It Takes Two to druga gra studia Hazelight, znów nastawiona jedynie na kooperację. Jak sprawdziło się szwedzkie studio w trochę lżejszej tematyce.
Podobnie jak A Way Out, It Takes Two to tytuł stworzony z myślą o dwóch graczach. Oprócz gry lokalnej, możemy też grać przez internet, używając jednej kopii gry dzięki “Dostępowi dla znajomych”.
Fabuła
Cody i May są małżeństwem, choć już niedługo. Gdy ich poznajemy, oznajmiają córce, że się rozwodzą. Młoda Rose na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie bardzo obojętnej, jednak to tylko skorupa. Jej łzy spadają na drewniane lalki, w które trafiają dusze jej rodziców.
Poruszając się w nowych ciałach, May i Cody będą musieli pokonać sporo przeszkód i dużo współpracować, by odzyskać swoje oryginalne formy. W międzyczasie małżeństwo dostawać będzie też rady od Dr. Hakima, próbującego naprawić ich związek.
Wspomniałam, że Dr. Hakim jest książką? Oh, tak, jest.
Rozgrywka
Widok z trzeciej osoby i współdzielony ekran towarzyszyć nam będą praktycznie przez cały czas. W trakcie rozgrywki nie zabraknie też filmików, które rozbudują wątek fabularny.
Historia podzielona jest na sporo dość wyraźnie oddzielonych etapów. Większość z nich kończyć się będzie walką z bossem, który za każdym razem jest inny. Poruszamy się po zróżnicowanych “biomach”, a każdy z nich doda nam nowe mechanizmy do rozgrywki. To zabieg, który nie pozwoli się znudzić.
Nie chcąc za bardzo wybiegać w przyszłość, opowiadać będę tylko o początkowych poziomach, pozwalając Wam odkryć samemu czekające na Cody’ego i May przygody.
W jednym z pierwszych poziomów, May wyposażona będzie w metalową część młotka, a Cody w gwoździe. Umożliwią one odblokowanie przejść i poruszanie się po planszy, a współpraca (jak zawsze) będzie kluczowa. W sporo miejsc dostęp będzie miało tylko jedno z nich, a druga postać poruszać się będzie po innej ścieżce. Choć nie zawsze. Gdy na naszych plecach ląduje lasso, obie postacie przemierzają dokładnie te same platformy.
Mogliście już zwrócić uwagę, ale jeśli nie, It Takes Two to inny typ gry niż A Way Out. Jasne, kooperacja jest kluczowa, ale tu nie mamy gry akcji, tylko platformówkę z łamigłówkami. Mnóstwo tu skakania i zręcznościowych elementów, “dźwigni” do przełączenia, przycisków do kliknięcia, czy dobrze zsynchronizowanych interakcji. Czeka nas też ponad 20 minigierek do odkrycia oraz “typowe” w Hazelight zwolnienia przy skokach na pochylniach. Taka drobnostka, która w A Way Out mocno zapadła mi w pamięć.
Gra jest dość liniowa, ale to nic, wciąż coś się dzieje, zmienia się świat, zmieniają mechanizmy, wciąż mamy nowe interakcje z otoczeniem i ciężko się znudzić. To częsty problem platformówek, więc świetnie, że twórcy wzięli to pod uwagę.
Sterowanie
Każdy z graczy steruje swoją własną częścią ekranu, można się dowolnie oddalić (wiecie, grałam w Fable i wciąż pamiętam, że trzeba było się zawsze trzymać blisko), a obracanie kamery to czynność, którą będziemy robić dość często. Ta domyślna zachowuje się dobrze w większości przypadków, ale czasem trzeba jej pomóc.
To bardzo intuicyjne sterowanie, wiecie, ruch na analogu, kamera na drugim. Trochę sprawa się komplikuje w kategorii interakcji z otoczeniem i czasem będzie można się zamieszać. Mamy bardzo dużo możliwości ruchu, jest skakanie, podwójny skok, dash w powietrzu, sprint, fikołki i przyczepianie się do powierzchni. W dodatku są też akcje charakterystyczne dla rozdziałów, ale zawsze pod tym samym przyciskiem. W zależności od postaci, może to dodawać jedną lub więcej możliwych interakcji.
Przy elementach, które wymagają wspólnego działania, klawisz którego musimy użyć będzie zaznaczonym kolorem naszej postaci (niebieski lub zielony). Podpowiedzi odnośnie klawiszy pojawiają się tylko na początku gry, przy pierwszych kilku użyciach, sprawiając, że przez większość rozgrywki mamy bardzo minimalistyczny interfejs.
Poza rozgrywkami na końcu rozdziałów, nie mamy paska życia, nie ma też poziomów na czas, sporo zrzutów ekranu wygląda więc jak klatki z animacji Pixara.
Oprawa audiowizualna
Jeśli w grze jest muzyka, to jest ona niezauważalna. To kanapowy koop (lub online, okej), w którym ważna jest komunikacja. Musimy się słyszeć, musimy rozmawiać, musimy kombinować i odliczać “trzy, dwa, jeden…” przed wykonaniem synchronizowanych akcji.
Dźwięki otoczenia są, naturalne. Postacie mają sensowny dubbing i ciekawe głosy. Podczas niektórych interakcji komentują coś czy marudzą pod nosem, co jest uroczym dodatkiem (choć marudzenie raczej nie jest fajne).
Wizualnie gra robi wrażenie. Jak wspomniałam wcześniej, to prawie jak granie w film Pixara. Ruch postaci jest bardzo naturalny, w świecie nie ma pustych miejsc. Pełno detali, elementów otoczenia, które możemy ruszyć, ale nie są tam po nic konkretnego. To miłe akcenty! Nie spotkamy tu pustych ścian, a ekrany ładowania? Czym są ekrany ładowania? W It Takes Two można zapomnieć. I nie myślcie, że to mała gra, bo to prawie 40 GB danych!
Graficznie jest bardzo dobrze, ulepszenie gry do Xbox Series X widać (choć screeny są zrzucone do Full HD, bo 139 MB brzmiało jak trochę za dużo do wrzucenia do wpisu).
Wydajność
Gra na Xbox Series X wygląda świetnie i w większości przypadków działa płynnie, choć nie obyło się bez okazjonalnych zacięć. Najbardziej raziło to w scenach, które nie wyglądały na skomplikowane. Podczas intensywny scen na szczęście wszystko zachowywało się idealnie.
Ustawienia
Z rzeczy, które od razu rzuciły mi się w oczy, w grze jest całkiem sporo ustawień. Oprócz klasyków, jak możliwość włączenia napisów, jest też opcja narratora, włączenia opisów scen do napisów. Każda z postaci ma też własne ustawienia wrażliwości sterowania, kamery czy wibracji w kontrolerze.
Podsumowanie
Co tu dużo mówić (powiedziała Angelika po napisaniu prawie tysiąca słów)…
It Takes Two to solidny tytuł. Pogodny, śliczny i ciekawy. Nie będzie testem przyjaźni, ale przetestuje jak dobrze Wam się współpracuje, nie wywołując przy tym kłótni. Formuła jest świetna, realizacja również i to po prostu tytuł, który od początku jest tym, czym obiecał, że będzie. To koop o dwójce planujących się rozwieść dorosłych, których córka zmusza do poszukania drogi, by się porozumieć. Podróżując przez wspomnienia (w przenośni), odkrywając siedzące w May i Codym irytacje i złości, docieramy do momentów, kiedy przypominają sobie, co ich łączyło. To chyba dobry tytuł dla zagonionych par, które usiądą wieczorem na rozdział czy dwa, posłuchają Dr. Hakima i zerkną z dystansem na swój związek.
Wśród tytułów na tryb kooperacji, gdzie dwie osoby muszą pracować faktycznie razem, sporo jest takich, które “niszczą przyjaźń”. Wiecie, Overcooked. To tytuł gdzie ciężko trzymać nerwy na wodzy i każda pomyłka skutkuje katastroficznym wynikiem dla całego zespołu. It Takes Two dużo wybacza. Czasem oczywiście musimy poczekać na Gracza Nr 2, który utknął kilka platform niżej, ale to nie denerwuje. Ginie się w tej grze dość często, ale… to nic. I tak chce się iść do przodu, zamiast rzucić padem o kanapę. Może być ciężko, ale to po prostu nie frustruje.
Zróżnicowane poziomy, przedstawianie nowych sposobów na rozgrywkę, a nawet elementy innych gatunków, sprawiają, że podczas tej kilkunastogodzinnej przygody nie ma kiedy się nudzić. Po walkach z bossami będziemy mieć momenty wytchnienia, gdy nasza szalona książka zacznie uroczo nas zagadywać, i to też jest dobre i przydatne.
It Takes Two pojawi się na konsolach Xbox i PlayStation (oraz PC) już w piątek, 26 marca.
Grę do recenzji udostępiło EA.















Dołącz do dyskusji
Zaloguj się lub załóż konto, by skomentować ten wpis.
Obecnie średnia ocena gry It Takes Two z polskich recenzji to 89%
https://cyberkrytyk.pl/it-takes-two/