Maneater znajdował się na moim radarze (a właściwie sonarze) od pewnego czasu. Jak radzi sobie na przenośnej konsoli? Przekonajmy się!
Czym jest Maneater?
Opisywaną produkcję widziałem na paru zwiastunach, ale nie śledziłem zbyt dokładnie, aby móc wyrobić swoje własne zdanie o tytule. Jakież było moje zdziwienie, gdy zamiast arkadowej, sandboksowej gry dostałem w swoje ręce… RPG z linią fabularną! I to bardzo nietypowe RPG z rybą w roli głównej. No dobrze, wiecie że to nie zwykła ryba, to nawet nie jest zwykły rekin, no ale wszystko po kolei!
Przygoda opowiada o zmaganiach łowcy rekinów, Scaly Pete, ale wszystko to widzimy z perspektywy wyjątkowego rekina. Historia przedstawiona jest niejako w „oku kamery” podczas przerywników filmowych oprócz wypowiedzi bohaterów słyszymy głos narratora rodem ze znanych serii Discovery Channel. Gra na szczęście przedstawiona jest z przymrużeniem oka, stąd dowcipne komentarze pojawiają się również podczas samej rozgrywki zmutowanym rekinem. I tutaj zmartwienie dla osób nie znających angielskiego – gra nie posiada polskiego dubbingu ani napisów.
W wodzie spotkamy ryby, innych drapieżników (jak aligatory, inne rekiny) no i oczywiście ludzi. Ci ostatni wystąpią w roli ofiar, gdy przechadzają się molo, czy pływają na dmuchanych jednorożcach ale też w bardziej niebezpiecznej dla nas roli łowców. Tutaj odnotować trzeba dosyć fajny mechanizm, trochę jak z GTA. Wraz ze zjadaniem łowców i niszczeniem ich łodzi, w naszą stronę wysyłane będą coraz silniejsze jednostki. Jest to sporym wyzwaniem. Przynajmniej na początku. No ale zanim wgryziemy się dalej w mechaniki Maneatera… przejdźmy do tego jak gra prezentuje się na Switchu.
Pływanie na Switchu
Graficznie Maneater plasuje się gdzieś w kanonie gier z ery x360 i PS3, co na Switchu jest jakością w zupełności wystarczającą. Niestety chwilami widać gorsze tekstury, szczególnie w niektórych przerywnikach filmowych, gdzie prezentowani są nam łowcy rekinów. Niestety przy większych starciach, przy wyskakiwaniu z wody, Maneater często gubi klatki. Widać, że chciano pomóc sprzętowi obniżając płynność animacji niektórych obiektów. Zamysłem powinno być to, że gdy są blisko gracza poruszają się już płynnie. Niestety nie zawsze tak się dzieje. Szkoda, wydaje się bowiem, że twórcy mieli sporo czasu aby przygotować rekina na Switchowe meandry. Ekrany ładowań są w pewnych momentach dosyć częste (szczególnie gdy żerujemy w miejscu gdzie łączą się 3 lokacje), jednak bardzo krótkie.
Pomimo, że na ekranie dzieje się często wiele rzeczy, trzeba grze przyznać, że jest w tym wszystkim stabilna jako aplikacja. Bałem się, że przy spadkach płynności czeka mnie wyrzucenie do ekranu głównego konsoli, jednak nic takiego nie nastąpiło. Podobnie, w trybie przenośnym gra prezentuje się naprawdę bardzo dobrze, a wymienione w pierwszym akapicie zastrzeżenia są mniej widoczne. Do tego stopnia, że miałem silne wrażenie bardziej płynnej rozgrywki właśnie na mniejszym ekranie. Użytkownicy Ninstendo Switch Lite – możecie być zadowoleni.
Coś na ząb
Wróćmy już do samej rozgrywki. Wspomniałem już o RPG-owej stronie produkcji. W grze w każdej lokacji znajdziemy grotę, w której będziemy mogli dokonać rozwoju naszego rekina. Od większych modyfikacji jak ogon, płetwa grzbietowa, zęby, po umiejętności w formie „organów”. Ulepszenia te pozwolą nam na przykład zwiększyć zasięg sonaru, czas który możemy spędzić poza wodą, czy maksymalne zdrowie. Możliwości jest sporo i od nas zależy jak podejdziemy do tematu. Każde z ulepszeń zmienia nasze statystyki, możemy więc dowolnie eksperymentować. Istnieją 3 zasoby, które pomogą nam w ewolucji narządów, jak się zapewne domyślacie, przyswajamy je poprzez jedzenie.
Maneater ma również coś z arkadowej rozgrywki. System zapisu w grze działa bardzo dobrze, a po śmierci lądujemy bez kar w ostatnio odwiedzonej grocie. Pływanie w grze jest dosyć intuicyjne i łatwe, co za tym idzie polowanie sprawia dużo przyjemności. Przychodzi też tutaj dosyć zwariowana koncepcja wyskakiwania z wody. Możemy więc terroryzować graczy w golfa, plażowych spacerowiczów, a nawet wylądować u kogoś w basenie.
Na początku gry musimy uważnie dobierać przeciwników, jednak mniej więcej od połowy gry możemy poczuć potęgę swojego rekina. Dorastanie w grze to przyjemny proces, jednak w moim odczuciu od połowy rozgrywki, dosyć mocno odpływamy od innych przeciwników. Jedynie pojedynki z największym drapieżnikiem danego łowiska mogą sprawić większe problemy. Pozostałe czekające na nas zadania to często poszukiwanie dużej ilości różnego rodzaju „znajdziek”. Są to na przykład tablice rejestracyjne, skrzynki z zasobami czy w końcu punkty widokowe. Te ostatnie są zdecydowanie najciekawsze i posiadają sporo dowcipnych odniesień do popkultury. Skompletowanie danego typu obiektów z jednej lokacji poskutkuje przyjemną nagrodą w postaci nowego organu do ewolucji.
Werdykt
Podczas około 10 godzinnej przygody z Maneater bawiłem się dobrze, jednak zauważyłem w pewnym momencie stały schemat, który popycha fabułę do przodu. Mianowicie znajdujemy grotę, ewoluujemy, atakujemy inne ryby, ludzi, drapieżniki, pokonujemy największego drapieżnika danej lokacji i po obejrzeniu przerywnika filmowego powtarzamy to działanie w kolejnym obszarze. Wraz ze zmniejszającym się poziomem trudności, miałem poczucie trochę zmarnowanego potencjału produkcji. Można było zaproponować bardziej śmiałe ewolucje czy zadania. Do tego należy dodać drobne uwagi w kierunku optymalizacji gry, czyli gubienie klatek i chwilami niezbyt płynne animacje w trybie zadokowanym. Czas z Maneater jest przyjemny, jednak w odniesieniu do obecnej ceny na eShop (160zł!) polecałbym poczekać na jej przecenę.
Kod recenzencki dostarczyło TripWire interactive

Dodaj komentarz