Stworzone przez Typhoon Studios Journey to the Savage Planet zostało wydane na PlayStation 4 oraz Xbox One w styczniu 2020 roku i zdobyła bardzo przychylne oceny od recenzentów i graczy. W maju zagościła zupełnie znienacka na Nintendo Switch. Czy port na „pstryka” jest równie udany?
W Journey to the Savage Planet wcielamy się w rolę odkrywcy, który ląduje na planecie ARY-26 na zlecenie Kindred Aerospace — „czwartej najlepszej firmie specjalizującej się w międzygalaktycznej eksploracji”. Jak się już zapewne domyślacie. Nie będzie łatwo. Nasz odkrywca to kompletny żółtodziób, a planeta, na której nie miało znajdować się żadne inteligentne życie, jest pełna monumentów wskazujących na obecność obcej cywilizacji. Naszym zadaniem będzie zbadanie wszystkich form życie i odkrycie tajemnic znajdujących się na powierzchni ARY-26.

Planetę poznajemy przez z widoku pierwszej osoby, a w naszej misji po pięknym, ale też niebezpiecznym obcym świecie będzie nam towarzyszyć sarkakstyczna sztuczna inteligencja E.K.O. oraz nasz wierny pistolet. Nomad jest wielozadaniowym urządzeniem, które może wyszczerbić materiały ze skał podobnie jak w No Man’s Sky, albo zamienić kosmiczne kreatury na zieloną papkę. Wszystko, co zniszczymy lub zabijemy, pozostawia po sobie zasoby, które wykorzystujemy do ulepszenia sprzętu. Po drodze zdobędziemy plecak pozwalający na dalsze skoki, hak, aby dostać się na wyżej położone konstrukcje oraz wiele usprawnień ułatwiających przetrwanie. W naszym inwentarzu znajduje się też skaner pozwalający na skatalogowanie wszystkiego w Kindexie, bazie danych, która przesyła zdobyte informacje do naszych pracodawców.

Przez większość naszej podróży po ARY-26 będzie ona przypominać psychodeliczną krainę czarów, ale odwiedzimy też zaśnieżoną tundrą z dziwną, obcą roślinnością oraz jaskinie, w których trzeba będzie sobie oświetlać drogę bioluminescencyjny korzeniami. Nie każdy napotkany stwór będzie chciał nas od razu zabić, a część rdzennego życia jest nawet urocza i zacznie uciekać na nasz widok. Niech Was to nie zmyli. To jest dzika planeta i czai się tutaj mnóstwo, cóż, dzikich niebezpieczeństw. Dzięki ulepszeniom nasz pistolet może mieć znacznie zwiększoną siłę rażenia, ale nie zawsze będzie łatwo pozostać przy życiu. Całe szczęście, w Journey to the Savage Planet można grać ze znajomymi i wspólnie stawić czoła groźnym kosmicznym drapieżnikom.

Port na Nintendo Switch wypadł całkiem nieźle, choć grafika otrzymała spory downgrade względem wersji na Xbox One X, z którą miałem okazję zapoznać się wcześniej. Kiedy grałem na konsoli Microsoftu, spore wrażenie robiły kolory i szczegóły otoczenia, a stała liczba klatek na sekundę oraz animacje sprawiały, że świat wydawał się żywy. Na Switchu doświadczyłem tego tylko w kilku momentach. Tutaj tekstury są trochę rozmyte, a liczba klatek często spada poniżej 30 na sekundę, co jest dodatkowym utrudnieniem podczas niektórych potyczek. Dodajmy do tego niezbyt udane celowanie i mamy gotową receptę na porażkę.

Nie jest to jednak najgorszy port, z jakim można mieć do czynienia na „pstryku”. W Journey to the Savage Planet gra się przyjemnie pomimo pewnych kompromisów, na które musiał przystać deweloper. Przeszukiwanie planety w celu skatalogowania żyjących na niej istot, rozwiązywanie środowiskowych zagadek i poznawanie tajemnicy ARY-26 powinno sprawić tyle samo przyjemności bez względu na platformę, na której zamierzacie zapoznać się z tą niezwykle udaną produkcją. Gra posiada też sporą dawkę lekkostrawnego humoru, co dodatkowo wpływa na pozytywny odbiór całości.

Dodaj komentarz