PlayStation 4 dostaje kolejną grę od Polaków. Czy naszym rodakom udało się stworzyć coś, z czego mogą być dumni? Czy ich gra wciąga bez reszty? Czy Polak potrafi wykreować fascynujący i intrygujący świat? Już na wstępie mogę stwierdzić że na wszystkie te pytania można odpowiedzieć jednym słowem: „tak”. Tytuł, który otrzymałem do ogrania to bardzo udana produkcja, czego dowiodę w recenzji.
W Layers of Fear wcielamy się w malarza. Nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie to, że jest on ogarnięty manią stworzenia idealnego obrazu, jest to cel jego życia i pragnienie to doprowadza go do szaleństwa. W tym to momencie przejmujemy ster (chociaż może lepiej pasuje tu pędzel) i szukamy w całym ogromnym domostwie inspiracji, które popchną nasz malunek do przodu. Może wydawać się, że historia jest prosta i stanowi jedynie pretekst do wykonywania czynności zaplanowanych przez twórców. Na pierwszy rzut oka jest tak w istocie, jednakże w Layers of Fear piękno kryje się w poukrywanych kartkach, nakreślających wcześniejsze wydarzenia. To dzięki nim poznajemy przeszłość bohatera i staramy się wywnioskować, co doprowadziło go do stanu, w jakim się znajduje. Nie jest to oczywiście wymagane, ale przyznaję, że z niekłamanym zainteresowaniem szukałem wszelkich wskazówek mogących pokazać, jak kształtowała się historia malarza.
Recenzowana produkcja to połączenie przygodówki i horroru. Nawiedzające malarza wizje są szalenie (tak, to dobre słowo) niepokojące, choć niespecjalnie straszne. Mimo że większe przerażenie powodowały u mnie spotkania z Almą w F.E.A.R., to jednak sugestywny, ciężki, mroczny i frapujący klimat zdecydowanie dobrze wpływa na odbiór testowanego dzieła jako całości (zwłaszcza w zestawieniu z wyglądem ostatniego etapu gry). Jak już wspomniałem wcześniej, wchodzimy w buty szaleńca. Podczas zwiedzania posiadłości co chwila natkniemy się na przeistaczające się i spadające obrazy, z głośników telewizora (a także pada) słyszymy stłumiony śmiech dziecka, lalki ożywają i uciekają, a wystarczy odwrócić głowę, by korytarz za nami wyczarował parę drzwi, których wcześniej nie było, czy w inny sposób zmienił otaczający nas świat. Psychodeliczna atmosfera i poczucie wpadania w coraz głębsze szaleństwo bez wątpienia udało się Polakom.
Rozgrywka jest bardzo prosta, ale nie przeszkadza to w czerpaniu przyjemności z czasu spędzonego z grą. Za sterowanie odpowiada raptem kilka przycisków. Mamy interakcję (a więc zazwyczaj podnoszenie przedmiotów, czy otwieranie drzwi – co ciekawe, należy przytrzymać ten przycisk i w odpowiedni sposób wychylić prawą gałkę analogową, co bardzo dobrze działa na poczucie immersji), bieg, przyglądanie się, poruszanie się… i to w zasadzie tyle. Tak ograniczone sposoby oddziaływania na świat gry ani trochę jej nie psują, a wręcz przeciwnie – sprawiają, że bardzo łatwo wsiąkamy w domostwo i stajemy się głównym bohaterem opowieści. Co jakiś czas musimy rozwiązać (niestety bardzo łatwe) zagadki logiczne, jednakże głównie bierze się udział w interaktywnym filmie. Biorąc pod uwagę krótki czas rozgrywki (około 6 godzin) można to postrzegać jako wadę.
Strona audiowizualna to jeden z największych plusów Layers of Fear. Gra wygląda po prostu rewelacyjnie. Przedmioty zostały wykonane z dbałością o najmniejsze szczegóły, a lokacje są spójne i nie ma żadnego miejsca wciśniętego na siłę. Wszystkie są sensowne i mogą rzeczywiście znajdować się w posiadłości zamieszkiwanej przez zwykłych ludzi. Obrazy i szkice, których jest pełno, są strasznie dobrze zarysowane i nierzadko ma się wrażenie, że to nie my patrzymy na obraz ale to on przygląda się nam i zagląda wgłąb naszej duszy. Jeśli doda się do tego zmieniające się często wnętrza ram, otrzyma się produkt silnie działający na psychikę. Strona dźwiękowa nie odstaje od wizualnej. Przygrywające na fortepianie spokojne, ale i jednocześnie niepokojące tą lekkością melodie, ostre szarpnięcia na skrzypcach, odgłosy otoczenia – wszystko mistrzowsko się ze sobą łączy i nie pozwala oderwać się od gry.
Layers of Fear to szalenie udana produkcja. To coś więcej niż gra. To podróż w nieodkryte zakamarki umysłu, wędrówka w poszukiwaniu własnej tożsamości i spokoju wbrew poczuciu, graniczącemu z pewnością, że oszalejemy przez to jeszcze bardziej. Zdecydowanie warto zagrać w najnowsze dzieło Polaków. Wiedzcie jednak, że nie będziecie potem takimi samymi ludźmi.
Grę do recenzji zapewnili Bloober Team & Techland Wydawnictwo
Dodaj komentarz