Na Nintendo Switch zawitało już wiele ciekawych i popularnych gier strategicznych. Cities: Skylines, Civilization VI lub Fire Emblem to zaledwie garstka najlepszych gier strategicznych na konsolę Nintendo. Jeśli jednak szukacie tytułu bardziej wymagającego, na miarę pecetowych strategicznych legend – mamy dla Was dobrą wiadomość. Brigandine: The Legend of Runersia jest wręcz przytłaczająco trudne.
Legend of Runersia jest pierwszą grą z serii od dwudziestu lat. Ostatnio zawitała w latach 90-tych na pierwszym PlayStation. Jest to hardkorowa strategia podobna do Final Fantasy Tactics. Brigandine zrzuciło na mnie już w pierwszych minutach rozgrywki ogromne ilości mechanik i zasad, którymi się rządzi. Słyszałem, że produkcja daje w kość pod względem poziomu trudności, więc zacząłem rozgrywkę od samouczka, który okazał się być jednym z najdłuższych, z jakimi miałem do czynienia w jakiejkolwiek grze. Nie chcę Was skłamać, ale wydaje mi się, że spędziłem w nim ponad godzinę. Byłem obrzucany ścianami tekstu i zrzutami ekranu obrazującymi założenia gry. To był błąd. Zdecydowanie wolałbym, aby gra wyświetlała mi jakieś tekstowe wskazówki wraz z postępem rozgrywki. Nie spodziewałem się takiego poziomu kompleksowości.

Jedyne gry strategiczne z jakimi miałem do czynienia to Command & Conquers, Total War, Civilization, The Settlers, Heroes of Might and Magic oraz Company of Heroes. Te tytuły nie są uznawane za niesamowicie hardkorowe, ale jestem pewien, że każda gra strategiczna wymaga po prostu dużej ilości czasu aby ją wymasterować, chociaż na pierwszy rzut oka założenia są łatwe. Z Brigandine jest nieco inaczej. Cięzko jest się tej gry nauczyć, a niesamowicie ciężko jest ją wymasterować. Uważam, że jeśli gra chce przy sobie podtrzymać gracza na dłużej, to ten nie może się czuć przytłoczony w pierwszych kilkunastu minutach zabawy. No chyba, że jest ascetą. Civilization Sida Meiera osiągnęło sukces dzięki stopniowemu budowaniu kompleksowości. Wraz z kolejnymi turami rozgrywki, gracz poznaje nowe mechaniki i ma czas na to, aby doskonale utrwalić sobie dotychczas poznane zasady, jeszcze zanim wprowadzone zostaną nowe. The Legend of Runersia wyczerpało moją cierpliwość już na starcie. Po prostu nie byłem w stanie czerpać przyjemności z surowej rozgrywki.

Następnego dnia po zaciskaniu zębów i odliczaniu do końca samouczka, usiadłem ze swoim Switchem w fotelu i dałem grze drugą szansę. Tym razem było już lepiej, bo tak jak początkowo znienawidziłem rozgrywkę przez niezwykle długi samouczek, tak teraz zaczęła mnie angażować przedstawiona w grze historia. Nic dziwnego, bo została ona napisana przez twórcę scenariuszy do pierwszych Final Fantasy. Przerywniki filmowe w Brigandine: The Legend of Runersia są niesamowicie estetyczne i wyrafinowane, japońska lokalizacja dźwiękowa dodaje charakteru, a całe polityczne tło fabularne ułatwia zanurzenie się w historii.
Gra opowiada o politycznych relacjach, intrygach i konfliktach na tytułowym kontynencie Runersia osadzonym w fikcyjnym świecie fantasy. Zaczynając rozgrywkę, wybieramy jedną spośród sześciu dostępnych nacji. Co ciekawe, każda z nich posiada odmienną fabułę, więc jeśli wrócimy do gry nawet kilka razy, to wciąż odkryjemy w niej coś nowego. Nieważne jednak jaką nację wybierzemy, naszym zadaniem będzie dążyć do zjednoczenia kontynentu. Zmagać się będziemy po prostu, z różnymi problemami wybranego kraju. Zarówno polityka wewnętrzna, jak i międzynarodowa, warunkowana jest odmienną sytuacją gospodarczą i geopolityczną danej nacji. Pojawia się też sporo problemów dworu. Przykładowo, władca Republiki Guimoule okazuje się być zaginionym na samym początku rozgrywki.

Rozgrywka jest dość podobna do innych strategii turowych. Na mapie świata możemy przemieszczać swoje plutony i rozplanowywać kolejne ataki. Całą zabawa podzielona jest na dwie fazy – fazę przygotowań oraz fazę bitewną. W tej pierwszej możemy przygotować armię, przyzwać dodatkowe potwory do pomocy, oraz wypełnić dodatkowe questy. Druga to już czysta walka. Skoro już przy pojedynkach jesteśmy, to warto zauważyć, że na pierwszy rzut oka przypominają serię Heroes of Might and Magic. Swoje jednostki przemieszczamy po zamkniętym polu podzielonym heksami. Na jeden pluton składa się kilka potworów oraz jeden przywódca. Każda postać na polu bitwy ma różne umiejętności oraz czary. Ważne jest, aby dobrać skład swojego plutonu w taki sposób, aby wszystkie postacie w jakiś sposób wzajemnie się uzupełniały. Ułożenie naszych wojowników na polu bitwy również jest istotne. Przykładowo, formując obok siebie sześć stworzeń w odpowiedniej konfiguracji, otrzymują one bonusy do statystyk.
Sporo tutaj myślenia strategicznego i ostrożnego aktywowania umiejętności w odpowiedniej kolejności oraz z odpowiednim przeznaczeniem. Oprawa audio-wizualna Brigandine to najwyższa półka. Styl artystyczny jest niesamowicie przyjemny dla oka. Za ilustracje odpowiada Raita Kazama, osoba która przyłożyła rękę do Xenoblade Chronicles. Ponadto, ścieżka dźwiękowa została skomponowana przez człowieka, który tworzył muzykę m.in. dla serii Disgea. Jedyne czego mi brakuje, to większej praktyczności interfejsu gry. Niby jest to tytuł ekskluzywny na Switcha, ale niektóre ikonki symbolizujące narzucone efekty na daną postać nie posiadają tekstu i ciężko jest się domyślić, co dana ikonka symbolizuje.
Brigandine: The Legend of Runersia polecam każdemu fanowi wymagających strategii, i japońkich gier utrzymanych w stylu Final Fantasy Tactics
Dodaj komentarz