Czarna Pantera powraca. Drugi film z tej serii jest już w kinach. Jak w akcji sprawdza się ostatnia produkcja z czwartej fazy MCU?
Umarł król, niech żyje królowa
Nie da się ukryć, że śmierć Chadwicka Bosemana była zaskoczeniem dla wszystkich. Aktor zmagał się z chorobą po cichu, nie informował o tym nikogo, nawet najbliższych współpracowników. Kiedy świat dowiedział się jego śmierci, od razu zaczęły się pytania o przyszłość marki, której był twarzą.
Marvel mógł do tego tematu podejść na wiele sposobów. Mogli zaprzestać całkowicie tworzyć nowe filmy o Czarnej Panterze. Mogli zaangażować nowego aktora do roli T’Challi. Ostatecznie jednak postanowiono uśmiercić graną przez Bosemana postać. Początek filmu służy więc jednocześnie jako hołd i pożegnanie nie tylko z filmowym bohaterem, ale także grającym go aktorem.
Jakąkolwiek drogę Marvel by nie wybrał, to znaleźliby się zwolennicy i przeciwnicy tej decyzji. Ostatecznie marka nadal żyje i udało się w miarę przyzwoicie całość wpleść w fabułę filmu.
Tym razem w rolę Czarnej Pantery wciela się Shuri, siostra T’Challi, grana przez Letitię Wright. Jej postać jest przepełniona złością i żalem po śmierci brata. Musi odszukać w swoim sercu to, co w niej najlepsze, by zemsta jej nie pochłonęła. Oczywiście Shuri nie ma takiej charyzmy jak T’Challa, ale i tak spisuje się w swojej roli całkiem nieźle. A we wcześniejszych filmach pokazała, że potrafi walczyć.
Namor
Film koncentruje się na opowieści o tym, jak Wakanda musi sobie radzić w nowej rzeczywistości. Bez Króla oraz z całym światem czyhającym tylko na to, żeby zagarnąć cenne wibranium dla siebie. Na szczęście, o ile z armią najemników siły tego kraju sobie radzą bez problemów, tak na radarze pojawia się zupełnie nowy gracz.
Jest nim Namor i jego naród. Filmowa wersja tej postaci znacząco odbiega od swojego komiksowego pierwowzoru. Ta wersja jest związana z kulturą Azteków i Majów. Namor to ciekawa postać, bo w komiksach od zawsze był czasem dobry, a czasem zły. Bohater ten jest jednym z najstarszych tworów Marvela, starszym nawet od swojej alternatywnej wersji ze świata DC, czyli Aquamana.
Marvel trochę został zmuszony do zmian w tej postaci. Bo choć w komiksach origin Namora i Aquamana są identyczne, tak w filmach DC udało się już nakręcić taką wersję wydarzeń. Namor w MCU nie mógł więc być kopią tego, co już kiedyś widzieliśmy.
Ostatecznie wyszło bardzo dobrze. Namor jest zdecydowanie jedną z najlepszych postaci w filmie. To wielowarstwowa postać, która może i jest tutaj antagonistą, ale takim, z którym można sympatyzować.
Reszta obsady
Shuri i Namor to główni bohaterowie filmu, ale reszta bohaterów również spisuje się doskonale. Najwyższe uznania należą się dla Angeli Bassett. Jej przemowy przed ONZ czy w sali tronowej zagrane są doskonale i wywołują niesamowite emocje. Czuć ból i wagę każdego słowa.
Od czasów pierwszej Czarnej Pantery byłem fanem M’Baku granego przez Winstona Duke’a. Choć w komiksach jest on głównie przeciwnikiem głównego bohatera, tutaj zrobiono z niego dobrego sojusznika. Pełni też rolę filmowego śmieszka, który rzuca od czasu do czasu żarcikami. Są one jednak stonowane. M’Baku to nie Korg.
Z nowych postaci chyba najmniej przypadła mi do gustu Dominique Thorne jako Riri Williams. Nie ma jej tu dużo, więc może to kwestia tego, że jeszcze nie zaznajomiłem się z nią dobrze.
Wykonanie
Na wielki plus trzeba zaliczyć w ogóle to jak pokazany jest Talokan, czyli podwodne królestwo ludu Namora. Widok tego jak żyją ludzie w podwodnym świecie jest niesamowity. Sam projekt miasta i jego mieszkańców jest jednocześnie magiczny, ale i bardzo realistyczny. Sceny pod wodą to zdecydowanie jedne z najładniejszych w całym filmie.
Zresztą film pełen jest pięknych ujęć i godnych podziwiania widoków. Wiele z kadrów można by spokojnie wydrukować jako piękne plakaty. Efekty oczywiście swoją na najwyższym poziomie.
Wakanda sama w sobie znowu pokazana jest jako piękny miks różnych afrykańskich kultur. Jest kolorowo i unikatowo.
MCU
Wakanda w moim sercu pozostaje wciąż filmem z Marvel Cinematic Universe. Oznacza to, że dotyka w pewien sposób wątków z innych filmów. Nie da się jednak ukryć, że twórcy robią to tutaj dość subtelnie. Połączeń z innymi markami jest sporo, ale są one podane niemalże podprogowo. Do tego stopnia, że mniej obeznani widzowie mogą ich w ogóle nie wyłapać. Ot, pojawia się na ekranie jedna postać, której mogą nie kojarzyć z innych filmów.
Wprawne oko największych fanów jednak szybko wychwyci co tu się święci. Czwarta faza MCU to pierwsza, która nie zostanie zakończona dedykowaną odsłoną Avengers, ale i tak pokazano tu kilka smaczków, które nadają ton na przyszłe filmy. No i pod sam koniec dostajemy kilka wątków, które dostają niejednoznaczną odpowiedź, także ciekawe co przyniesie przyszłość.
Podsumowanie
Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu w moim odczuciu cierpi na syndrom, który miałem przy premierze The Eternals. To film, który był mi trochę obojętny po wyjściu z kina, ale im dłużej o nim myślę nastepnego dnia, tym bardziej mi się podoba.
Nie można zaprzeczyć, że pierwsza Czarna Pantera była niezwykle ważnym filmem, szczególnie dla pewnych grup społecznych. To był ważny film, który zrobił coś więcej niż tylko bycie rozrywką na 2 godziny. To było jedyne w historii doświadczenie, które próżno będzie powtórzyć. Nie wiadomo jakby się twórcy nie starali, to nie uda się to jeszcze raz.
Jeśli więc ktoś oczekuje po Wakanda w moim sercu bycia równie ważną produkcją, to może się nieźle rozczarować. To wciąż pozostaje bardzo ciekawy obraz, pełen różnorodności i pokazujący piękno kultur, które na co dzień nie są eksponowane w filmach. To też bardzo dobry kawał komiksowego rzemiosła. Fani myślę, że wyjdą zadowoleni, jeśli nie będą oczekiwać kolejnego świętego graala kinematografii.
Ostatecznie film mi się podobał. Ma bardzo fajny przekaz, świetne efekty i piękne widoki. Postaci są interesujące i jest to kolejny dobrze dopasowany trybik do tej wielkiej machiny, jaką jest dziś MCU.
Dodaj komentarz