Podczas tegorocznego Gamescomu zagrałem również w Styx: Blades of Greed. Zapraszam do moich wrażeń z czasu spędzonego z tym tytułem.
Przyznaję, że od pierwszych zapowiedzi czekałem na Styx: Blades of Greed. Nie dość, że jest to produkcja z gatunku skradanek – a więc dość niszowa – to jeszcze bardzo polubiłem tytułowego goblina. Kiedy więc dostałem możliwość zagrania w ten tytuł na Gamescomie, to nie mogłem nie skorzystać z takiej okazji. Znalazłem więc (z trudem) okienko na tę produkcję w moim harmonogramie i udałem się do odpowiedniego miejsca, by wcielić się we wspomnianego goblina. I wiecie co… Nie jestem niestety zachwycony.

Zacznijmy od tego, że seria Styx absolutnie nie jest cyklem klasy AAA. Studio Cyanide nie aspiruje też do takiego segmentu i to widać na wielu krokach. Nie uważam tego absolutnie za wadę, natomiast warto mieć tego świadomość. Animacje i grafika są elementami, na których najczęściej można byłoby zaoszczędzić nieco budżetu i ewidentnie jest to widoczne w Styx: Blades of Greed. O ile sam model tytułowego bohatera jest bardzo porządny i pełen szczegółów, o tyle zdecydowanie gorzej jest z postaciami pobocznymi, zwłaszcza strażnikami. Animacje również pozostawiają nieco do życzenia. Nie chodzi mi o to, że są brzydkie, co to, to nie. Po prostu jest ich bardzo mało i szybko zaczynamy widzieć w kółko podobne akcje.

Jako że Styx: Blades of Greed to skradanka, to ogromne znaczenie powinna mieć sztuczna inteligencja wrogów. Z nią jest niestety bardzo różnie. Z jednej strony zareagują oni bowiem na zauważone ciało pokonanego wroga, czy nawet otwarte drzwi, ale z drugiej ucieczka przed pościgiem nie jest trudna. Wrogowie bez wątpienia wyznają filozofię, według której siła tkwi nie w rozumie, a sile – zwłaszcza liczebnej. Otwarte starcia to niemal zawsze pewna śmierć. Co prawda nasz goblin potrafi parować ciosy, aczkolwiek nie zda się to na przeważające siły wroga. Nie miałbym do tego większych zarzutów gdyby nie fakt, że kamera często nie śledzi odpowiednio akcji. Wobec tego częściej ginąłem przez to, że nie widziałem, gdzie dokładnie jestem, a nie przez faktyczny brak umiejętności walki w zwarciu. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo jest to irytujące?
Styx: Blades of Greed pozwala nam co prawda przekradać się za plecami oponentów i wykorzystywać różnego rodzaju wabiki, czy pułapki, co powinno wpływać korzystnie na różnorodność rozgrywki. Możemy też chwytać przeciwników i podżynać im gardła lub dusić po cichu. Nie brakuje również poruszania się z pochwyconym oponentem. Może się to przydać jeśli chcemy się go pozbyć w bezpiecznym miejscu. Zawsze można też włożyć ciało powalonego oponenta do skrzyni lub szafy. Nie zapomniano także o opcji spychania wrogów w przepaść. Niestety w połączeniu z drewnianymi animacjami i kiepską sztuczną inteligencją nie zachęca to do przechodzenia gry.

Do premiery Styx: Blades of Greed jest jeszcze oczywiście kilka miesięcy, ale na tę chwilę muszę z przykrością stwierdzić, że nie czekam na tę grę. Jej największą zaletą jest z pewnością charyzmatyczny główny bohater, który nierzadko złośliwie skomentuje jakąś sytuację. Niestety to dla mnie za mało, aby poważnie interesować się tą produkcją. Demo udostępnione na Gamescomie powinno zaakcentować największe zalety gry. Zamiast tego w moim przekonaniu uwidoczniło jej niedociągnięcia i braki. Szkoda – miałem nadzieję na bardzo dobrą propozycję dla miłośników skradanek. Zamiast tego dostałem co najwyżej przeciętny produkt. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie należy oceniać całej gry w kontekście zaledwie godziny. Niemniej jednak ta godzina nie zdołała rozpalić mojego zaciekawienia, a szkoda.

Czy Wy mimo wszystko czekacie na tę grę? Dajcie nam znać w komentarzach.
Do ogrania produkcji zaprosił nas agencja PR - Dead Good Media.

Dodaj komentarz