Hordy zombie, walka o przetrwanie i wszechobecne zniszczenie – brzmi znajomo?
Ekipa, która stworzyła pierwsze Left 4 Dead powraca, by i tym razem pozwolić graczom na szerzenie zniszczenia i zamętu pośród hord zombie. Back4Blood wywołało poruszenie w redakcji już od pierwszych zapowiedzi, Zastanawialiśmy się, czy to oznacza, że duchowy spadkobierca kultowej strzelanki powraca?
Poznajmy naszych zawodników
Każda postać ma własną unikalną broń i atuty. Walker ma Glocka 23, dodatkowe zdrowie, większą pojemność amunicji, zwiększony przyrost amunicji i tymczasowo zwiększoną celność broni palnej przy każdym precyzyjnym zabójstwie. Holly otrzymuje kij z gwoździami, wytrzymałość przy każdym zabójstwie, dodatkowe obrażenia w walce wręcz, wyższą maksymalną wytrzymałość i zwiększony przyrost wytrzymałości.
Evangelo posiada maczetę, większą regenerację wytrzymałości, dwukrotnie większą prędkość ruchu i możliwość uwolnienia się od unieruchamiających ataków raz na pięć minut. I wreszcie Hoffman zaczyna z pistoletem M1911v oraz dodatkowym miejscem na przedmioty ofensywne i pomocnicze.
W tej grze chodzi o jedno – o przeżycie
Ta produkcja ma jeden podstawowy problem. Jest nim brak większego wątku fabularnego. Mamy tutaj co prawda misje, w których musimy zrobić coś obok przeżycia i przebicia się przez masę zombie. Jednak jako taka fabuła tutaj jest nieobecna. Stanowi ona raczej tło do po prostu strzelania do wszystkiego, co się rusza i chce nas zabić.
Twórcy, by utrudnić nam to zadanie, dodali w wielu miejscach mniejsze zadania, które miały spowolnić gracza, zmusić do myślenia lub też po prostu wykonać jakieś konkretne wyzwanie. To będzie oczywiście równało się walce z hordą, która do Ciebie przybiegła, ponieważ uruchomiono dźwig, rozwalono drzwi lub zniszczono gniazdo, z jakiego nie pojawi się więcej przeciwników. Innymi słowy, cokolwiek się nie zrobi, i tak wszędzie coś się szlaja.
Dodatkowym plusem, o którym warto wspomnieć, jest fakt, że lokacje, w których przyjdzie nam walczyć są dość zróżnicowane. I tak w jednej chwili możemy przebijać się przez zniszczone osiedle, by za moment babrać się w śmieciach, ściekach, czy próbować umocnić bibliotekę dla pozostałych ocalałych.
Można samemu, ale po co?

Kiedy bawimy się na mapach kampanii, to niezależnie od poziomu trudności, jaki sobie wybierzemy, obok nas znajdują się jeszcze trzy boty kierowane przez sztuczną inteligencję. Jednak problem z nimi jest taki, że nie grzeszą oni intelektem, kiedy trzeba. Stąd zabawa zaczyna się dopiero wtedy, kiedy zamiast SI postaciami będą kierować inni, żywi, gracze.
W przypadku botów wiemy, że będą one naśladować zachowania gracza oraz pilnować jego zdrowia. Co za tym idzie, nie ma tutaj za bardzo miejsca na kreatywną destrukcję w naszym wykonaniu. Sprawa nabiera rozpędu, gdy okazuje się, że do zabawy dołączył ktoś jeszcze.
Wtedy twoje szanse na przeżycie spadają, bo można trafić na kogoś, kto totalnie nie ogarnia niczego; nie wie, co ma robić oraz gdzie jest. Niewykluczone też, że trafi się na kogoś, kto ogarnia temat, a wtedy wiesz, że pierwsza lepsza horda Cię po prostu tak nie położy.

Co to jest? Nieważne, zabij to!
Obok zwykłych Robaczywych (bo tak nazywają się zarażeni/zombie) znajdziemy jeszcze kilku specjalnych przeciwników.
Jeden może wypluć lepką substancję z głębi swojego podłego gardła, unieruchamiając trafionych graczy. Nie będą oni mogli się poruszyć bez pomocy innego gracza. Ta umiejętność jest podobna do tych dostępnych zarówno dla Smokera, jak i dżokeja w Left 4 Dead,.
Snitch sam w sobie nie jest szczególnie niebezpieczny, ale jeśli pozostawisz go niezaznaczonego, to zaalarmuje całą hordę zombie. Jeśli możesz potajemnie się nimi zająć, zanim to się stanie, zawsze korzystaj z okazji.
Ogr jest dość podobny do tanka z Left 4 Dead. Rzuca pociskami, ma mnóstwo zdrowia i jest duży. Wydaje się, że jest to rodzaj wroga, z którym każdy gracz będzie musiał się zmierzyć, zwłaszcza ze względu na jego zdolności do zadawania obrażeń.
Do tego mamy jeszcze takiego, co może pluć żrącym kwasem, raniącym graczom i ostrzegającym zombie o lokalizacji każdego, kto zetknie się z tym kwasem. Te nadęte potwory również wydają się być bardzo wytrzymałe, co oznacza, że gracze będą musieli się nimi szybko zająć.
Bruiser to duże stworzenie, które szarżuje na graczy z pełną siłą. Jeśli gracz zostanie trafiony jednym atakiem, otrzyma znaczne obrażenia i zostanie daleko odrzucony. Jeśli jednak zajmiesz się tymi wrogami z dystansu, nie powinni oni stanowić większego problemu.
Jak więc widzicie, przeciwników jest tutaj trochę,. Sprawia to, że najlepiej jest po prostu mieć oczy dookoła głowy!

Czegoś tu brak!
Grając w Back4Blood, problem stanowi długość kampanii. Da się ją bowiem skończyć w kilka godzin, niezależnie, czy gra się z botami, czy też z ludźmi z sieci. I to tak naprawdę tyle, lecz Turtle Rock Studios zadbali o to, by nie było tak nudno. Stworzyli oni system kart, które mają na celu zmianę zasad gry, czy też modyfikację naszej postaci.
Dodatkowo bronie, którymi przychodzi nam walczyć mają możliwość modyfikacji poprzez znajdowanie lub kupowanie części do nich. Oczywiście, jeśli jesteście fanami bliskiej walki z zarażonymi, to znajdziecie również trochę broni białej.

Left4Dead na sterydach?
Kiedy wraz z redaktorem naczelnym przyszło nam grać w kooperacji, stwierdziłem, że to, w co właśnie gramy to w zasadzie tylko i wyłącznie Left4Dead na porządnych sterydach. Niektórzy mówią, że to świetny duchowy spadkobierca wspomnianego tytułu. Ja do końca tego nie czuję.
Masa zarażonych, jeszcze więcej broni i zadań do wykonania, ale czegoś tutaj brakuje. Grając, ma się wrażenie, że to już było, a ta forma się przejadła. Jednak z racji tego, że Left4Dead 3 raczej nie nadejdzie, musimy bawić się tym, co mamy.
Do kogo w zasadzie trafi Back4Blood?
W praktyce do każdego, kto lubi strzelanie. Jednak to wszystko szybko się nudzi, co w dalszej perspektywie może odrzucić wielu graczy, którzy sięgną po ten tytuł.
Kod recenzencki zapewniła Cenega.
Dodaj komentarz