Brakuje Wam humoru w grach? A może chcielibyście przypomnieć sobie czasy znamiennych „celowniczków”? Jeżeli na pytania te odpowiedzieliście twierdząco, to ten tytuł z pewnością powinien trafić w Wasze łapki.
Na początek, aby jakoś zacząć opis tej wspaniałej produkcji, przedstawię krótki zarys fabularny oraz pokrótce opiszę, czym w ogóle jest sam tytuł i skąd się wywodzi. Blue Estate to FPS typu rail – shooter. Dla osób, które nie są na tyle dobrze rozeznane w branży gier wideo wyjaśnię, co to jest za gatunek. Rail – shooter to podgatunek takich typowych strzelanek, w którym możliwości kontrolowania postaci przez gracza ograniczone są do minimum. Bowiem, bohater takiej gry porusza się z automatu, a gracz ma jedynie możliwość poruszania celownikiem. I tutaj dwa słowa prywaty. Pamiętam jak niedaleko mojego miejsca zamieszkania otworzył się salon gier. Byłam wówczas codziennym gościem na tak zwanych automatach i zagrywałam się na tych cudownych machinach w tytuły oparte na słynnych celowniczkach. Autorem nowej produkcji jest francuskie studio HeSaw, które zainspirowane komiksem Viktora Kalvacheva pod tytułem Blue Estate postanowiło wprowadzić coś starego-nowego do świata gier. W opisywanym dziele wcielamy się najpierw w syna mafijnego bossa z Los Angeles – Tony`ego Luciano, a nastepnie Clarence`a byłego agenta Navy Seal, który pomaga Tony`emu „uporządkować” pewne sprawy. Jak się okazuje, ulubiona tancerka – striptizerka Luciano zostaje porwana przez klan Sików, jednej z najbardziej wpływowych rodzin w Los Angeles. Nie trudno się teraz domyślić, że nasz protagonista ma zamiar wyswobodzić swoją ulubienicę ze szponów nikczemnej rodziny. A w jaki sposób? Rzecz jasna, zabijając wszystkich na potęgę. Pomysł jednak nie podoba się ojcu Tony`ego, który nie chce rozpętania wojny gangów, a także kidnaperom, którzy wcześniej ukradli Donowi (bo tak miał na imię ojciec Tony`ego) tytułowego…. konia – Blue Estate. To by było na tyle jeśli chodzi o taki krótki zarys fabularny. Więcej nie będę zdradzała, gdyż cała historia zostaje opowiedziana podczas przechodzenia gry i mogłabym zabrać Wam kilkadziesiąt minut zabawy.
A teraz zaczynając od samego momentu włączenia nowego dzieła studia HeSaw. Naszym oczom pokazuje się piękna kobieta, która jest nikim innym jak striptizerką, o której napisałam kilkanaście zdań wcześniej. Niewątpliwie dla męskiego grona graczy będzie to element cieszący oko, gdyż pani w dość wyzywający sposób porusza się, jej ruchy są naprawdę dobrze odwzorowane, a co więcej używa do tego pewnego stojącego pionowo rekwizytu. Hmm…. Jakiego? Posuwając się krok dalej. Wybieramy opcję „PLAY”, a naszym oczom ukazuje się menu wyboru rozdziału, trybu gry oraz poziomu trudności. Zaczynając od trybu – grać możemy w pojedynkę, albo na kanapie ze swoim znajomym. Ja nie miałam niestety możliwości przetestowania opcji kooperacji. Do wyboru mamy także trzy poziomy trudności: normal, abnormal i crazytrain, z takim zastrzeżeniem, że ostatni z nich zostaje odblokowany w momencie ukończenia gry, na którymś z wcześniejszych poziomów.
W tym momencie dochodzimy już do rozpoczęcia gry. Dodam już teraz, że po całym menu nie poruszamy się tradycyjnie analogami czy krzyżakiem. Od samego początku w rachubę wchodzi wyłącznie żyroskop DualShocka 4. Tak, więc poruszając padem w odpowiednią stronę kierujemy kursorem po całym ekranie. Twórcy dali nam możliwość gry na 8 poziomach, z których każdy średnio przechodzi się w 25 minut, co po niezbyt skomplikowanych obliczeniach oznacza, że grę można przejść w nieco ponad 3 godziny. Tak było akurat w moim przypadku.
Każdy rozdział rozpoczynamy mając 5 żyć i muszą nam one starczyć, aby ukończyć cały poziom. Jeżeli zdarzy się tak, że polegniemy gdzieś przy końcu cały nasz postęp zostaje utracony i zabawę musimy rozpoczynać od nowa. Mi osobiście zdarzyło się to już na samym początku, ale było to spowodowane wyłącznie kwestią przyzwyczajenia do nowego, nietypowego sterowania. Może nie dla wszystkich będzie to nowość, bo pewnie część z Was grała już w produkcje, które na potęgę wykorzystują żyroskop, chociażby w smartfonach. Jako, że ja nie preferuję gry na telefonach, nie miałam większej styczności z takim ustrojstwem. Wracając do Blue Estate, każdy poziom rozpoczyna się krótką komiksową scenką przedstawiającą historię naszych bohaterów, która opowiadana jest przez narratora. Wszystko odbywa się w języku angielskim, co może dla niektórych stanowić pewną barierę. Jeśli ktoś jest wzrokowcem i lepiej wychodzi mu czytanie niż słuchanie, to w opcjach mamy możliwość włączenia subtitles, czyli napisów. Ja zaliczam się właśnie do tej drugiej grupy odbiorców, a więc napisy, to była dla mnie rzecz niezbędna. Ale… Może trochę marudzę, ale narrator mówił wszystko w tak szybkim tempie, że momentami miałam trudności, aby za nim nadążyć, co niekiedy utrudniało mi odbiór. Ale… Nie zmienia to jednak faktu, że jego głos oraz to, w jaki sposób to robi idealnie komponuje się z całokształtem.
Dochodzimy teraz już do rozpoczęcia sekwencji. Pierwszy rozdział rozpoczynamy grając, jako Tony Luciano. Już na samym początku widzimy, że nasz bohater ma pewną nieszczęsną przypadłość. Co jakiś czas, podczas skoków, przeskoków i innych akrobacjach na oczy opada mu grzywka. Nie widzimy wówczas naszych wrogów i konieczne jest odgarnięcie jej z czoła. W takim momencie na ekranie wyświetla się pionowa strzałka, która oznacza, że musimy przejechać palcem w górę po naszym touchpadzie. Przy wykorzystaniu touchpada odbywa się także zbieranie apteczek lub skrzyń z nabojami, otwieranie drzwi, a także uderzanie z ręki oponentów nacierających na nas chociażby z mieczami. Pozostałych wrogów zabijamy strzelając do nich z różnego rodzaju broni, których niestety z nazw nie wymienię, gdyż jak na kobietę przystało, po prostu się na tym nie znam. Mogę jedynie wspomnieć, że na każdym poziomie będzie jedna broń, którą będziemy mogli podnieść i rozpruwać, kogo tylko popadnie. Kolejne rozdziały opierają się na tej samej mechanice – zabijamy, wykorzystując do celowania żyroskop, bijemy używając touchpada, niekiedy jesteśmy zmuszeni przesunąć po nim palcem w odpowiednią stronę, aby odrzucić lecący w nas dla przykładu granat.
Ktoś mógłby teraz pomyśleć: „Łeee, cały czas to samo, to musi być strasznie nudne”. Nic bardziej mylnego. Kolejny etap przynosi nam nową zupełnie inną lokalizację ze świetną grafiką oddającą klimat produkcji, nowych przeciwników i inne nowe rozwiązania. Na końcu poziomów, do pokonania mamy bossa. Ponownie, każdy kolejny cechuje się inny specyfiką, inaczej atakuje, a i my musimy się z nimi rozprawiać na różne sposoby. A to zrzucając na nich skrzynki czy strzelając w wybuchające elementy, które ich ranią.
Grę ułatwia nam niekiedy pojawiający się znaczek „Slow Motion”, do którego należy strzelić. Wówczas cała akcja zostaje spowolniona, a my mamy chwilę, aby rozprawić się z wrogami, do których strzelać należy w odpowiedniej kolejności, choć nie jest to może najlepsze określenie. Za każdym razem, kiedy nasz przeciwnik zamierza wystrzelić w nas pocisk, na jego postaci pokazuje się takie żółte kółko w znaczący sposób ułatwiający nam grę. Wiemy wtedy, który z nich za chwilę nas zaatakuje. Za zabitych przez nas osobników dostajemy określoną ilość punktów, powiększa się nasz mnożnik. Ilość zdobytych przez nas punktów uzależniona jest między innymi od tego, w jaki sposób zabijemy naszego wroga dla przykładu czy będzie to strzał w głowę czy też w krocze.
Na szczególną uwagę zasługuje także specyficzny rodzaj humoru zaaplikowany w produkcji studia HeSaw. Niestety słowami nie sposób to wyrazić, to trzeba po prostu zobaczyć i usłyszeć. Ale dla przykładu podam kilka sytuacji, które zapadły mi w pamięci: zaraz na początku pierwszego rozdziału nasz bohater – Luciano spogląda na stojącą na ziemi tabliczkę informującą o śliskiej podłodze. Sam czyta zamieszczony na niej tekst, po czym… daje krok i za chwilę leży na posadzce. Inna sytuacja: staje przed drzwiami zabitymi deskami, wypowiada takie oto zdanie „Czy jesteście w stanie powstrzymać Tony`ego Luciano?” i tutaj po raz kolejny wywraca się, a na naszym ekranie pojawia się piękny napis „YES”. Znakomite są te wszystkie przerywniki, dopowiedzenia narratora. Całość buduje świetną atmosferę i momentami można uśmiać się do łez.
Od strony audiowizualnej produkcja prezentuje się bardzo dobrze. Grafika, jak na taki gatunek jest rewelacyjna w moim odczuciu. Usatysfakcjonowana jestem pod każdym względem, zaczynając od wspaniale stworzonych lokalizacji zawierających wiele elementów oddających charakter rozgrywki, a na nasyceniu kolorów kończąc. Grze daleko od realizmu, ale w tym wypadku chyba nie o to chodzi. W przypadku dźwięku jest podobnie. Tutaj również wszystko się zgadza. Rewelacyjna narracja, komentarze bohaterów, dźwięki strzałów i wybuchów.
Przed krótkim podsumowaniem przedstawię jeszcze przyciski, za co które odpowiadają. I tak R2 odpowiada za strzał, R1 lub trójkąt za zmianę broni, L1 lub górny przycisk krzyżaka za wyśrodkowanie celownika oraz L2 lub kwadrat za przeładowanie i chowanie się za osłoną (nie wszędzie możliwe jest chowanie się).
Podsumowując, gra pozwala przypomnieć sobie stare czasy, w których to królowały tak zwane „celowniczki”. Przepełniona wyborną dawką humoru umożliwia spędzenie kilkudziesięciu minut w super atmosferze. Sterowanie żyroskopem na początku może wydawać się uciążliwe, ale po pierwszym kwadransie wszystkie ruchy wykonujemy bardzo intuicyjnie. Od siebie polecam usiąść na jakimś większym fotelu, na którym będziecie mogli manipulować swoim DS4 na prawo i lewo. Zamieszczone w recenzji wiadomości to jedynie kilka procent tego, co naprawdę czeka Was w tej znakomitej produkcji.
Dziękujemy firmie Focus Home Interactive za dostarczenie gry do recenzji.
RT @VitaSITEinfo: Recenzja: Blue Estate http://t.co/ThWvyQA2Pz #ps4 #Recenzja #BlueEstate