Pora odesłać zombie na tamten świat, kolejny raz
Każdy z nas lubi od czasu do czasu poczytać o rozmaitych teoriach spiskowych. Przeglądając Internet często możemy dowiedzieć się co nieco o mitycznych rasach, tajnych rządach, bądź spoufalaniu się najważniejszych ludzi tego świata z demonicznymi siłami.
Każdy z nas na pewno nie raz natknął się na artykuły, które miały dowieść, że przywódca Trzeciej Rzeszy, Adolf Hitler, oraz jego najważniejsi podwładni maczali swoje palce w satanistycznych obrzędach. Można wierzyć, bądź nie w takie historie, ale jedno jest pewne – niektóre z nich napędzają popkulturę od wielu lat. Czas więc zobaczyć, czy nieumarli naziści w Zombie Army 4: Dead War, nadal mogą nas czymś zaskoczyć.
Studio Rebelion na stałe przygarnęło specyficzny gatunek gier. Ich popisowe Sniper Elite, dla wielu jest uważane, za kompetentną produkcję, w której możemy oddać się finezyjnemu strzelaniu na odległość. Od kilku lat, studio rozwija również spin-off Zombie Army, gdzie żołnierze Trzeciej Rzeszy, są zastąpieni przez swoje niezbyt żywe odpowiedniki, dodając do tego garstkę specjalnych potworów i my jako gracze musimy stawić im czoła, oczywiście z niezastąpionym karabinem snajperskim w dłoni.
Czwarta odsłona serii jest w tym momencie rozwinięciem dobrze znanej formuły z kilkoma usprawnieniami, ale również bolączkami. Jeśli ktokolwiek liczy, że omawiana produkcja przykuje go na długie godziny, za sprawą wciągającej fabuły, to muszę już teraz ostudzić wasz zapał. Historia opowiada o tym, jak pewien bliżej niekreślony kult, postanawia ożywić Hitlera. Na całym świecie ruch oporu walczy z zastępami nieumarłych żołnierzy i w to wszystko jesteśmy wrzucani my, z tylko jednym zadaniem – pokrzyżować plany kultystom i uratować świat.
Cała opowieść sili się na rozwój uniwersum, jednak u podstaw jest to prosta fabuła, która została zapewne napisania dzięki połączeniu kilku teorii spiskowych w jedną całość. Osobiście uważam, że sam koncept, pomimo tego, że do bólu sztampowy, to ma w sobie potencjał na to, żeby opowiedzieć, całkiem ciekawą historię, gdzie gracz rzeczywiście będzie mógł obserwować wydarzenia z zapartym tchem. Niestety tutaj czegoś takiego nie będzie nam dane zobaczyć.
Jak widać, tryb fabularny ma służyć nam głównie za pretekst, żebyśmy ruszyli w bój i przy pomocy broni palnej torowali sobie drogę ku ostatniej walce z wielkim wodzem. Jeśli kiedykolwiek miało się styczność z jakąkolwiek grą Rebelionu, ze słowem snajper w nazwie, to podstawy mechaniki są już wam doskonale znane. Mamy bowiem do czynienia z bardzo klasyczną grą TPP, gdzie pomimo wyborowego rodowodu, więcej czasu spędzimy z poczciwą strzelbą w dłoniach.
Tutaj pojawi się mój największy problem z Armią Zombie, bowiem Rebelion na potrzeby swoich gier stworzyło bardzo dobry system strzelania z karabinów wyborowych, ale z racji wielu przeciwników na ekranie, którzy nie są skorzy to poczekania, aż ustawimy się w odpowiedniej pozie strzeleckiej, częściej wybieramy broń na krótszy dystans.
Ogólnie Brytyjczycy uporali się z tym, żeby strzelanie z broni dodatkowych nie było katorgą, jak w lekko już wiekowym Sniper Elite V2, jednak nadal czujemy, że powinniśmy zabijać naszych wrogów z broni dystansowych, co jest nam sugestywnie przypominane, jeśli uda nam się oddać perfekcyjny strzał z daleka i widzimy jak nabój robi spustoszenie w ciałach truposzy.
Z racji wszędobylskiego zdobywania punktów za styl, nie zabrakło prostego systemu rozwoju postaci oraz uzbrojenia. Ulepszenia dla naszego bohatera zdobywamy wraz z postępami w grze, wykonując specyficzne akcje, takie jak zabicie odpowiedniej liczby zombie granatem. System progresji naszych wojaków jest naturalny i kolejne perki możemy zdobywać po prostu grając. Nasz oręż natomiast wymaga specjalnych zestawów ulepszeń. Możemy je zdobyć w dwojaki sposób, albo przeszukując całą mapę w ich poszukiwaniu, bądź osiągając złote odznaczenie po każdym rozdziale. Osobiście uważam, że taki manewr jest ciekawy, ponieważ zachęca on gracza do jak najlepszej gry, oraz eksploracji lokacji, które niekiedy uderzają nas dobrze zrobionym horrorowym klimatem, kina klasy B.
Niestety często nie możemy przystanąć na chwilę żeby zobaczyć, co twórcy dla nas przygotowali, ponieważ są w nas rzucane całe tabuny wrogów. Podczas przechodzenia kilku etapów samotnie nie odczuwałem jeszcze tego problemu, jednak kiedy zacząłem ogrywać tytuł ze znajomym, to nagle do walki z nami zostawały wysłane wagony nieumarłych. Dodajmy do tego odrobinę specjalnych maszkar wyposażonych w miotacz ognia/minigun/piłę tarczową, i mamy przepis na momenty, w których chcemy rzucić padem o ścianę.
Niezbyt dobry balans jest potęgowany przez fakt, że nasza postać lubuje się w zacinaniu się na różnych przeszkodach. Jeśli więc w pewnym momencie znajdziemy się nawet pomiędzy grupką czterech zombie, to na sto procent możemy spodziewać się zabójczych obrażeń. Twórcy nie ułatwiają również zabawy, ponieważ możliwość leczenia apteczką jest dostępna tylko raz. Rzadko możemy zdobyć medykamenty z rozgniatania truchła naszych wrogów, jednak zazwyczaj jesteśmy skazani na kombinację jeden rozdział-jedna apteczka. Dodajmy również, że nawet wykupienie specjalnej umiejętności leczącej nie pomaga, ponieważ przywraca ona mniej zdrowia, niż to co możemy stracić w wyniku ataku podstawowego nieumarłego piechura.
Ogólnie jeśli zamierzacie zabierać się za omawianą produkcję, to przygotujcie sobie jakiegoś kompana, bądź kompanów, do zabawy. Podczas samotnej walki mamy bowiem do czynienia z tytułem, który pomimo bycia kompetentnym, może nużyć po dłuższym czasie. Jeśli jednak mamy z kim grać, to przechodzenie całości może przynieść radość, nawet z tak prostego aspektu, jak zgrane czyszczenie kolejnych lokacji z zombie.
Znajomi przydadzą się nam również do grania w tryb hordy. Tutaj nie mamy jednak zbytniej filozofii, czyli od dwóch do czterech graczy staje na przeciw coraz to mocniejszym hordom. Jest to tak naprawdę klasyka gatunku, zapoczątkowana jeszcze za czasów Gears of War 2. Żeby wygrać musimy przeżyć 12 fal, pomiędzy którymi musimy cały czas ulepszać nasze uzbrojenie. Tym co można byłoby poprawić jest fakt, że pomiędzy kolejnymi falami mamy bardzo mało czasu na dokonanie potrzebnych zmian, przez co często jesteśmy zmuszeni zbierać sprzęt w ferworze walki. W ogólnym rozrachunku jednak, ten tryb może przynieść nam kilka godzin niezobowiązującej rozrywki.
W kwestii oprawy widać, że mamy do czynienia z tytułem ze średniej półki. W niektórych miejscach widać niskiej jakości tekstury, modele postaci prezentują średniej jakości poziom, a podczas walki potykamy się o takie same modele zombie oraz ich specjalnych odmian. Na szczęście projekty większości lokacji są przyjemne dla oka oraz szalenie klimatyczne, co ratuje grę przed byciem produktem niskobudżetowym Oprawa dźwiękowa stoi natomiast na bardzo dobrym poziomie, odgłosy przeciwników, muzyka, która włącza się w odpowiednich dla rozgrywki momentach oraz dźwięki otoczenia, to coś co buduje klimat całej produkcji.
Podsumowując, Zombie Army 4: Dead War, to tytuł, który powinien zainteresować fanów całej serii, oraz ludzi, którzy szukają gry do pogrania ze znajomymi, żeby odpocząć po ciężkim tygodniu. Moim zdaniem nie jest to produkt stworzony z myślą o samotnym graniu, ponieważ fabuła nie ma odpowiedniego wydźwięku, by przykuć nas do ekranu, a z daleka już widać, że całość była projektowa pod granie w większą ilość osób. Jeśli więc szukacie produkcji, która będzie pretekstem do grania ze znajomymi, to czym prędzej powinniście zaopatrzyć się w owy tytuł. Reszta powinna poczekać na konkretniejsze promocje.
Tytuł do recenzji dostarczyła Cenega
Dodaj komentarz