Trochę czasu minęło od ostatniego filmu Marvela, jaki mieliśmy okazję oglądać na ekranach kin. Ant-Man i Osa premierę miał w sierpniu ubiegłego roku i sam przed seansem się śmiałem, że poziom Marvela w mojej krwi ostatnio spadł. Dlatego z ogromną chęcią udałem się do kina na najnowszą super produkcję z MCU.
Kapitan Marvel przedstawia nam historię Carol Danvers, bohaterki dla której ten film jest debiutem w uniwersum. Nie mamy tutaj jednak standardowego Origin Story, bowiem na początku filmu poznajemy protagonistkę jako już wyszkoloną i po części świadomą swoich mocy wojowniczkę. W toku filmu widzimy jednak kolejne retrospekcje z jej przeszłości i poznajemy historię skąd czerpie ona swoją moc.
Co ważne retrospekcje te podane są w bardzo przejrzystej formie. Nie mamy poczucia, że coś jest tutaj niejasne. Mimo prowadzenia niechronologicznej opowieści widz nie powinien się w tym wszystkim pogubić. Dużym plusem jest też to, że film nie cierpi na typową Marvelową przypadłość kiedy to bohater walczy z złą wersją samego siebie – czyli przeciwnikiem, który posiada identyczne moce czy kostium co protagonista.
Akcja filmu dzieje się w latach dziewięćdziesiątych i produkcja wypełniona jest nawiązaniami do tamtej epoki. Od muzyki czy strojów a na technologii kończąc. Powraca tutaj kilka znanych z innych filmów postaci. Nick Fury, Agent Coulson czy Ronan to postaci, które mieliśmy okazję widzieć już wcześniej w innych filmach. Samuel L. Jackson, wcielający się w postać Fury’ego, musiał oczywiście zostać cyfrowo odmłodzony i muszę przyznać, że efekt jest zadowalający. Aktor wygląda jakby żywcem wyjęty z filmów, w których występował ponad dwie dekady temu. Jego rola jest też największa z powracających postaci. Coulson czy Ronan mogą pochwalić się raczej drugoplanowymi wkrętami niż rolą z prawdziwego zdarzenia.
Bardzo dobrze spisuje się Ben Mendelsohn w roli Talosa, przywódcy Skrulli. Film wypełniony jest gwiazdami, bo występuje tutaj także Jude Law, który z kolei gra przedstawiciela razy Kree. Ale prawdziwą gwiazdą jest tutaj Kot Goose, który kradnie dosłownie każdą scenę, w której występuje!
Sama Brie Larson, czyli odtwórczyni głównej roli, bardzo mi się spodobała. Przed premierą dużo się słyszało o jej rzekomym słabym aktorstwie, ale ja nic takiego nie zauważyłem. Wciela się ona w postać Kapitan Marvel bardzo dobrze i rola jej pasuje. Aktorka jest utalentowana i sympatyczna, przez co ogląda się ją z przyjemnością.
W ogóle wszystkie sceny rozmów między Brie i Samuelem to takie małe dzieła sztuki. Szczególnie w drugiej połowie filmu, kiedy do dialogów dołączają także inni aktorzy. Te dyskusje są świetnie rozpisane i bardzo zabawne. Mógłbym przez dwie godziny słuchać rozmów między bohaterami i byłbym zadowolony.
Część akcji filmu dzieje się w kosmosie, dzięki czemu jesteśmy w stanie odwiedzić kilka odległych planet. Poznamy także nowe informacje o rasach Kree i Skrulli, które na dobre zagoszczą teraz w MCU.
Kapitan Marvel to dość znaczący film dla całego MCU, jest bowiem pierwszym filmem, w którym pierwsze skrzypce gra postać kobieca. Oczywiście kobiety występowały wcześniej, ale nie mieliśmy do tej pory takiego filmu z bohaterką w roli głównej. Nic więc dziwnego, że produkcja ta porównywana jest do Wonder Woman od DC. O ile sama postać Diany ma nieporównywalnie większą rozpoznawalność od Carol, to jednak w mojej ocenie dużo lepiej wypadł w tej konfrontacji Marvel.
Film jest oczywiście w pewnej mierze skierowany do damskiej widowni. Przekaz o tym, że kobiety mogą być superbohaterami, że są silne jest tutaj pokazany wprost. Nie ma niedopowiedzeń. Przed premierą filmu pojawiło się sporo głosów, że film ma być jakimś niewiarygodnym manifestem feministycznym, który zagraża tradycyjnym wartościom. Nie mam kompletnie pojęcia skąd takie wnioski można wysnuć. Owszem mamy tutaj silną postać kobiecą w roli głównej. Owszem, część mężczyzn w filmie przedstawiona jest jako ci źli, którzy tłamszą kobiety w ich dążeniach do celu. Ale w tym samym filmie, kilka scen później widzimy jak inna postać męska pokazana jest jako kochający i troskliwy ojciec, który zrobi wszystko dla swojej żony i dziecka. Jeśli mimo to ktoś czuje, że jego męskość jest zagrożona przez ten film, to cóż… przykro mi.
Cieszę się natomiast, że coraz większa część widowni będzie miała kolejnego bohatera, z którym mogą się utożsamiać.I słowa samej Carol wypowiedziane po pokonaniu swojego przeciwnika pod koniec filmu powinny być chyba mottem przewodnim dla wielu.
Jak na porządny film Marvela nie mogło oczywiście zabraknąć efektownych scen walki. Mamy i walki na ziemi, pościgi samochodowe jak i walki w przestrzeni kosmicznej. Akcja osadzona w minionej epoce to także okazja do nawiązania do klasyków. Dla przykładu scena pościgu statkami kosmicznymi w kanionie jest żywcem wyjęta z Dnia Niepodległości. Efekty wyglądają dobrze i nie są przesadnie sztuczne (oczywiście mając w tyle głowy, że mówimy o postaci, która lata po kosmosie). Dobra jest też muzyka, która w moim odczuciu bardzo przypomina ścieżkę dźwiękową z Mass Effect połączoną z nutką Blade Runnera.
Kapitan Marvel to bardzo dobry film. Wyszedłem z seansu bardzo zadowolony, chyba bardziej niż po Czarnej Panterze rok temu. Podobał mi się humor, interakcje między postaciami, a sama Kapitan Marvel wypadła również dobrze. Nie mogę się doczekać jej kolejnego występu w Avengers, za nieco ponad miesiąc. To kolejny udany film Marvela. Od zawsze uważam, że zawsze trzymają one pewien poziom i tutaj zdecydowanie jest lepiej niż zwykle. Zresztą jak ktoś już obejrzał pozostałe 21 filmów z tego uniwersum to co – 22 sobie odpuści ;)?
Dodaj komentarz