Nintendo Switch to system, który nie ma szczęścia do wyścigów. Poza portami znanych produkcji, które mamy na dużych konsolach platfomę omijają znane i chwalone dedykowane gry z samochodami. Czy Tiny Racer ma szansę zmienić ten obraz?
Gra wydana przez IceTorch Interactive miała premierę w eShopie nieco ponad tydzień temu. Niestety już na wstępie nie będzie różowo – jest to jedna z tych produkcji, jakich znajdziecie od groma w sklepiku na konsoli Nintendo. Tania, bez większego rozgłosu przed premierą, od studia/wydawcy, o którym prawie nikt nie słyszał. Zapewne ominęlibyście ją szerokim łukiem przeglądając premiery dostępne do pobrania i wierzcie mi – dobrze byście zrobili.
Tytuł posiada tylko trzy tryby rozgrywki – Tournament, Arcade i Time Trial.
W pierwszym z nich rozgrywamy turniej składający się z kilku wyścigów na różnych torach. Na początku mamy dostęp jedynie do najniższego poziomu trudności, kolejne odblokujemy kwalifikując się wystarczająco wysoko w rankingu. Powiecie, że nic w tym złego, a i owszem. Problem zaczyna się wtedy, gdy zdamy sobie sprawę, że dostaliśmy zaledwie 15 bliźniaczo do siebie podobnych tras. Na jeden turniej przypada raptem około 3 wyścigów i tak oto po 15 minutach mamy koniec zabawy. Twórcy udostępnili wprawdzie kilka samochodów do wyboru, ale niestety – niczym się nie różnią. Każdy prowadzi się tak samo, a tylko wygląda inaczej. Poza tym juz przy ogrywaniu pierwszego trybu widać problemy w optymalizacji gry. Po zakończonym wyścigu przyciski na chwilę przestają działać i nie wiadomo co się dzieje. Nie można wybrać kolejnego etapu, czy przejść do menu głównego. Najprawdopodobniej gra pozwala dotrzeć do mety reszcie kierowców sterowanych przez system, ale nie ma stosownego komunikatu, który by o tym powiadomił. Ot nagle mamy wrażenie, że gra się zacięła i możemy zacząć panikować. Dodatkowo w menu nie działają przyciski na kontrolerze, poza A do zatwierdzania. Żeby wrócić się do poprzedniego ekranu, musimy d-padem wyklikać się znów na pozycję przycisku „BACK” i dopiero go kliknąć, zamiast nacisnąć B, jak w większości gier. Myślałam, że jest to naleciałości z UI mobilnego, a gra była portem. Niestety strona wydawcy nie zawiera takich informacji, więc nie udało mi się tego potwierdzić.
Obok niesatysfakcjonującego Tournament mamy jeszcze Arcade. Czy tutaj jest lepiej? W sumie to nie. Dalej mamy te same samochody. Do ich wyglądu się nie przyzwyczajajcie. O ile sylwetka auta pozostaje ta sama, to kolorystyka jest losowa co wyścig. Dlaczego? Bo twórcy mieli taki zamysł. Czy mamy na to wpły? Nie. Potem wybieramy tor i tutaj okazuje się, że niektóre z nich są zablokowane do momentu zajęcia odpowiednio wysokiego miejsca w turnieju. Wielka szkoda, bo wszystkie mapy, które nie wyglądają jak odgrzewany kotlet z lekką domieszką innych przypraw są dla nas niedostępne od początku. Z izometrycznego rzutu ukazującego trasy mogę jednak wywnioskować, że i tutaj nie czekałaby nas rewolucja. Ot kilka plansz dostało inne tekstury.
Ostatnim trybem jest Time Trial. Tutaj filozofia jest prosta – wybieramy trasę, samochód i ustawiamy rekord czasowy. Raczej dla pasjonatów.
Kultura jazdy, a właściwie jej brak.
Skoro możliwości mamy omówione, to zajmijmy się tym, jak właściwie się w tej grze jeździ. Nie będę tutaj lać wody, nie pamiętam, żebym grała kiedykolwiek w życiu w gorsze wyścigi. Model samochodu ślizga się po powierzchni, jeśli napotka przeciwnika prowadzonego przez komputer to momentalnie się do niego „przylepia” i obydwa samochodu spadają z trasy. Każda rampa to wyzwanie i 90% pewności, że będziemy musieli zrestartować położenie samochodu na trasie, bo bez względu na prędkość zawsze przód leci w dół i skok kończy się kraksą. Poza tym, że jazda nie przyciąga do gry, to jeszcze warstwa wizualna jest bardzo mierna. Rozpikselowane elementy otoczenia, które mamy blisko siebie, bardzo mocno rozmazany horyzont, żeby zatrzeć problemy graficzne, a do tego zupełnie nieciekawe tory. Jak już wcześniej wspomniałam – pierwsze trasy wyglądają prawie identycznie. Te same assety, ta sama górzysta stylistyka, jedynie różnią się oświetleniem i porą dnia. Jako wisienkę na torcie moich narzekań zostawiam jeszcze warstwę dźwiękową. Podczas wyścigów słyszymy tylko lekko samochody, ale w menu spotkamy… sama nawet nie wiem jak to nazwać. Pamiętacie takie furgonetki z lodami, które jeździły po polskich miastach? Albo inne melodyjki w polskich parkach rozrywki. Tępe, wrzynające się w mózg, miałkie melodie. To właśnie dostajemy zaraz po odpaleniu gry. Za każdym razem, gdy odpalałam grę, jak najszybciej chciałam włączyć jakiś tryb. Żeby tylko nie musieć tego słyszeć.
Tytuł posiada też tryb wieloosobowy. Niestety mimo zapewnień na stronie nintendo.com, że zagram z kumplem na drugim joyconie nie udało nam się tego dokonać. Wybraliśmy samochody dla każdego z nas, ale żadnemu nie udało się ruszyć z miejsca, przyciski za to odpowiedzialne po prostu nie działały. Nie wiem, czy to lekki bug, który zostanie naprawiony w łatce, ale nie zachęciło mnie to do powrotu do gry.
Podsumowując Tiny Racer niestety nie przyniesie chwały Nintendo Switch. To bardzo słaba gra, która moim zdaniem, nie powinna ujrzeć światła dziennego w innej formie niż free to play na telefonach. Mam nadzieję, ze studio za nią odpowiedzialne będzie ją jeszcze wspierać i naprawiać. Na tę chwilę niestety nie miałabym serca komukolwiek jej polecić.
Za dostarczenie kodu do recenzji dziękujemy IceTorch Interactive.
Dodaj komentarz