W połowie października na konsolach Xbox ukazał się The Keeper, najnowsza produkcja Double Fine. Jak sprawdziła się ich opowieść bez słów?
Prześliczna i unikatowa najnowsza gra Double Fine zadebiutowała na konsolach Xbox i PC 17 października. Czy The Keeper to tytuł, którym powinniście się zainteresować? Cóż. Na moim radarze gra znajdowała się od momentu jej zapowiedzi! Dziwny i uroczo wyglądający tytuł, w którym gramy latarnią? Bardziej mnie nie trzeba było przekonywać.
Świat gry
Keeper przenosi nas w postapokaliptyczny świat, w którym ludzi już dawno nie ma. Są pozostałości po nich, w postaci zrujnowanych osad czy pojedynczych budynków, jednak nic już nie zostało praktycznie z całej cywilizacji. Kolorowe plansze skażone będą jednak zarazą, rozprzestrzeniającą się po świecie. Wcielając się w latarnię morską, z ptakiem-towarzyszem wyruszamy na przygodę.


Przed nami kilka różnych biomów i brak jasno zdefiniowanego celu. Idziemy gdzieś i po coś, ale nie wiemy w sumie nic więcej o naszej podróży. Przed nami kilka różnych biomów, mocno różniących się kolorystyką i „klimatem”.
Rozgrywka
Mamy tu widok z lotu ptaka prawie i kamerę, którą obracać można tylko minimalnie. Przyznam, że trochę mnie to smuciło, bo chętnie zajrzałabym w każdy zakamarek pięknie zaprojektowanych map. Zamiast tego jednak kamera porusza się jak w niektórych grach przygodowych, pokazując nam tylko ten kąt, który powinniśmy widzieć.
Poruszanie się (w ogóle i po mapie) jest intuicyjne, a pierwsze kroki stawiane chodzącą latarnią wcale nie będą łatwe. Gdy opanujemy jednak poruszanie się, eksploracja będzie naszym głównym zadaniem.
Na planszach czekać będą na nas łamigłówki środowiskowe, przedstawione minimalnym interfejsem. Najczęściej będzie to poświecenie w konkretnym miejscu skoncentrowaną wiązką albo wysłanie naszego kompana, by wszedł w interakcję z jakimś obiektem. Jako ptak będziemy więc kręcić dźwigniami, ciągnąć za różne rzeczy, a czasem robić po prostu jako odważnik.
Gra w żaden sposób nie pokazuje nam kierunków, trzeba więc kierować się intuicją. W przypadku kilku ścieżek jedna zazwyczaj prowadzić będzie „dalej”, a druga doprowadzi nas do sekretnej rzeźby, której odbudowanie nagrodzi nas osiągnięciem. Bo osiągnięcia w tej grze dostaniemy tylko za eksplorację „poza ścieżką”. Sporo łatwo jednak przegapić, nie wiedząc, czy obrana ścieżka jest główną, czy poboczną.
W trakcie rozgrywki nasza latarnia zmieni się w inne obiekty, zmieniając trochę rozgrywkę i sposób poruszania się. Nie będę jednak zdradzać szczegółów, bo dotyczy to poziomów w drugiej połowie gry.
Sterowanie i łamigłówki
The Keeper nie wymaga od nas wiele w tym zakresie. Oprócz poruszania się, do którego używać będziemy oczywiście analogów, mamy jeszcze przycisk do „zrywów”, które pozwolą nam pokonać przeszkody, czy skakanie, odblokowywane później. Dodatkowo jest jeden przycisk do interakcji. W większości przypadków interfejs przypomni nam jednak, co trzeba kliknąć.



Łamigłówki są ciekawe i przed nami kilka różnych modeli. Nie są one za specjalnie trudne i generalnie wymagać będą po prostu albo wielokrotnego klikania, albo dalszej eksploracji. Większość będzie bardzo logiczna i nie przysporzy graczom większego problemu. Są one jednak urozmaiceniem rozgrywki, dobrze więc, że znalazły się w grze.
W późniejsych etapach rozgrywki łamigłówki będą bardziej rozbudowane, wyślą nas na „wyprawy” by znaleźć coś, coś gdzieś naprawić lub „oczyścić” z zarazy, czy otworzyć przejście. Przez niektóre rozdziały będziemy się więc bardzo szybko przedzierać, by czasem potrzebować kilkudziesięciu minut, by opuścić region.
Oprawa audiowizualna
Chyba nie muszę tego mówić, ale Keeper jest przepiękny. Każda pojedyncza klatka nadaje się tu praktycznie na tapetę, wygląda majestatycznie, nieziemsko i zazwyczaj pełna jest niecodziennych kolorów, rodem ze snów, nie realnego świata.
Pełno tu detali, pełno kształtów i kolorów. Do tego nasza „postać” zmieniająca się wraz z eksplorowanymi światami. Szczerze, jest super. Unikatowo, lekko psychodelicznie.





Bardzo rozczarowana jestem jednak warstwą audio. W grze bez słów muzyka powinna grać praktycznie pierwsze skrzypce. Być nie tylko tłem, ale też częścią historii. A nie jest. Muzyka w grach jest dla mnie bardzo istotna (stąd sterta winyli ze ścieżkami z gier), a Keeper mnie na tym froncie zostawił z poczuciem niedosytu. To po prostu ambient i nawet Tetris Effect zrobił go o wiele lepiej.
Wrażenia
Chociaż The Keeper przeszłam w dwa wieczory, poświecając obu sesjom całkiem sporo godzin, sama nie wiem, czy jest to gra, którą poleciłabym każdemu. To chyba dobry tytuł dla tych, którzy chcą się po prostu „odmóżdżyć” przy konsoli. Popatrzyć na ładne obrazki, przejść wąskimi korytarzami, trochę poskakać, poświecić i czasem pomyśleć, choć nigdy nie w dużych ilościach. To spokojna gra, z powolnym tempem, która nie wymaga od nas praktycznie niczego. Wygląda cudownie, ale tak naprawdę niewiele oferuje poza tym. Przynajmniej moim zdaniem.
Sytuację ratuje oprawa wizualna i fakt, że rozgrywka ciut się zmienia podczas postępu historii. Całość wciąga, choć właśnie do ideału jeszcze trochę jej brakuje.








Grę znajdziecie na konsolach Xbox Series oraz na PC. W dniu premiery (17 października) trafiła ona także do katalogu Xbox Game Pass Ultimate. Tytuł wspiera Play Anywhere, czyli pełną synchronizację postępów pomiędzy wersją Xbox i PC, a także natywnie działać będzie na urządzeniach ROG Xbox Ally.
Tytuł do recenzji dostarczył Xbox.
Dodaj komentarz