Gry, które zmuszają nas do zarządzania przeróżnymi przybytkami kojarzą mi się głównie z graniem na telefonie i nawałem mikropłatności. A gdyby tak odjąć wszystkie uprzykrzające cechy tych tytułów, objąć w dowodzenie statek kosmiczny i grać na Nintendo Switch? Mamy to w postaci Space Crew!
3… 2… 1… Start!
Przyjrzyjmy się temu tytułowi bliżej. Włączamy grę i zostajemy zasypani samouczkami. I wierzcie mi – chcecie je przeczytać. W moim odczuciu sterowanie w grze jest bardzo nieintuicyjne i od razu chciałam grać w tę produkcję dotykowo albo mieć do tego myszkę. Na ekranie dużo się dzieje – widzimy całą szóstkę naszej załogi, wszystkie stacje, przy których mogą usiąść i wykonywać swoje obowiązki. Dookoła statku znajdziemy przeróżne ekrany menu – do wyboru konkretnego podwładnego, do wydawania poleceń, informacje o celach misji. Szybko można się w tym pogubić, a już na pewno zapomnieć, która kombinacja przycisków aktywuje które menu. Jeśli już nauczyliśmy się podstaw – czas na pierwszą misję zapoznawczą. Dowiadujemy się z niej jak pokonywać wrogów i jak poruszać się w kosmosie.
Okazuje się, że nasi podopieczni niewiele są w stanie zrobić sami – trzeba wydawać im rozkazy i pokazać, gdzie mają usiąść jeśli są odpowiedzialni za wieżyczki strzelnicze. Jeżeli potrzebujemy więcej dział albo chcemy się szybciej poruszać, musimy wybrać inżyniera z naszej załogi i polecić mu odpowiednio rozprowadzić energię pomiędzy tarcze, grawitację na statku, czy silniki.
Warp-speed, Mr. Spock!
Gdy się już tego nauczymy, czas na powrót do bazy. Tam okazuje się, że nie tylko statek możemy ulepszać i zmieniać pod swój styl gry, ale też i załogę. Po misji zdarzy nam się dostać dla nich nowy ekwipunek. Każdy załogant nabiera też doświadczenia i uczy się nowych umiejętności.
Świetnie się składa, bo poziom trudności w grze wrasta w bardzo szybkim tempie. Po kilku pierwszych misjach, gdzie uczymy się, jak z grą postępować zaczynają się pierwsze schody. Nie przeszkadzałoby mi to, bo przecież po każdym wykonanym zadaniu zdobywamy pieniądze i doświadczenie. Tylko czy aby na pewno my? Ano właśnie. O ile waluta z nami zostanie, to wszystkie punkty zdobywa nasza załoga. Jeśli stracimy kogokolwiek w trakcie misji, albo jeszcze gorzej – stracimy statek, to musimy zacząć grę praktycznie od zera. Żadna z posiadanych wcześniej rzeczy nie odrodzi się magicznie w bazie. O ile za pieniądze możemy zrekrutować nowych podwładnych albo kupić nową maszynę, to musimy pamięć, że na nowo przyjdzie nam zbierać bezcenne punkty.
Nowo zatrudnione osoby nie mają umiejętności, które i tak nie uratowały nas przed porażką. Aby dotrzeć znów do poziomu, do którego przywykliśmy, musimy żmudnie powtarzać stare misje. Znów kojarzy mi się to z grą z telefonu, gdzie albo zapłacę kilka złotych za lepszą postać lub skrócenie czasu potrzebnego na regenerację, albo oddam się bezmyślnemu powtarzaniu tych samych sekwencji. Jedynym rozwiązaniem chroniącym nas przed utratą podwładnych jest zakupienie bardzo drogich kapsuł ratunkowych. Jednak ich cena jest tak wysoka, że aby na nie zarobić, przyjdzie Wam pewnie powtórzyć niejedną z początkowych misji, tym razem dla uzbierania potrzebnych pieniędzy. Pamiętajcie, że te kapsuły są jednorazowe, więc dwa razy się zastanówcie, zanim wyślecie nią kogoś do bazy.
Polegli dowódcy…
Przez takie mechaniki świetna zabawa szybko zamieniła się w frustrującą orkę. Przed każdą nową misją drżałam o swoją załogę, bo widmo zaczynania od początku wręcz mnie paraliżowało. O ile lubię i nie mam problemu z tzw. „grindem” w japońskich RPG (czyli pokonywaniem hord niskiej rangi przeciwników), o tyle tutaj w ogóle nie sprawiało mi to frajdy. Głowna różnica dla mnie wynikała z faktu, że w jRPG-ach podbijałam kilka poziomów głównie po to, żeby boss sprawiał mi mniej trudności, albo stać mnie było na nową broń. Robiłam to dobrowolnie, choć nie musiałam, a za samo pójście dalej w grze i ewentualną porażkę nie spotkałaby mnie żadna straszna kara. Tutaj chwila zawahania i zrobienie kilku błędów kosztuje nas więcej niż śmierć w soulsopodobnym RPG-u. Taka mechanika w połączeniu z niewygodnym sterowaniem bardzo zniechęciła mnie do dogłębnego zapoznania się z tytułem.
Dla kogo?
Nie przeczę, że Space Crew jest dobrą grą dla każdego stratega/managera, który lubi wyzwania. Jeśli nie przeraża kogoś, że godziny ciężkiej pracy może stracić w każdej kolejnej misji i będzie musiał zaczynać od zera, to na pewno ten tytuł dostarczy mu sporo frajdy. Ja jednak podchodzę do gry z rezerwą i być może wrócę do niej, ale już na PC.
Grę do recenzji dostarczyło Runner Duck, dziękujemy!