Ninja Gaiden ponownie trafiło na konsole. Sprawdźmy więc, czy przygody Ryu Hayabusy i znajomych dobrze zniosły próbę czasu.
Ninja Gaiden to seria, której początek sięga już końcówki lat 80-tych XX wieku. Na potrzeby recenzji Master Collection przenieśmy się jednak do 2005 roku. Wtedy to bowiem ukazało się NG Black, które następnie ulepszono i wydano w odświeżonej formie w 2007 roku. Wydanie to otrzymało nazwę Ninja Gaiden Sigma. Bynajmniej nie bez powodu poruszam ten temat w niniejszej recenzji. Trzeba bowiem wyjaśnić, co wchodzi w skład edycji określonej jako Master Collection. Na fanów slasherów czeka wiele godzin rozgrywki. Zapewniają one trzy części opisywanej serii – Ninja Gaiden Sigma, Sigma 2 oraz trójka z podtytułem Razor’s Edge. Zanim przejdę do opisywania poszczególnych odsłon i różnic między nimi pozwolę sobie zreferować zarys fabularny. Oczywiście jeśli nie zależy Wam na dowiedzeniu się, o czym opowiada ten cykl, zachęcam do ominięcia poniższego akapitu. Jeżeli natomiast nie przeszkadza Wam poznanie przedstawianej opowieści, przystępuję do zaprezentowania fabuły.
Opowieść
Opowieść w Ninja Gaiden nigdy nie należała do skomplikowanych. Jej podstawowym założeniem zawsze było stanowienie motywacji do pokonywania kolejnych fal oponentów. W pierwszej Sigmie musimy odzyskać skradzioną katanę, a tym samym uchronić świat przed końcem. Druga Sigma kontynuuje to podejście, ale dodaje współpracę z agencją CIA oraz dalej idące plany tych wrogiego klanu. Jak więc widać, opowieść nie jest wybitna i choć czasem znajdą się w niej drobne zwroty akcji, to nie ona jest najważniejsza w recenzowanej serii.
Ninja i armia
Ninja Gaiden to seria, w której nie sposób zaprzeczyć pewnego mariażu. Mianowicie klasyczne wątki kojarzące się z wojownikami ninja przenikają się z militarno-okultystycznymi. W każdej części sagi musimy mierzyć się tak z przeciwnikami wyposażonymi w broń palną, jak i demonami. Nie brakuje oczywiście również oponentów korzystających z broni białej. My również możemy korzystać z szerokiego wachlarza uzbrojenia, aczkolwiek szerzej opiszę go w dalszej części niniejszego tekstu. Rozgrywka reprezentuje gatunek slasherów, o czym wspomniałem już wcześniej. Cykl Ninja Gaiden zawsze słynął z dość wysokiego poziomu trudności. Na pewno nie jest on dla każdego i niektóre osoby mogą się przez to odbić od tych produkcji. Najtrudniejsza na pewno jest pierwsza Sigma. Dwójka jest już całkiem sensownie wyważona – stanowi pewne wyzwanie, ale jednocześnie nie frustruje (co miało niekiedy miejsce w jedynce). Natomiast Razor’s Edge jest bez wątpienia najłatwiejszą, a zarazem najkrótszą odsłoną. Różnice nie kończą się na poziomie trudności. Przyjrzyjmy się więc poszczególnym trzem odsłonom z Master Collection.
Ninja Gaiden Sigma
Ninja Gaiden Sigma, i to czuję się w obowiązku zaznaczyć, jest częścią, która najgorzej zniosła próbę czasu. Grafika, mimo że odświeżona względem oryginalnego Ninja Gaiden Black oraz Sigma, na pewno nie zachwyca. Tekstury są często rozmazane, a obiekty kanciaste. Nie sposób nie rozpoznać, że to najstarsza odsłona z serii. Jednak to nie grafika stanowi największą wadę w moim odczuciu. Mechanika rozgrywki jest dość archaiczna i niektóre rozwiązania mogą zrazić do siebie dzisiejszych graczy. Przykładowo często będziemy musieli szukać drogi do celu i odnajdywać przedmioty odblokowujące nowe ścieżki. Problem w tym, że nierzadko nasza droga nie jest jasna. Doprowadza to do częstego błądzenia po lokacjach oraz rosnącego sfrustrowania. Sytuacji nie ratuje też system zapisywania gry. Możemy tego dokonać wyłącznie przy charakterystycznych kapliczkach z podobizną smoka. Niestety, nasz poziom zdrowia nie ulega regeneracji i musimy dalej działać z takim jego stanem, z jakim podeszliśmy do punktu kontrolnego. Mało tego, możemy ukończyć rozdział (w sumie jest ich 19), ale po śmierci cofniemy się do poprzedniego rozdziału. Dlaczego? Bo nie skorzystaliśmy z punktu kontrolnego w nowym poziomie. Z tych względów pierwszą Sigmę mogę polecić tylko zatwardziałym miłośnikom serii, którym nie przeszkadza przestarzała już rozgrywka. Bynajmniej nie jest to zła gra. Jedynie wejście w niej po przyzwyczajeniu się do dzisiejszych standardów jest strasznie trudne.
Ninja Gaiden Sigma 2
W pierwszą Sigmę mimo wszystko warto zagrać. Dzięki temu skok jakościowy między tą odsłoną, a Sigmą 2 będzie kolosalny. Sigma 2 jest częścią przyjemniejszą pod właściwie każdym względem. Grafika jest zdecydowanie lepsza i nawet jak na dzisiejsze normy wizualne nie razi w oczy. Oprócz tego zmieniono nieco perspektywę, oddając nam bardziej komfortową kontrolę nad naszymi postaciami. Na ekranie widzimy teraz licznik zadanych ciosów bez odnoszenia obrażeń i nie musimy specjalnie naciskać w tym celu gałki analogowej. Jest to więc spora różnica na korzyść względem jedynki. Ninja Gaiden Sigma 2 zmienia również podejście do ulepszania broni i zapisywania gry. Przejdźmy najpierw do punktów kontrolnych. Po podejściu do statuetki smoka nasze zdrowie zostanie odnowione, co sprawia, że ta odsłona jest bardziej przystępna. Ulepszanie broni natomiast nadal jest dokonywane przy pomnikach Muramasy. Jednak zamiast płacenia za nie zdobywanymi żółtymi kulami możemy ulepszyć jedną broń na dane stanowisko z niebieskim światłem. Proces ten jest darmowy. Przyznaję, że zdecydowanie wolę podejście z dwójki. Zmieniono też sposób poruszanie się naszych postaci po poręczach, a postaci inne niż Ryu – na przykład Rachel – również mogą biegać po ścianach. Ta odsłona zapewniła mi bardzo przyjemną rozgrywkę i mimo, że nie należy do najkrótszych (liczy sobie 17 rozdziałów), to ani trochę nie nudziłem się, przechodząc ten tytuł. Trzeba jeszcze wspomnieć o istotnej poprawce wobec jedynki. Po naciśnięciu prawego bumpera kamera skieruje się w miejsce, do którego powinniśmy się następnie ruszać. Żegnaj, błądzeniu po poziomie w poszukiwaniu właściwej lokacji.
Ninja Gaiden 3: Razor’s Edge
Bezsprzecznie najkrótszą opowieść przedstawiono w ostatniej części z recenzowanego pakietu. Ninja Gaiden 3: Razor’s Edge składa się zaledwie z 10 rozdziałów. Muszę jednak, ku swojemu zdziwieniu, że skrócenie opowieści wyszło jej na korzyść. Według mnie Razor’s Edge ma najlepszą opowieść, aczkolwiek nadal nie jest to coś, dla czego chciałoby się grać w tę produkcję. Kontynuując jeszcze różnice między poszczególnymi odsłonami, nie sposób nie zauważyć kilku istotnych kwestii. Po pierwsze, koniec ze swobodną eksploracją mapy. Trójka jest najbardziej liniowa spośród tych gier, aczkolwiek nie uważam, by była to wada. Odsłona ta wprowadza też nową mechanikę. Jeżeli uda się nam zakraść za plecy przeciwnika, to możemy wykonać druzgocący atak momentalnie zabijający tego oponenta. Jestem miłośnikiem skradania się, a więc taką namiastkę skrytego działania powitałem z ogromną radością. Szkoda, że tak rzadko możemy skorzystać z tego ataku. Nie mogę niestety pochwalić sekwencji QTE. Tak, w Ninja Gaiden pojawiły się momenty, w których musimy wciskać określone przyciski w zadanej kolejności lub tempie. Nigdy nie byłem fanem tej mechaniki (no, może poza zaimplementowaniem jej w serii God of War). Razor’s Edge utwierdziło mnie w moim przekonaniu, że QTE nie jest czymś, co mnie kręci.
Znajdźki w serii
Ninja Gaiden: Master Collection zostało wydane jako pakiet, a więc nie może być tak, że trzy części nie są ze sobą powiązane. Przejdźmy wobec tego do podobieństw między wszystkimi zawartymi w zestawie odsłonami. Zacznijmy od znajdziek. W pierwszej Sigmie możemy się natknąć na złote skarabeusze. Ich odpowiednia ilość dostarczona Muramasie zapewni nam bonusowy przedmiot użytkowy, który nie jest nam znany zanim go otrzymamy. W drugiej Sigmie znajdziemy natomiast kryształowe czaszki. Co dziesięć takich czaszek zaniesionych wspomnianemu handlarzowi zapewni nam 10% zniżki w jego sklepie. Możemy w nim kupić przedmioty, które nierzadko uratują życie naszych postaci. Będą to zioła lecznicze oraz talizman odrodzenia, dzięki któremu automatycznie powrócimy z martwych po pierwszym zgonie. W trójce natkniemy się na skarabeusze (zwiększające nasz poziom karmy – waluty służącej do kupowania ulepszeń) oraz wspomniane wcześniej diamentowe czaszki. Znajdziemy też niebieskie kule zwane Life of Gods. Po zebraniu ich 9 (albo odnalezieniu całego naszyjnika) zwiększy się maksymalny poziom zdrowia naszego samuraja. Możemy też natknąć się na elementy i zwoje zwiększające maksymalny poziom Ki. Czym to jest? Na to pytanie odpowiedź przyniesie następny akapit.
Ninpo
Wspomniana wyżej energia Ki jest niezbędna jeżeli chcemy korzystać z Ninpo. Uwierzcie mi, że jak już odkryjecie, czym to jest, na pewno będziecie chcieli wykorzystywać Ninpo. Najprościej można to wyjaśnić jako specjalne ataki magiczne. Podczas swojej podróży Ryu natknie się na specjalne zwoje, dzięki którym będzie mógł nauczyć się nowych ataków. Po naciśnięciu jednocześnie Y i B (oraz zakładając, że mamy odpowiedni zapas punktów tej umiejętności), wykonamy specjalny obszarowy atak. W żadnym razie nie zamierzam opisywać wszystkich dostępnych Ninpo, aby nie psuć Wam zabawy z samodzielnego ich odkrywania. Wspomnę jedynie o trzech przykładowych atakach specjalnych. Jeden z nich przywoła wokoło Ryu chmarę płonących feniksów. Te będą zadawały obrażenia każdemu zbliżającymi się do nas przeciwnikowi. W Razor’s Edge Ninpo będzie nas dodatkowo leczyło. Możemy też przywołać kulę ognistą oraz wietrzne ostrza, tnące pobliskich oponentów. Samo cięcie jest dobrym łącznikiem, dzięki któremu opiszę bronie dostępne w Ninja Gaiden: Master Collection. Zobaczmy więc, za pomocą czego będziemy walczyć.
Ninja i jego arsenał
Wachlarz uzbrojenia, z którego przyjdzie nam korzystać w recenzowanych trzech odsłonach jest bardzo bogaty. Mamy więc katanę, zestaw dwóch katan, szpony i pazury, ogromną kosę, laskę, tonfy, ogromny miecz dwuręczny… Na pewno każdy znajdzie swój ulubiony oręż. Oprócz tego są też bronie miotane – shurikeny, wybuchające sztylety, oślepiające przeciwników bomby dymne oraz bronie dystansowe. Tu znajdziemy chociażby łuk oraz granatnik. Wszystko to sprawia, że starcia są niesamowicie satysfakcjonujące i intensywne. Nasze postaci mogą też korzystać z akrobacji. Na przykład wybijamy się od przeciwnika i skaczemy na następnego. Tego jeszcze w locie sieczemy, odcinając mu łeb, po czym szybko blokujemy zbliżający się do nas cios innego przeciwnika. Ułamek sekundy wystarczył, abyśmy wstrzelili się z kontrą, którą zniszczyliśmy oponenta. Dzięki temu, że mieliśmy nieco miejsca, naładowaliśmy mocny atak bronią i wykonaliśmy ostateczny atak. To szalenie efektowna i efektywna sekwencja uderzeń, która nieraz jest w stanie odmienić przebieg walki.
Dodatkowe wyzwania
No dobrze, ale co robić gdy już uda się Wam przejść poszczególne odsłony? Czy mamy wtedy usunąć je z dysków naszych konsol? Nic bardziej mylnego. Każda odsłona zawiera bowiem tryby Tag oraz Race. Są to bonusowe wersje odwiedzonych lokacji, ale stanowiące nieporównywalnie większe wyzwanie. A to rzuci się na nas kilku bossów na raz, a to będziemy musieli starać się ocalić kompankę, jednocześnie pozbywając się atakujących nas przeciwników. Warto jednak zaznaczyć, że misje te są bardzo trudne i może się okazać wskazane wykonywanie ich w trybie sieciowej współpracy. Szkoda, że nie pokuszono się o dodanie lokalnego co-opa na podzielonym ekranie, ale nie można mieć wszystkiego. Warto zaznaczyć, że nowe misje i bronie do tych trybów odblokowujemy poprzez odnajdywanie oręża w głównej grze oraz przechodząc poziomy kampanii. W związku z tym najlepiej jest najpierw ukończyć grę, a potem przejść do Tag lub Race, mając odblokowaną całą zawartość.
Ulepszenia postaci
Jak wspominałem parokrotnie w tej recenzji, Ninja Gaiden: Master Collection składa się z trzech ulepszonych wersji z serii NG. Dzięki temu okazjonalnie będziemy mogli wcielić się w alternatywne do Ryu Hayabusy postaci. Ich etapy wpleciono w główną grę, a więc nie musimy szukać dodatkowych poziomów. O ile dwie z dziewczyn są, jakkolwiek to zabrzmi, przyjemne w obsłudze, o tyle nie mogę tego samego napisać o Rachel. Łowczyni demonów jest dość powolna i mimo swojej filigranowej budowy odznacza się niską prędkością ataków. Oczywiście wpływ ma na to ogromna dzierżona przez nią broń, ale nie zmienia to faktu, że poziomy z Rachel wspominam najgorzej. Warto jeszcze zaznaczyć, że nie możemy zmieniać ani ulepszać broni przypisanych do postaci w dodatkowych poziomach. Szkoda. W pierwszej Sigmie istnieje za to opcja minimalnego wpłynięcia na wygląd bohaterów. Hayabusę możemy wyposażyć w kolorowe przepaski wpływające na zadawane obrażenia, czas ładowania ataków specjalnych lub na przykład poprawiające zdolności obronne. Rachel natomiast możemy założyć różne warianty kolczyków (działające na takiej zasadzie, jak przepaski u Ryu). Warunkiem jest oczywiście odnalezienie tych elementów dekoracyjno-parametrowych w świecie gry. Dodatkowo, jeżeli odszukamy taki element, możemy zmienić fryzurę Rachel. Przyznaję, że to chyba jedyne rozwiązanie, którego brakowało mi w następnych częściach. Sigma 2 pozwala nam jedynie skorzystać z alternatywnych strojów, aczkolwiek nie możemy w większym stopniu wpłynąć na wygląd postaci. Razor’s Edge natomiast nie zawiera poukrywanych strojów i te możemy jedynie kupić w menu ulepszeń. Szkoda też, że nie ma sklepu Muramasy. Przez to rozwijanie postaci czy broni odbywa się jedynie ze wspomnianego menu.
Ninja Gaiden – udźwiękowienie
Ninja Gaiden: Master Collection może się pochwalić bardzo dobrym udźwiękowieniem. Nie ukrywam, że muzyka ogromnie przypadła mi do gustu. Uwielbiam połączenie muzyki rockowej z partiami symfonicznymi. Daje to bardzo interesujący efekt i słuchanie tego, co przygrywa podczas naszych walk jest bardzo przyjemnym doznaniem. Oczywiście udźwiękowienie to nie tylko muzyka. Odgłosy wydawane przez nasze bronie są co prawda przesadzone, nieco karykaturalne, ale bez nich recenzowana trylogia wiele by straciła. Dobrze brzmią też dźwięki towarzyszące odcinaniu kończyn przeciwników. Ninja Gaiden to bardzo brutalna seria i animacje wykańczania oponentów są szalenie satysfakcjonujące, ale i okrutne. Dekapitacja jest tu na porządku dziennym, co oczywiście pasuje do gatunku gry.
Ocena
Ninja Gaiden: Master Collection to bardzo udana kompilacja trzech wciągających odsłon. Co prawda Sigma 2 wyraźnie wybija się jakościowo na tle pozostałych dwóch części, ale nie znaczy to, że są to złe odsłony. Pierwsza Sigma jest dość archaiczna, ale stanowi dobry wstęp do serii. Trójka natomiast wprowadza skrytobójcze ciosy oraz odznacza się najlepszą grafiką, aczkolwiek obecność wielu sekwencji QTE może zrazić. Co by nie mówić, Ninja Gaiden to jedna z najbardziej rozpoznawalnych serii i dobrze, że można w nie pograć teraz w 60 klatkach na sekundę i w rozdzielczości 4K. Warto wspomnieć o obecności kilku poziomów trudności. Dzięki temu dobrze bawić mogą się tak weterani serii, jak i osoby chcące tylko siekać przeciwników. Tytuły nie odznaczają się najlepszą fabułą i nie może ona konkurować na przykład z opowieścią w cyklu God of War. Jeżeli jednak zależy Wam na wciągającej, dynamicznej rozgrywce, to zdecydowanie warto się zainteresować Ninja Gaiden. Tym bardziej, że cena – 169 złotych – jest bardzo przyzwoita.
Kod recenzencki dostarczyło Koei Tecmo.
Dodaj komentarz