Borderlands zdobywa kolejną platformę. Po komputerach, konsolach (w tym także mobilnej wersji dwójki wydanej na Vitę) oraz przygodzie z wirtualną rzeczywistością również Nintendo Switch dostało swoją edycję. Odpowiedzmy więc na najważniejsze pytanie: czy warto nabyć ten zestaw?
Nie kryję mojego zamiłowania do serii gier Borderlands. To zwariowane połączenie strzelanki pierwszoosobowej i RPG-a kupiło mnie już wiele lat temu, przy premierze jedynki. Czerwiec 2020 roku przyniósł pakiet tytułów z tej marki. Czy mimo upływu czasu warto raz jeszcze powrócić do tej serii? Czy mechanika nie zestarzała się i czy produkcje te zwyczajnie wciąż bawią? Tego dowiecie się z niniejszej recenzji.
Borderlands: Legendary Collection to bardzo bogate wydanie. W jego skład wchodzi pierwsza odsłona, dwójka oraz część stojąca pomiędzy tymi dwoma – Borderlands: The Pre-Sequel. Co więcej, otrzymujemy dostęp do niemal wszystkich DLC – do pełni szczęścia brakuje tylko Commander Lilith i Fight for Sanctuary. Szkoda, że nie ujęto ich w testowanym pakiecie, ale i bez nich trzy odsłony oferują rozgrywkę na dziesiątki godzin. Jeśli jeszcze nie mieliście styczności z tą serią, to zdecydowanie warto to nadrobić na Switchu. Tym bardziej, że często można zapomnieć, że gramy na stosunkowo mało zaawansowanej konsoli, ale o tym później.
W serii Borderlands wcielamy się w Poszukiwaczy Krypty (Vault Hunters). Na początku każdej z wchodzących w skład pakietu odsłon wybieramy bohatera lub bohaterkę. Z postacią wiąże się klasa, a z tą dostępne umiejętności i wyposażenie. I tak na przykład jako Roland będziemy stawiać działko automatycznie namierzające przeciwników, a wcielając się w Gaige, zyskamy możliwość wykorzystywania w starciach robota walczącego po naszej stronie. Nie zapominajmy też o Claptrapie, w którego obwody możemy wskoczyć w Pre-Sequel i korzystać z istniej karuzeli umiejętności (jak na przykład gumowej kaczki, w którą się wciskamy i odbijamy się od podłoża). Warto zaznaczyć, że w cyklu Borderlands możemy równie dobrze bawić się samotnie, jak i w drużynie. Sprawia to, że klasa, jaką reprezentuje nasza postać w połączeniu z innym graczem jest w stanie zadać niemałe obrażenia przeciwnikom, jednocześnie sprawiając, że mamy do czynienia z efektownym i efektywnym tańcem śmierci w wykonaniu naszych bohaterów. Bardzo miłą niespodzianką okazało się wsparcie tak dla lokalnej kooperacji na podzielonym ekranie, jak i sieciowej rozgrywki. Wystarczy więc kupić pakiet jeden raz na Switcha, a maksymalnie czworo graczy może równocześnie się bawić bez dodatkowych kosztów – oczywiście pomijając ceny kontrolerów.
Wspomniałem wcześniej, że recenzowany pakiet to połączenie gier RPG ze strzelankami pierwszoosobowymi. Kiedy Borderlands pierwotnie trafiło na konsole, było bardzo świeżą, oryginalną produkcją. Można pokusić się o stwierdzenie, że to właśnie ten tytuł doprowadził do powstania serii Destiny. Dzieło Bungie wzięło od kreacji Gearbox między innymi poziomy broni. Grając w Borderlands, co i rusz natkniemy się na różnokolorowe bronie. Barwa wskazuje na rzadkość broni, a tym samym na jej wartość w sklepach oraz zadawane obrażenia. Wiele broni ma też dodatkowe efekty, dzięki którym możemy korzystać na przykład z karabinów, których magazynki wybuchają niczym granat podczas przeładowania, czy pistoletów zadających dodatkowe obrażenia od ognia albo strzelby na żrące kwasem pociski i tarcze atakujące oponentów ostrzami. Uzbrojenia jest istne zatrzęsienie i nierzadko będziecie zmieniali swoje ulubione karabiny.
Borderlands: Legendary Collection to dla mnie ciekawy powrót z jeszcze jednego powodu. Ponownie ogrywając te tytuły, nawet lata po tym jak ukończyłem je po raz pierwszy, bardzo wyraźnie widać progres, jaki występuje między kolejnymi odsłonami. Mamy dość oszczędną, najmniej rozbudowaną jedynkę, która niejako wprowadza nas na Pandorę. Śmiem twierdzić, że w recenzowanym zestawie może ona funkcjonować jako długi samouczek, stanowiący zaledwie preludium do fantastycznej drugiej części i niezłego Pre-Sequel. Na przykład w pierwszej odsłonie mamy delikatnie zaznaczone dodatkowe opcjonalne wyzwania, jak na przykład pozbycie się określonego rodzaju przeciwników w dany sposób, a już w Borderlands 2 i Pre-Sequel za wyzwania dostajemy tak zwane Badass Tokens – żetony, które wydajemy na perki takie jak zwiększenie maksymalnego poziomu zdrowia naszego bohatera, czy skrócenie czasu potrzebnego na przeładowanie broni. Co najlepsze, sami wybieramy na co chcemy spożytkować dany żeton. To właśnie w tę część grało mi się najprzyjemniej i nie dziwi mnie, że to ona doczekała się największej ilości portów.
Nie znaczy to bynajmniej, że nie ma się do czego przyczepić w Borderlands: Legendary Collection. Bardzo żałuję, że wersja na Switcha nie korzysta z dodatkowych funkcji, jakie zapewnia ten sprzęt. Nie znajdziemy tu chociażby wsparcia dla ekranu dotykowego. Byłby on bardzo przydatny w przeglądaniu ekwipunku i zmienianiu wyposażenia. Zwolenników sterowania ruchowego ucieszy natomiast obsługa tej funkcjonalności. Wracając jeszcze do wad, nie sposób nie zauważyć nie najlepszej jakości tekstur, zwłaszcza z bliska. O ile nie jest to problemem w przypadku grania przenośnego (tym bardziej, że dzięki zastosowanemu stylowi wizualnemu seria Borderlands starzeje się bardzo wolno), o tyle decydując się na tryb telewizyjny, musimy liczyć się z nierzadko rozpikselowanymi obiektami. Do tego stopnia, że często nie sposób odczytać z bliska tekstów na plakatach. Mam też nieciekawą wiadomość dla zwolenników wersji stricte fizycznych. Otóż jedynie pierwsza część Borderlands jest zmieszczona na kartridżu. Dwie pozostałe musimy ściągnąć z eShopu, realizując dołączony do opakowania kod na The Handsome Collection. Zwracam też uwagę na brak polskiej wersji językowej.
Mimo tych minusów bardzo dobrze bawiłem się, ponownie zwiedzając Pandorę. Borderlands: Legendary Collection to niesamowicie udane przeniesienie znanej serii na sprzęt Nintendo. Nie bez znaczenia jest fakt, że w trybie telewizyjnym gry te działają w dynamicznej rozdzielczości 1080p w 30 klatkach. Niezależnie od tego, co się dzieje na ekranie, rozgrywka zawsze jest płynna i nie ma mowy o jakichkolwiek spadkach FPS. Uważam, że warto wydać niecałe 200 złotych na ten pakiet. Owszem, gry nie są nowe. Niemniej jednak bawią tak samo dobrze jak w dniu ich premiery. Często łapałem się na tym, że zapominałem, ze gram na Switchu. Myślałem, że korzystam z edycji wydanej na PS4 i jedynie kontroler przypominał mi o wersji, która jest uruchomiona. Pad plus oczywiście tekstury z niewielkiej odległości. Nie zmienia to jednak faktu, że Borderlands to bardzo udany port, który polecam wszystkim miłośnikom strzelanek i gier RPG.
Dziękujemy Cenega za dostarczenie gry do recenzji.
Dodaj komentarz