Król Lew to kolejna nowa wersja animacji Disney’a. Nie tak dawno temu na ekranach kin mogliśmy obejrzeć aktorską wersję Aladyna teraz jednak czas powrócić do Lwiej Skały. Film na ekranach kin dostępny jest już od kilku dni, więc mogliście się już zapoznać z opiniami innych oglądających. Chciałbym jednak się z wami podzielić moimi przemyśleniami.
Te nowe filmy często nazywane są remake’ami, ale jak już pisałem w recenzji Aladyna, ja wolę określenie remix. To nie jest wierna kopia filmu sprzed lat, ale nowa wizja starej opowieści. Tym razem zdecydowano się pójść w spory realizm i taki zabieg ma swoje wady, ale nie jest pozbawiony zalet.

Wiele osób narzekało na mimikę bohaterów, a raczej jej brak. I to prawda. Zwierzęta w tym filmie są bardzo realistyczne, a jak wiemy żadne lwy, surykatki czy guźce w prawdziwym życiu nie mówią, więc nie mają typowo ludzkiej mimiki twarzy. Przez to bohaterowie są mniej ekspresyjni niż w wersji animowanej. Nie uważam tego jednak za jakąś super wadę. Po prostu trzeba przyjąć taką estetykę i wtedy nie ma według mnie z tym dużych problemów. Na pewno nie jest to aż tak ważny powód by mieszać ten film z błotem.
Na tym realistycznym tonie ucierpiały też niektóre piosenki. Jeśli liczyliście na wielką piramidę zwierząt przy okazji „I just can’t wait to be king”, to niestety tutaj tego nie ma. Zamiast tego mamy śpiewające zwierzęta nad wodopojem. Wszystkie elementy filmu, które w tej wersji wyglądały by głupio lub nierealistycznie zostały usunięte. Nie zobaczymy więc Timona i Pumbę tańczących hula, ale zamiast tego otrzymaliśmy ciekawe nawiązanie do innego filmu Disney’a. Nie będę wam mówił jakie to nawiązanie, lepiej sami zobaczcie.

Coś o czym warto powiedzieć to to jak ten film wygląda. A wygląda FENOMENALNIE. To chyba najładniejsze efekty jakie widziałem od lat. Zwierzęta wyglądają jak żywe. W kilku scenach brakuje tylko głosu Krystyny Czubówny żeby pomylić to z dokumentem o Afryce. Wszystkie lokacja, środowisko wyglądają niesamowicie i patrzy się na to z przyjemnością. Ten film warto zobaczyć dla doznań wzrokowych.

Ścieżka dźwiękowa oryginalnego Króla Lwa to w mojej ocenie jedno z najlepszych dzieł muzyki filmowej w historii. Połączenie epickich rytmów Hansa Zimmera z elementami afrykańskich melodii jest po prostu genialne. To wszystko doprawione doskonałą muzyką Eltona Johna i Tima Rice’a tworzą album, który słucham regularnie. Bardzo cieszę się, że Disney doszedł do wniosku, że jak coś działa to nie trzeba tego naprawiać i do pracy nad nowym Królem Lwem zaangażowano znowu i Hansa Zimmera i Eltona Johna. I choć ścieżka dźwiękowa jest w dużej mierze identyczna w oryginałem to z miejsca skradła moje serce i słucham jej teraz w drodze do pracy.
Przy okazji tych nowych wersji filmów Disney często decyduje się na dodanie nowych scen czy wątków. Nie inaczej jest w przypadku Króla Lwa, ale wydaje mi się, że tutaj tych nowych elementów jest najmniej. Historia w 99% pokrywa się z animacją. Dodano jedynie trochę scen w Lwiej Skały w czasach rządów Skazy. Dzięki temu postać Nali dostała kilka dodatkowych minut na ekranie. Poza tym to w dużej mierze ten sam film. I bardzo dobrze. Oryginalny scenariusz był na tyle dobry, że nie trzeba było do niego dodawać nic więcej.

Oglądałem wersję z napisami, gdyż to angielska wersja tego filmu była mi najbliższa. Cieszę się, że do roli Mufasy ponownie zaangażowano Jamesa Earla Jonesa. Jego charakterystyczny głos doskonale pasuje do tej postaci. Inni aktorzy też spisują się świetnie. Zdecydowanie najlepiej wypada duet Eichner Rogen w rolach Timona i Pumby. Aktorzy dają z siebie wszystko i dzięki temu postaci mają swój charakter mimo ograniczonej mimiki.
Król Lew to dla wielu najważniejsza animacja dzieciństwa. Dlatego wydaje mi się, że część ocen tego filmu niestety przez to cierpi. Wiele osób nie jest w stanie powiedzieć czegoś dobrego o tym filmie chyba przez swój sentyment do oryginału. Z filmami nie jest jednak jak z małżeństwem, nie wybieramy jednego filmu na całe życie. Mogą nam się podobać inne dzieła i nie umniejsza to w żaden sposób tego czym oryginał jest. Ja cieszę się, że Disney produkuje te nowe wersje filmów, bo mam szansę obejrzeć swoje ulubione filmy w zupełnie innym świetle. Jednocześnie nikt mi nie zabiera oryginału, wciąż mogę w każdej chwili do niego wrócić.
Dlatego uważam, że nowego Króla Lwa warto obejrzeć. Warto dać mu szansę. Nie słuchajcie malkontentów, którzy twierdzą, że to bezduszna produkcja przygotowana pod linijkę przez olbrzymie studio. I oczywiście prawdą jest, że Disney nie tworzy tych filmów charytatywnie, ale nie mogę się zgodzić, że jest to dzieło bez serca. To wciąż ta sama, wzruszająca opowieść w której zakochałem się lata temu, tylko podana w innym sosie.

Dodaj komentarz