W połowie lat 90-tych Doom wyznaczył nowe standardy w historii strzelanek pierwszoosobowych, ale nie był pierwszą produkcją, w której mogliśmy biegać po mapie z pistoletem w dłoni. Id Software wydało troszkę wcześniej, bo w 1991 roku, Catacomb 3d, który charakteryzował się płaskimi obiektami na ścianach zamiast jednobarwnych bloków, a gracz wcielał się w Maga. Rok później zadebiutował „dziadek” gier FPS – Wolfenstain 3D. Była to gra, która wyznaczyła standardy strzelankom po dzisiejszy dzień; dynamiczna rozgrywka, ciasne korytarze, cwani przeciwnicy i bossowie. Na bazie doświadczeń tych dwóch tytułów powstał Doom, jak na tamte czasy rewelacyjny FPS z doskonalą grafiką, świetnym oświetleniem, dynamiczną rozgrywką oraz trybem sieciowym dla czterech graczy. Broń się kiwała przy poruszaniu, a pomieszczenia składały się już z kilku poziomów i wielokątów. Magia, jak na tamte czasy. Ale teraz przenieśmy się 23 lata dalej, ponieważ id Software restartuje serię i wydaje nowego Dooma. Dooma na miano ósmej generacji konsol. Zapraszam do piekła!
W Doomie gracz wciela się w żołnierza korporacji UAC, który w wyniku nieposłuszeństwa zostaje wysłany do bazy wojskowo-badawczej na Marsie. Na miejscu okazuje się, że w wyniku niebezpiecznych eksperymentów tamtejszych naukowców nad teleportacją zostaje otwarty tunel czasoprzestrzeni, przez który do naszego świata zaczynają docierać hordy przeróżnych piekielnych demonów i potworów.
To tyle słowem wstępu, bo już teraz, tak jak ma to miejsce w grze, zaczyna się jazda bez trzymanki. Budzimy się w laboratorium, lecą na nas pierwsze demony, szybko podnosimy pistolet z podłogi i zaczynamy krwawą strzelaninę, bez żadnego wprowadzenia, czy samouczków. Szybko wskakujemy w żołnierski pancerz predatora i lecimy wybijać piekielne pomioty. A jest ich bardzo dużo, bo nie dość, że demony wchodzą przez portal, to jeszcze naukowcy oraz żołnierze UAC zostali przemienieni.
Gra została podzielona na 13 bardzo długich misji, a rozgrywka wzorem poprzednich części jest dalej mocno korytarzowa (otwarte przestrzenie są często małej wielkości). Niestety nie ma tutaj elementów horroru, którym zaczynała się trzecia cześć. Trochę mnie to zawiodło. Korytarze są dobrze oświetlone, przeciwnicy czekają aż do nich podejdziemy i dopiero wtedy zaczyna się walka. Brakuje uczucia zaszczucia i strachu. Oczywiście gra jest nadal mocno krwawa i pełna satanistycznych kontrowersji, jednak brak nutki horroru odbieram tutaj za duży minus. Jednak, aby była równowaga w piekle, twórcy wprowadzili bardzo fajny system wykańczania przeciwników – „zabójstwo pełne chwały”. Polega on na tym, że nadal strzelamy do przeciwnika, który po otrzymaniu odpowiedniej ilości obrażeń zostaje podświetlony na niebiesko. Musimy wtedy szybko się do niego zbliżyć, nacisnąć prawy analog, a nasz żołnierz wykończy brutalnie i efektownie demona. Zabójstwa chwały mają ten duży plus, że po ich wykonaniu demony zawsze upuszczają trochę zdrowia. Zostając przy efektownych wykończeniach, warto wspomnieć o pile mechanicznej. Zabici przez nią przeciwnicy, a właściwie przecięci, upuszczają dużą ilość amunicji. Niestety użycie piły jest mocno ograniczone, musimy szukać kanistrów z benzyną, aby jej ponownie użyć.
Skoro już jesteśmy przy arsenale, to wielu z was ucieszy wiadomość, że powraca legendarna broń z klasycznego Dooma – BFG9000, co w wolnym tłumaczeniu oznacza Wielka (tu wstaw dowolne niecenzuralne słowo) broń. To wielki karabin szturmowy, który ogromną wiązką lasera potrafi zabić wiele celów na raz. Praktycznie od samego początku jest ukochana strzelba każdego fana Dooma oraz wyrzutnia rakiet. Przeciwników z wyrzutni rakiet lepiej eliminować z daleka, bo możemy ubrudzić ścianę również swoimi flakami. Inną z potężnych broni jest Działko Gaussa, które strzela potężną wiązką magnetycznych strzałek. Ma bardzo małą szybkostrzelność, ale trafia w cel, a z delikwenta zostanie mokra plama. Do tego mamy jeszcze karabiny: plazmowy i szturmowy, a nawet obrotowy karabin maszynowy. Czasem trzeba mieć tez czym rzucić, wiec otrzymujemy standardowy granat odłamkowy, granat wysysający, czyli taki który zabiera zdrowie demona, dodając go graczowi. Szybko polubiłem się z hologramem żołnierza, który pełni role wabika, ale także strzela do demonów – nie raz uratuje wam cztery litery.
Bardzo spodobał mi się system ulepszania broni, dzięki czemu byłem motywowany do korzystania z różnego arsenału. Jak to wygląda? Na mapach spotykamy drona bojowego, który pozwoli nam wybrać jeden z dwóch pakietów ulepszeń do broni. Wybrany pakiet ulepszeń jeszcze nic nam nie daje. Teraz czeka nas ciężka praca w zdobywaniu „punktów ulepszeń broni”. Głównym zadaniem jest oczywiście eliminacja potworów, ale punkty dostaje się także za wykonywanie wyzwań podczas misji, czy odnajdywanie sekretów na mapie. Gdy uzbieramy kilka takich punktów, możemy udać się do menu z arsenałem. W zależności od broni do ulepszenia są dwie lub trzy modyfikacje. Gdy wykupimy wszystkie, dostaniemy jeszcze szansę otrzymania super ulepszenia. Aby je dostać, musimy w określony sposób wyeliminować kilka konkretnych demonów. Ten system rozwoju bardzo przypadł mi do gustu, aby użyć modyfikacji naciskamy po prostu L2. Na ptzykład możemy do RPG zamontować system namierzania automatycznego do trzech wrogów na raz, strzelbę możemy ulepszyć o wystrzelenie kilku pocisków, a karabin szturmowy może otrzymać lunetę.
W najnowszym Doomie czeka na was do wybicia cała kolekcja najdziwniejszych potworów. Pomijając już opętanych pracowników UAC, to z piekła przybyły takie poczwary jak dobrze znana latająca głowa Cocodemon, dalej mamy Diablika, którą są mrocznymi kuzynami bohaterów z Dragon Balla. Są też ociężałe i powolne Atropokuby, które w dłoniach mają ogromne lufy, z których strzelają albo ogniem, albo toksyczną cieczą. Jednak najwięcej krwi napsują wam Rożaki, która są piekielnymi nosorożcami. Biegają bardzo szybko i taranując zadają wiele obrażeń. Rycerz i baron piekieł to dwa największe skurczybyki, jakie spotkacie na swojej krwawej drodze. Baron to typowy belzebub z kopytami i rogami. Mało tego, że jest ogromny, to do tego szybko się porusza, wysoko skacze, a na dodatek potrafi cisnąć w gracza kulą piekielnej energii. Walkę z demonami czasami ułatwią nam artefakty. Gdy je podniesiemy, otrzymamy szybszy bieg, nieśmiertelność, poczwórne obrażenia i – mój ulubiony – szał. Polega on na tym, że z gołymi pięściami biegamy po mapie i możemy każdego przeciwnika dosłownie rozerwać na strzępy.
Rozgrywkę urozmaicą także wyzwania runy. Gdy zdecydujemy się wziąć w nich udział, zostaniemy przeniesieni do innego świata, na małą arenę, na której otrzymamy zadanie na czas. Zazwyczaj określoną bronią musimy zabić iluś tam przeciwników. Gdy wypełnimy zadanie, to runa jest nasza i możemy ją umieścić w kombinezonie. Takich run możemy używać jednocześnie trzy. Dają nam różne ciekawe moce – może to być szybsze przyciąganie upuszczonej przez wrogów amunicji, demony dłużej będą podatni na atak chwały, szybszy bieg po wykonaniu zabójstwa chwały lub większa moc granatów.
Sama rozgrywka to typowy Doom od id Software. Gra została tak skonstruowana, aby przez cały czas musieć pozostawać w ruchu. Nie znajdziecie tutaj osłon, za którymi się schowacie, ale za to gracz szybko dostaje do swoje dyspozycji buty odrzutowe, które umożliwiają podwójny skok, a dzięki temu elementowi rozgrywka jest jeszcze bardziej dynamiczna. Starcia często przypominają tryb hordy. Wchodzimy do jakieś lokacji, drzwi się zamykają, pojawiają się pierwsze demony; najpierw te małe, potem te średnie, latające, a na koniec przychodzi, to, co piekło ma największego i najgroźniejszego do zaoferowania. Jak już wspomniałem na początku, gra jest bardzo długa, ukończenie 13 misji na średnim poziomie trudności zajęło mi dobre 25 godzin. Trzeba tez tutaj wspomnieć o trzech bardzo trudnych bossach, które gracz może spotkać na swojej drodze. Pojedynki są bardzo wymagające, gdyż bossowie dysponują bardzo zróżnicowanym wachlarzem ataków. Mało tego, że raz pokonamy przeciwnika, to jest jeszcze za chwila drugie starcie z jego rozwiniętą wersją. Pod koniec rozgrywki odczułem już duże zmęczenie materiału. Najlepszy był dla mnie etap do pierwszego bossa, w którym poznajemy przeciwników oraz otrzymujemy nowe bronie. Faza do drugiego bossa to ulepszanie broni oraz eliminacja dobrze już znanych przeciwników. Natomiast ten trzeci etap to walka z hordami przeciwników, podczas której starcia są naprawdę bardzo długie (i uwierzcie, strzelanie do tych samych przeciwników po raz enty zaczęło robić się strasznie meczące). Eliminowanie trzech bossów w Doomie jest jak jazda kolejką górską. Raz się przejedziesz i jesteś zadowolony oraz masz wysoki poziom adrenaliny. Przejedziesz się drugi raz, to zrobi Ci się niedobrze oraz zakręci się w głowie. Gdy wsiądziesz trzeci raz, to już zostaniesz z niej wyniesiony, taplając się w własnych wymiocinach. Tak się właśnie czułem po trzecim Bossie, do którego drogę torowałem sobie hektolitrami krwi demonów i potworów.
Wraz z premierą Dooma debiutuje nowy silnik: idTech 6. Na PS4 naprawdę daje radę, gra działa płynnie, dynamiczne oświetlenie wygląda super, a demony są tak realistycznie wyglądające jak nigdy. Od strony dźwiękowej to także jedna z najlepiej brzmiących gier FPS. Wybuchy i wystrzały z broni są tak dynamiczne, że czasami zaczynałem bać się o swój sufboofer, czy okna. Koniecznie muszę też tutaj wspomnieć o rewelacyjnej ścieżce dźwiękowej, tak doskonale połączonych riffów gitarowych z muzyką elektroniczną jeszcze nie słyszałem, ktoś tu wykonał naprawdę solidną robotę! Ale za to słabą pracę, żeby nie napisać maniane zrobił nasz dystrybutor z polską wersją gry, która otrzymała pełny dubbing. Osoba, która podkładała głos dla Vegi (komputer pokładowy) brzmi czasami jak translator, ja rozumiem, że to komputer, który nie ma emocji w głosie, ale sami posłuchajcie tej próbki. Mało tego, Vega towarzyszy nam cały czas w trybie wieloosobowym i ciągle tam tam gada, uszy krwawią, a jedyną opcją zmiany wersji językowej gry na angielską jest zmiana języka całej konsoli PS4.
Podsumowując kampanię: Doom jest jak myśliwiec F16, w którym musisz mieć oczy dookoła głowy. Albo latasz jak poparzony po całej mapie i ciągle strzelasz, albo nie żyjesz. Jeżeli lubicie taki system rozgrywki, to będziecie bardzo zadowoleni.
Tryb wieloosobowy:
Osobny wątek należy poświęcić trybowi wieloosobowemu, bo nie jest on dziełem id Software, tylko ekipy z Certain Affinity. Studio składa się m.in. z byłych pracowników Bungie. To nie pierwszy raz, gdy teksańskie studio pracuje przy dużej produkcji, gdyż mają oni na swoim koncie udział w trybie wieloosobowym takich gier jak Halo: Master Chief Collection, Call of Duty: Ghosts i Halo 4. No i niestety multi w Doom jest mieszanką Halo i Call of Duty. Pierwsze, co rzuca się w oczy i już razi od samego początku to zestaw broni, które możemy sobie wybrać przed meczem. We własnej klasie możemy sobie ustawić dwie mocno dopakowane bronie, np. karabin obrotowy i wyrzutnię rakiet. Nie ma tutaj już niczego z klasycznego Dooma, gracze nie biją się o najlepsze giwery, szukając ich po mapie. Na szczęście zdrowie samo się nie odnawia, tylko podnosimy je podobnie jak i pancerz lub amunicję z podłogi. Na start mamy 9 małych, ciasnych i korytarzowych map, na których głównie sprawdzają się bronie takie jak strzelba. Do trybu multiplayer zostały dodane dwie bronie, których nie ma w kampanii. Są to działko statyczne i karabin wirowy. Wszystkie bronie mają już jakaś domyślnie zamontowaną modyfikację. Z trybów rozgrywki jest oczywiście Deatmatch, Żniwa dusz (coś w stylu potwierdzonej likwidacji), Dominacja mroźny berek- który jest totalnym absurdem, to zwykły deatchmatch z ta tylko różnicą, że trafieni przeciwnicy zamarzają. Gdy zamrozimy wszystkich przeciwników z przeciwnej drużyny, wygrywamy rundę. Ostatnim trybem jest wojenna ścieżka, która jest oparta na trybie Króla Wzgórza, ale punkt przejęcia porusza się ruchem okrężnym po mapie.
Kolejna nowością jest możliwość wcielenia się w jednego z czterech demonów piekieł: upiora, barona, antropokuba i łowcę. Upiór jest dostępny od początku, kolejni wraz ze wzrostem naszego poziomu. Aby wcielić się w demona, należy podnieść runę, która nie jest dobrze schowana na mapie. W moim osobistym odczuciu demony mocno psują balans rozgrywki. Mają dużo zdrowia i zadają ogromne obrażenia – jak ktoś potrafi dobrze strzelać i uciekać, to jest w stanie zabić naprawdę wielu graczy.
Do nowości należą także moduły hakerskie. Są to wzmocnienia jednorazowego użytku, które zdobywamy poprzez system postępów w grze. Mogą to być m.in.: Zemsta (wyświetla położenie i zdrowie gracza, który nas zabił) lub Zwiadowca, umożliwiający na kilka sekund po odrodzeniu wyświetlanie pozycji wszystkich przeciwników. Wszystkie moduły wyłączają się po określonym czasie.
Niestety tryb wieloosobowy mnie nie wciągnął. Liczyłem na klasyczny deatmatch z Dooma, a dostałem Halo na sterydach Call of Duty na Marsie. Nie mówię, że to jest złe, bo na pewno wielu graczy będzie spędzać długie godzinny w rozgrywce wieloosobowej. Problem jest taki, że brak w nim duszy Dooma.
Miły dodatkiem do trybu wieloosobowego jest SnapMap. To nic innego, jak edytor map, w którym każdy może stworzyć własny poziom lub pobrać dzieła innych graczy. Co ciekawe, mapy są podzielone na różne tryby i tylko tutaj możemy zagrać z trzema innymi graczami w kooperacji np. w tryb przetrwania, w którym odpieramy fale kolejnych demonów.
Doom to bardzo udana produkcja i świetny powrót „ojca FPSów” Kampania jest niesamowicie widowiskowa i dynamiczna. Produkcja id Software działa płynnie, wygląda i brzmi rewelacyjnie. Co prawda dla starych fanów Dooma tryb wieloosobowy będzie sporym rozczarowaniem, ale młodzież na pewno będzie się dobrze bawić. No i ważna uwaga na koniec, jeżeli szanujecie swoje uszy, to koniecznie grajcie w angielską wersję językową, a przynajmniej, gdy wybieracie się na tryb wieloosobowy.
Grę do recenzji dostarczył wydawca – firma Cenega
Dodaj komentarz