Wojna, wojna nigdy się nie zmienia!
Ta pamiętna kwestia z pierwszego Fallouta idealnie pasuje do większości gier, które starają się odwoływać do różnego rodzaju konfliktów zbrojnych. Chodzi tutaj o fakt, że często takie gry operują na podobnych schematach, a jak przychodzi do wieloletnich serii, to zmiany w rozgrywce są minimalne. To samo tyczy się znanej serii taktycznych gier wojennych „Valkyria Chronicles”. Oczywiście znanej wszędzie, ale mającej drobne problemy z popularnością w naszym pięknym nadwiślańskim kraju. Pomimo tego faktu, na szczęście doczekaliśmy się polskiej premiery i uważam, że bardzo dobrze się stało, że możemy zanurzyć się w tym ciekawym uniwersum, ale od początku.
Valkyria Chronicles 4 jest już czwartym tytułem z serii taktycznych gier RPG (oczywiście nie licząc spin-offów). Fani marki musieli jednak czekać na pełnoprawną część całe 7 lat, chociaż patrząc na ich reakcję i tak są oni bardzo zadowoleni z otrzymanego produktu. Teraz małe wyjaśnienie, odsłona o numerku cztery, jest moją pierwszą stycznością z grami spod tego szyldu. Dlatego wszystkie opinie, które tutaj przedstawię, są ukazane z perspektywy kogoś, kto dopiero wchodzi w całe uniwersum. Na całe szczęście mogę już powiedzieć, że pomimo wysokiej cyfry w tytule, gra jest przystępna dla nowych graczy. Fabuła rozpoczyna się od krótkiego wyjaśnienia o co chodzi w konflikcie, oraz kto jest kim w całym tym zamieszaniu, więc nie jesteśmy od razu rzucani na głęboką wodę. W ukazanym szaleństwie wojny poznajemy naszego głównego bohatera. Claude Wallace, razem ze swoim Oddziałem E bierze udział w operacji, która otrzymała wymowną nazwę „Northern Cross”.
Całość ma polegać na podboju stolicy Imperium Wschodnioeuropejskiego przez Federację Atlantycką, co ma na celu zakończenie wojny. Od strony fabularnej tytuł prezentuje się wybornie. Historia inspirowana II Wojną Światową, która na pierwszy plan wystawia relację między żołnierzami oraz ogólnie pokazanie, że wojna to nie zabawa, kolokwialnie mówiąc „robi robotę”. Bohaterzy oddziału E to postaci z krwi i kości, których zaczynamy lubić od pierwszych minut zabawy, a potem ta sympatia cały czas rośnie. Bardzo ciekawym motywem jest fakt, że nasi bohaterowie są śmiertelni w dosłownym sensie tego słowa. Patent polega na tym, że podczas potyczki nasi pobratymcy mogą zostać śmiertelnie ranni. Jeśli w odpowiednim momencie nie przyślemy pomocy w celu ewakuacji, to tracimy naszego żołnierza na zawsze. Dzięki temu gracz bardziej stara się, by podczas walki wszyscy dotrwali do końca.
Historia to nie jedyny aspekt, który może przyciągnąć graczy do konsoli. Drugim po fabule elementem jest oczywiście mechanika walki. Tutaj mamy do czynienia z połączeniem gry taktycznej z elementami RPG, podlanego sosem z typowych strzelanin TPP. Aspekt strategiczny objawia się na początku każdej misji, kiedy musimy wybrać jakich żołnierzy weźmiemy ze sobą, oraz podczas walk kiedy decydujemy kim chcemy się poruszać. Po wyborze odpowiedniej postaci, perspektywa zmienia się diametralnie i tytuł staje się typową strzelanką TPP. W tym czasie możemy poruszać się naszymi bohaterami po mapie oraz wykonywać cele, które zostały przed nami postawione. W tym momencie gra czasami niedomaga, ponieważ sztuczna inteligencja oponentów potrafi dać w kość, gdyż czasami zachowują się jak 5-letnie dziecko, żeby w następnej rundzie zamienić się w typowego Uniwersalnego Żołnierza, który nigdy nie pudłuje.
W omawianym trybie możemy również złapać się na tym, że sterowanie odbiega od standardów stworzonych przez gatunek TPP i przez swoje przyzwyczajenia możemy stracić jedną turę, ponieważ pamięć mięśniowa zadziałała bez większych refleksji. Na koniec zostawiłem aspekt RPG. Jest on do bólu prosty i raczej każdy go widział już setki razy w wielu produkcjach. Wszystko rozbija się o rozdysponowywanie punktów doświadczenia dla naszych wojaków oraz zakupy nowego rodzaju sprzętu dla piechoty oraz naszego czołgu. Moim zdaniem cały system progresji jest zrobiony poprawnie, jednak nie ma tutaj czegoś co wyróżniałoby go na tle reszty innych produkcji z podobną mechaniką.
Wracając jeszcze do samego przedstawienia fabuły. Przez większość czasu widzimy całkiem niezłe ukazanie, tego, że wojna zmienia ludzi oraz wpływa na ich światopogląd oraz ogólnie przyjęte wartości. Przez to, że mamy jednak do czynienia z produktem stworzonym w Japonii, to w misjach pobocznych pojawia się już typowy japoński humor. Najbardziej uderzyło mnie to w momencie, w którym najpierw słyszę jak to wojna jest zła, że nie można porzucać swoich towarzyszy a za tło tego wszystkiego robi szpital polowy, gdzie mamy wielu rannych żołnierzy. Po tej sugestywnej scenie, odpaliłem jeden z dodatkowych epizodów i zostałem uderzony żartami na temat damskiej bielizny. Oczywiście nie są one obowiązkowe do przejścia fabuły, jednak jak człowiek już odpali taki epizod to nagle cały klimat wywraca się z impetem na plecy.
Od strony audiowizualnej tytuł prezentuje się świetnie. Grafika stylizowana na wzór mangi oraz anime wraz ze świetną muzyką umilają graczowi kolejne godziny, które można spędzić z tytułem. Głosy głównych bohaterów są dobrane wręcz mistrzowsko (oczywiście japońskie głosy postaci) i czuć, że każdy z aktorów włożył dużo pracy w uwiarygodnienie bohatera. Modele postaci są wysokiej jakości, jednak tego samego nie można powiedzieć o polach bitwy na których będziemy walczyć. Żebym nie został źle zrozumiany, wszystko wygląda dobrze, jednak jak na 2018 rok, tytuł odstaje trochę od innych topowych produkcji.
Tutaj warto dodać, że jeśli w niedawnym czasie ogrywaliście na przykład Valkyria Chronicles Remastered, to efekt deja vu będzie wam towarzyszył aż do napisów końcowych. Z mojej strony muszę jednak pochwalić decyzję dotyczącą udźwiękowienia dialogów. Kiedy ogrywa się japońskie tytuły z nastawieniem na fabułę, to często zdarza się, że tylko najważniejsze dialogi posiadają dźwięk, a reszta jest podana w formie suchego tekstu. Na szczęście twórcy Valkyria Chronicles 4 nie wpadli na ten pomysł i wszystkie dialogi posiadają dźwięk. Rekompensuje to trochę fakt, że większość fabuły prezentowana jest w formie pół statycznych obrazków, a scenki przerywnikowe nie zdarzają się zbyt często.
Reasumując, Valkyria Chronicles 4 to bardzo udana produkcja. Ciekawe połączenie trzech różnych gatunków w jedną spójną całość. Pomimo wysokiej cyferki w tytule, produkcja idealna nie tylko dla fanów ale również nowych graczy, którzy chcą zobaczyć trochę inne spojrzenie na konflikty zbrojne. Mam nadzieje, że doczekamy się remasterów innych części z tej serii, ponieważ po ograniu omawianej produkcji mam ochotę na więcej taktycznej rozgrywki w japońskim wydaniu.
Grę do recenzji dostarczyła Cenega
Miło, że ktoś (oprócz mnie) w polskim internecie wspomniał o tym jak wybitne są oryginalne głosy postaci. To był jeden z powodów mojej wysokiej oceny. Touyama Nao jako Riley to po prostu mistrzostwo.