To, że Japończycy tworzą gry wyjątkowe nie podlega żadnej wątpliwości, lecz czasami dobrej koncepcji brakuje ciekawszego wykonania.
Czy urocza Ayesha, wraz ze swoimi przyjaciółmi, przedstawi mi pasjonującą przygodę? Czy przyjdzie mi zwiedzić ciekawy i bogaty świat? Wreszcie, czy stoczę tu epickie pojedynki na miarę Final Fantasy? Te i inne pytania gromadziły mi się w głowie, gdy po raz pierwszy włączałem Atelier Ayesha Plus: The Alchemist of Dusk, czyli dopieszczoną wersję tytułu wydanego na PS3 w 2012 roku.
Historię przedstawiona nam przez studio Gust ciężko jest opisać prostymi słowami i trudno jednoznacznie ocenić, czy jest odpowiednio poprowadzona. Tytułowa Ayesha jako Aptekarka, prowadząca swój sklepik z ziołami od kilku ładnych lat, pewnego dnia wychodzi pozbierać zioła w okolicy starożytnych ruin zamku, wśród których pochowano jej siostrę Nio, gdy przybywa na miejsce dzieją się niewytłumaczalne rzeczy, a duch zmarłej ukazuje się oczom naszej bohaterki. Wtedy też zjawia się tajemniczy jegomość imieniem Keithgriff, oznajmiając, że Nio tak naprawdę nie umarła i jej dusza istnieje nadal. Zszokowana takim stwierdzeniem Ayesha postanawia wyruszyć w świat w celu rozwikłania tej zagadki.
Po jakimś czasie okazuje się jednak, że cała sprawa jest poważniejsza niż mogłoby się wydawać i dotyczy nie tylko siostry naszej Aptekarki lecz wielu innych osób. Trzeba przyznać, że historia jest bardzo ciekawa, intrygująca i z początku wywołuje w graczu dosyć pozytywne emocje. Niestety im dalej w las tym gorzej. Jednakże zanim zacznę narzekać wspomnę tylko, że to co trzeba przyznać fabule jaką poznajemy w trakcie ogrywania najnowszego Atelier, to fakt iż jest bardzo tajemnicza.
Co chwila pojawiają się jakieś nowe postacie, których motywy działania nie są do końca wyjaśniane, lecz w pewnym sensie powiązane z naszymi. Są też i takie, drugoplanowe, pojawiające się kilkukrotnie dość niespodziewanie i rozmywają się w gęstwinie pozostałych osobistości. Zdecydowanie taka mglistość dopada też główny wątek fabularny, który zanika gdzieś na tle wydarzeń codziennych poznawanego świata.
W odróżnieniu od takich hitów jak blockbustery z serii Final Fantasy gdzie każda z kilkudziesięciu godzin wypełniona jest pasjonującymi i zapierającymi dech w piersiach sytuacjami, tak tu akcja rozwija się bardzo powoli. Od rozpoczęcia się naszej przygody coś naprawdę ciekawego dzieje się po około 10 godzinach rozgrywki… i trwa jakieś 5 minut, po czym następuje kolejna stagnacja i powrót do „codzienności”. Dlaczego twórcy każą nam tak długo oczekiwać na kolejne zwroty fabularne?
Winowajcą jest tu koncepcja jaką przyjęto do opowiedzenia nam tej historii, co do której można mieć mieszane uczucia. Deweloperzy z Gust zdecydowali się wpleść opowieść właściwą w życie płynące w zwiedzanym przez nas świecie, które toczy się z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc. Chodzi tutaj o to, iż misje główne giną w morzu zadań i historyjek pobocznych. Zamiast skupić naszą uwagę na poszukiwaniach Nio i rozwiązywaniu zagadki znikających dusz, jesteśmy prowadzeni od muzyka do podróżnika, od niego do piekarza, następnie do wiedźmy, sklepiku, festiwalu odbywającego się w największym mieście w okolicy i tak dalej.
Co prawda nadaje to całości swego rodzaju pięknego charakteru i pokazuje, że kraina w jakiej przyszło nam żyć tętni życiem, ma swoją kulturę i tradycje, a także sprawuje się jak jeden wielki ekosystem, w którym każda z postaci ma wolną wolę i swoje własne życie prywatne i zawodowe. Jednakże musimy sobie powiedzieć to otwarcie; do poziomu takiej zagrywki, zaprezentowanej chociażby w Gothicu, jeszcze dużo brakuje.
Jest tak, gdyż większość postaci jest po prostu nie ciekawa i mimo iż posiada swój własny unikalny charakter nie zapisuje się w pamięci gracza złotymi zgłoskami. Czasem wręcz miałem dość czytania bezpłciowych i po prostu nudnych rozmów Ayeshy z postaciami pobocznymi – bo przecież ile można gadać o potędze chleba, bądź artystycznej duszy muzyka nieroba.
Zostawiając już dywagacje na temat samej treści fabularnej, którą teraz każdy może zinterpretować po swojemu i zdecydować, czy takie coś mu odpowiada czy nie, zajmijmy się opisem magicznego świata Dusk. Początkowo mapa jaką ujrzymy tuż po wyjściu z pierwszej lokacji nie zachwyca swoim rozmiarem i można odnieść wrażenie, że najnowsze Atelier będzie grą dość krótką, jednakże gdy zaczniemy odblokowywać i odkrywać kolejne areny dostrzeżemy, iż czeka nas przeprawa przez dziesiątki, jeśli nie setki, różnych miejscówek.
Niestety tutaj spotykamy się z mankamentem, który spotyka chyba większość gier – ilość nie poszła w parze z jakością. Wiele lokacji jest dosyć małych, większość z nich została dodana chyba po to, aby być, gdyż ich eksploracja nie da nam żadnych wyjątkowych przedmiotów, roślin, a niekiedy nie postawi przed Ayeshą i jej koleżankami żadnego wyzwania bitewnego. Ot takie zapchaj dziury.
Ponadto podróżowanie po mapie świata co chwila przerywane jest w dość zaskakujących miejscach, przez wstawki polegające na tym, że spotykamy się z jakąś postacią. A to wpadniemy do Erniego (podróżnika) na piknik, a to znajdziemy Ranuna (ten muzyk nierób) leżącego na chodniku i gapiącego się w gwiazdy, bądź piekarza po sterydach. Będąc szczerym, to im więcej musiałem czytać takich bzdur, tym bardziej miałem już dość i pragnąłem aby w końcu zadziało się coś ciekawego.
Jednakże dużą zaletą, dla tych cierpliwszych graczy, będzie to, że każdy miesiąc w krainie Dusk ma swój określony przebieg i rytm – tak samo każdy rok. W pierwszym przypadku w połowie, przez prawie dwa tygodnie, odbywa się swego rodzaju targ, wtedy to można pójść do miasta i zakupić najpotrzebniejsze nam przedmioty, rośliny, składniki, czy nawet uzbrojenie i chleb. W innych zaś dniach będziemy musieli chodzić do sklepów znajomych Ayeshy, gdzie nie zawsze może być to co chcemy, aby było.
Za to dwa razy w roku odbywa się konkurs alchemiczny, gdzie nasza bohaterka może złożyć swoje dzieło, które oceni publiczność imprezy, za zwycięstwo otrzymamy specjalną nagrodę. A wygrać będzie naprawdę trudno, ponieważ wytworzenie czegoś unikalnego, pięknego i potężnego wymaga od nas odpowiedniego doboru receptury i składników. Przepisów nasza piękność uczy się czytając książki, zaś składniki możemy dobrać sami, a także wyznaczyć kolejność w jakiej będą mieszane, co daje różne właściwości kreowanym produktom.
Na szczęście nie zawsze jest tu tak sielankowo i od czasu do czasu będziemy musieli zmierzyć się ze przerażającymi, przynajmniej Ayeshę, potworami. System walki tak jak w prawie każdym przedstawicielu tego gatunku jest turowy – na zmianę atakujemy my i nasi przeciwnicy. A bestiariusz jest tu dosyć bogaty. Urocze wiewiórki, mordercze latające straszydła, czy wielkie futrzane monstra to tylko przedsmak tego co was tu czeka. Każda nasza postać ma do wyboru kilka opcji; atak zwykły, za pomocą skilla, bądź z użyciem przedmiotu i ucieczkę.
Pierwszej z nich opisywać nie trzeba – klik, bam, done, A jak wyglądają akcje wykorzystujące umiejętności magiczne wojaków? Krótko by rzecz, że świetnie, potężnie i naprawdę ekscytująco – czasem wysadzimy swego wroga, czasem wykonamy atak obszarowy, a czasem nawet zmieciemy go z powierzchni ziemi. Najciekawsze wydaję się być w tym to, że „ci źli”, mogą zrobić to samo – na przykład wilk może rozmnożyć swój ogon i uderzyć wszystkich członków naszego zespołu.
Każda z aktualnie toczących bój osób posiada pasek akcji, który ładuje się poprzez wykonywanie różnych czynności, dzięki czemu gdy na przykład jedna z bohaterek atakuje kolejna może ją wspomóc i tuż po niej zadać oponentowi cios od tyłu lub z rozbiegu. To samo tyczy się obrony, gdy oczekujemy na nadchodzące natarcie możemy rozkazać silniejszej partnerce ochronić tę słabszą.
Bardzo dobrym zabiegiem jaki zaimplementowała tu ekipa Gust jest możliwość bardzo swobodnej rotacji towarzyszy Ayeshy, przy dowolnej wizycie w mieście, wiosce, czy innym miejscu, w którym przebywa dany sprzymierzeniec możemy do niego podejść i wynająć do wspólnej podróży. Dla przykładu jeśli znudziło ci się chodzeniem z tankiem i magiem, możesz jednego z nich zwolnić i zastąpić dowolną inną akurat dostępną osobą.
Pod względem technicznym najnowszej odsłonie serii Atelier nie można zarzucić chyba nic, albowiem nie uświadczyłem podczas swojej zabawy za wielu błędów – ot czasem ręka weszła w ścianę lub inną postać, ale to nie wadzi rozgrywce. Niestety mankamentem są tu wszystkie scenki – ich wykonanie pokazuje potężny brak środków na porządną realizację przez co znów ilość nie poszła w parze z jakością. Podczas zwykłej rozmowy w sklepie nie uświadczymy widoku klienta wychodzącego z lokalu, zamiast tego na 2-3 sekundy pokazuje nam się czarny ekran i wracamy do rozmowy już w innym, statycznym ujęciu kamery. Poza tym animacje gestykulacji są tu bardzo, ale to bardzo zapętlone.
Na przykład przez pierwsze 10 godzin zabawy jakieś 3165486 razy widziałem jak Ayesha buja się uśmiechnięta na lewo i prawo. Ścieżka dźwiękowa również budzi mieszane uczucia, albowiem są w niej utwory, takie jak ten z intro, bądź ten lecący w trakcie walk, zapadające w pamięć, ale znajdziecie też takie, które po słuchaniu ich entą godzinę naprawdę irytują (melodia mapki). Zdecydowanym minusem są zbyt cicho i nijako nagrane dialogi. Graficznie jest bardzo przyzwoicie, a efekty specjalne potrafią zachwycić nawet największych malkontentów.
Niestety cała gra posiada jeszcze jeden wielki minus, a mianowicie główną bohaterkę, która jest bardziej irytująca nawet niż Tidus z Final Fantasy X. A dlaczego tak jest? Ponieważ Ayesha jest po prostu blond idiotką… dosłownie. Ciągle nie wie co robić, gdzie iść, jak się zachować i ciągle jest niezdecydowana. Na dodatek robi masę głupstw, na przykład idąc w podróż zabrała ze sobą chyba wszystko co się da, przez co jej zwierzak był bardzo obciążony. Aby ukazać i nadać znaczenie jej inteligencji – a właściwie jej braku, przytoczę historyjkę.
Początki gry, stajemy przed bramami pierwszego większego miasta, które jest ułożone podobnie do Minas Tirith z Władcy Pierścieni – wielka góra a na niej domki, układ wznoszący się z prostymi uliczkami. Widząc to Ayesha pyta się swojej kompanki „A jak mam dojść na górę?”, gdy ta jej wyjaśnia, że wystarczy iść po prostu przed siebie, wyruszamy w drogę. Jakoś po postawieniu 100 kroków i przejściu połowy krótkiej, prostej uliczki nasza blondynka stwierdza, że się ZGUBIŁA i nie wie gdzie iść. To tak jakbyście wyszli z domu do sklepu i pod następnym blokiem pomyśleli to samo. Rozumiem, że twórcy przyjęli taką koncepcję, aby bohaterka była słodką pierdołą, której nie sposób nie pokochać, ale trochę im to nie wyszło – zabrakło tej granicy głupkowatości.
Jednak raj dla siebie znajdą tu wszyscy fani ecchi, gdyż drugą najważniejszą opcją menu głównego, jest w tej produkcji „Przebieralnia” – wiecie pół nagie kobiety, prześwitujące stroje i tak dalej.
Zwieńczając mój wywód, seria Atelier liczy sobie niemalże 18 lat, a w jej skład wchodzą już dziesiątki pozycji. Najnowsza z nich, traktująca o sztuce jaką jest alchemia nie jest grą złą, powiedziałbym nawet, że jest dobra i solidnie wykonana, lecz brakuje jej tego czegoś, co zaciekawiłoby gracza i zachęcało do spędzenia z nią nieco więcej czasu. Najnudniejsze linie dialogowe, jakie czytałem od lat i swego rodzaju ograniczenia o poniektórych mogą od tej gry odrzucić.
Dziękujemy firmie Koei Tecmo Europe za dostarczenie gry do recenzji.
