Bloodroots ukazało się na konsolach PS4, XONE i Nintendo Switch. Sprawdźmy, jak wypada wersja na tę ostatnią platformę.
Bloodroots wbija nas w ocieplane buty bohatera znanego jako Wolf. To nieustraszony wojownik, który zwyciężył w wielu bitwach. Nic nie jest w stanie go zatrzymać – nawet śmierć. W wyniku pewnego spotkania Wolf zostaje powalony na ziemię, gdzie miał leżeć i skonać. Aby nasz oprawca miał pewność, że protagonista nie powróci do żywych, dobija go jeszcze ostatecznym ciosem. Tak zaczyna się nasza przygoda z Bloodroots. Można by pomyśleć, że pozbycie się głównego bohatera na samym starcie to ryzykowny zabieg. Szybko okazuje się jednak, że śmieć nie oznacza końca. Wolf po prostu wstaje po pewnym czasie i już jest gotowy na mordowanie setek przeciwników, którzy nieopatrznie staną mu na drodze. Fabuła w Bloodroots jest bardzo mało znacząca i nie wiele czasu, a przestaniecie zauważać jej istnienie. W recenzowanej grze bez wątpienia nie chodzi o przekazanie historii. Od razu widać, że dla twórców, studia Paper Cult, najważniejsza była rozgrywka.

Ta jest piekielnie wciągająca i prosta. Nie jest to bynajmniej wadą Bloodroots. Dzięki nieskomplikowanym mechanikom zrozumienie zasad gry przychodzi nam bardzo szybko i możemy skupić się na mordowaniu wszystkiego, co się rusza. Nieodzowne przy tym będą odnajdywane bronie. Do naszej dyspozycji oddano między innymi topory, lance, nogi od stołów, belki, beczki, koła – oręża jest istne zatrzęsienie. Hasłem reklamowym HITMAN 2 było „zrób ze świata swoją broń”. Dewiza ta pasuje również do Bloodroots. W tym tytule możemy pobyć się przeciwników za pomocą wszystkiego, co znajdziemy pod ręką. Możemy także korzystać z elementów otoczenia, aby likwidować oponentów w bardziej zróżnicowany sposób. Nie jest to wymagane, ale mimo wszystko czułem silną pokusę zwiększania licznika kombinacji. Nie dlatego, że przekłada się on na naszą finalna pozycję w rankingu (który stanowi jednak wyłącznie dodatkową motywację do poprawiania swoich wyników i nie musimy się przejmować naszym miejscem). Czułem satysfakcję, zabijając przeciwników w jednej płynnej serii. Dynamika starć jest bardzo dobra i aż czujemy adrenalinę płynącą w naszych żyłach podczas walk.

Warto wspomnieć o jednej, bardzo Istotnej, zasadzie wykorzystywanej w Bloodroots. Jedno celne uderzenie oznacza automatyczny zgon. Reguła ta obowiązuje nie tylko w odniesieniu do przeciwników, ale także w stosunku do naszej osoby. Sprawia to, że grając w dzieło Kanadyjczyków musimy mieć oczy dookoła głowy. Śmierć jest bardzo częsta i nie sądzę, żebyście ukończyli poziom nie ginąc przy tym co najmniej kilka razy. Na szczęście punkty kontrolne są rozmieszczone w bardzo niewielkich interwałach. Dzięki temu porażka nie zniechęca nas do dalszych prób i wciąż mamy ochotę przejść dalej. Nie są się zaprzeczyć, że opisywana produkcja jest do bólu liniowa, ale nie widzę sensu dla otwartego świata w Bloodroots. Niewielkie zamknięte poziomy idealnie sprawdzają się w recenzowanej grze.
Strona wizualna produkcji jest na bardzo wysokim poziomie. Grafika przywodzi na myśl takie tytuły jak Happy Tree Friends, Hotline Miami, czy Samuraj Jack. Gra wygląda jak klasyczny animowany film, a wrażenie to jest potęgowane przez unoszące się kłęby dymu towarzyszące upadkom i chodzeniu. Produkcja działa zawsze płynnie i czy to w stacji dokującej, czy w trybie przenośnym prezentuje się bardzo przyjemnie. Jest to jednak bardzo brutalna gra i naszym oczom często ukażą się hektolitry krwi. Mało tego, możemy nawet wykorzystać fragmenty zwłok oponenta w postaci broni! Czułem też chorą pokusę pozbycia się przeciwnika za każdym razem inną bronią. Ostatnie zabójstwo w danym fragmencie poziomu jest prezentowane na zbliżeniu i z wykorzystaniem spowolnionego tempa. Bardzo często starałem się zlikwidować ostatniego wroga innym orężem niż wcześniej, aby zobaczyć nową animację wykończenia. Na pewno nie jest to moralnie właściwe, ale za to jest szalenie satysfakcjonujące!

Udźwiękowienie w Bloodroots również jest bardzo przyzwoite. W tle przygrywa nam subtelna muzyka. która nie jest co prawda wybitna, ale też nie odciąga od rozgrywki, nie dekoncentruje nas. Każda z podnoszonych przez Wolfa broni działa inaczej i wydaje inne dźwięki – od świstu przecinania powietrza towarzyszącego uderzeniu toporem do wystrzału z karabinu po plaśnięcie przy uderzeniu oponenta ogromną rybą. Warstwa dźwiękowa jest bardzo dobra i idealnie pasuje do stylistyki gry – dźwięki są czasem nieco przesadzone, ale cała oprawa graficzna to też groteska. Udźwiękowienie i styl wizualny są spójne i pasują do zastosowanej estetyki. Nie musi się ona każdemu podobać, ale jeśli lubicie Hotline Miami, to Bloodroots również przypadnie Wam do gustu.

Bloodroots to bardzo dobra produkcja. Nie należy do najłatwiejszych i nieraz będziecie musieli pokonywać fragmenty poziomów parokrotnie. Zdecydowanie nie jest to gra, przy której chcecie się uspokoić i spokojnie spędzić czas w podróży. Bloodroots wymaga skupienia, bo każdy krok i cios może być naszym ostatnim. Jeśli lubicie wymagające tytuły, w których zwycięstwo samo w sobie jest nagrodą, to nie zastanawiajcie się nawet i kupujcie grę Kanadyjczyków. Mamy tu trudną rozgrywkę, możliwość zakładania masek wpływających na ukończone już poziomy, a nawet kilka walk z bossami i fragmentów zręcznościowych, w których musimy pokonać przepaści. To idealna gra dla kogoś, komu nieobce jest pokonywanie etapów co najmniej kilka razy. Cenicie sobie niełatwą miłość? Zapoznajcie się z Bloodroots. Ja zakochałem się w tej grze i z pewnością będę do niej powracał.
Dziękujemy Dead Good Media za dostarczenie kodu recenzenckiego.
Dołącz do dyskusji
Zaloguj się lub załóż konto, by skomentować ten wpis.