Tomb Raider ponownie trafia na przenośno-stacjonarne konsole Nintendo. Czy warto zainteresować się tą odsłoną? Dowiecie się tego z lektury niniejszego artykułu.
Nie ma chyba gracza, który nie znałby serii Tomb Raider. Jej główna bohaterka zadebiutowała już kilkadziesiąt lat temu i szybko odbiła swoje piętno na obliczu całej branży. Lara Croft dostała wiele odsłon, aczkolwiek nie wszystkie były udane. Ponad dekadę temu zdecydowano się odświeżyć cykl i zaprezentować reboot. Zobaczyliśmy w nim między innymi zdecydowanie mniej eksponującą swoje atrybuty kobietę, a ponadto pokazano nieco bardziej realistyczne przygody. Czy są one dziś równie wciągające jak w 2013 roku? I przede wszystkim – czy port na Nintendo Switch 2 jest udany? Niedługo się tego dowiecie.
Fabuła




Jak wcześniej napomknąłem, Tomb Raider: Definitive Edition stanowi reboot serii. Dzięki temu mogą po niego sięgnąć nawet osoby nieznające tego cyklu. Warto jednocześnie zaznaczyć, że jeśli macie poprzednie odświeżone gry na Switcha, to możecie uzyskać za recenzowaną dziś odsłonę cenę o od 10 do 20% niższą. Pisałem o tym zresztą w odpowiednim newsie – zabierze Was do niego ten odnośnik. Wróćmy teraz jednak do tematu dzisiejszego artykułu. W tej części recenzji będę pisał trochę o fabule, natomiast nie znajdziecie tu poważnych spoilerów fabularnych. Zarysuję Wam jedynie opowieść i możecie czytać ten fragment, nie obawiając się o psucie Wam samodzielnego poznawania historii nowej Lary. Jeżeli jednak nie chcecie wiedzieć absolutnie niczego o wydarzeniach, to przejdźcie do Rozgrywki. Tyle tytułem wstępu i już przystępuję do szkicowania Wam obrazu opowieści.




W Tomb Raiderze z 2013 roku mamy do czynienia z jeszcze niedoświadczoną bohaterką. Ma spore pokłady wiedzy historycznej, ale opiera się ona na książkach i zdecydowanie brakuje jej praktyki. Pełna zapału wybiera się w rejs na pokładzie statku Endurance, aby odnaleźć zaginione królestwo Yamatai. Niestety potężny sztorm rozbija okręt, a załoga – rozrzucona po wyspie – stara się nie tylko odnaleźć swoich towarzyszy podróży, ale i przeżyć w niesprzyjających warunkach. Grając w Tomb Raider, miałem wrażenie, że twórcy starają się często spełniać swoje nie do końca zdrowe sadystyczne marzenia. Lara nierzadko nadzieje się na pręty, czy spadnie z wysokości, która u normalnej osoby jej postury co najmniej zmiażdżyłaby kilka żeber. Lara jednak chwilę pochodzi z trudem, po czym znów będzie biegała i skakała, nie zważając na odniesione wcześniej obrażenia. Wprowadza to spory dysonans, ale trzeba przyzwyczaić się do takiej konwencji.
Nie jestem też fanem ukazania przemiany Lary. Początkowo Croft ma opory przed pozbywaniem się nawet osób, które ewidentnie chciały ją zgwałcić, a dość szybko staje się prawdziwą maszyną do zabijania bez mrugnięcia radząc sobie z istnymi tabunami wrogów. Coś nie do końca tu zagrało. Muszę też wspomnieć, że w końcówce gry występują pewne paranormalne elementy. Z jednej strony nie byłem zwolennikiem takich rozwiązań chociażby w Uncharted 2, czy ostatnio w Indianie Jonesie i Wielkim Kręgu, ale z drugiej zdaję sobie sprawę, że jest to niejako wpisane w gatunek.
Rozgrywka
Warto jeszcze na chwilę zatrzymać się właśnie przy Uncharted, Podobnie jak w przypadku przygód Nathana Drake’a, perypetie Lary również stanowią połączenie trzeciosobowej gry akcji ze skradanką i grą przygodową. Sporo czasu spędzimy na przemierzaniu różnych zakątków wyspy, zbierając surowce, ale też rozwiązując zagadki przestrzenno-logiczne w opcjonalnych świątyniach. Nie są one jakoś wybitnie trudne i poziom ich skomplikowania jest w moim przekonaniu odpowiednio wyważony. Stanowią interesujące przełamanie standardowej formuły rozgrywki i bynajmniej nie frustrują. Za kończenie tych świątyń najczęściej dostaniemy fragmenty broni, których odpowiednia liczba posłuży nam do odblokowania nowego ulepszenia. Oręż możemy też rozwijać, wydając na to zbierane surowce. Zachęca to więc do uważnego eksplorowania świata oraz przeszukiwania ciał pokonanych przeciwników i fauny. Do naszej dyspozycji oddano całkiem niezły arsenał. W pierwszej kolejności zainteresujemy się łukiem. Jest to dość uniwersalna broń i już tłumaczę, co mam tutaj na myśli.
Starcia




Nie tylko za pomocą łuku zdejmiemy przeciwnika po cichu (dusząc go), ale też bezszelestnie wyeliminujemy go na odległość. Należy oczywiście uważać, aby nie zauważył go kompan – nie zawaha się wtedy, co oczywiście ma sens, wywołać alarmu. Na normalnym poziomie trudności oponenci stanowią umiarkowane wyzwanie. Lara bez większego problemu radzi sobie z wieloma przeciwnikami, aczkolwiek bynajmniej nie jest niezniszczalna. Może co prawda przyjąć na siebie pewne obrażenia, ale jeśli nie znajdziemy osłony, to nasza bohaterka zbyt długo nie pożyje. Wróćmy jednak do łuku. Pomoże on nam na przykład podpalić wrogów znajdujących się pod paleniskiem, czy umożliwi podpalanie specjalnych płacht blokujących przejścia, a nawet sprawi, że będziemy mogli tworzyć powietrzne przejścia, wystrzeliwując strzałę z liną i zaczepiając ją o odpowiednio zaznaczony punkt. Przyciągniemy też do siebie pewne elementy, co nierzadko otworzy przejście oraz posłuży nam do odnalezienia rozwiązania zagadki.




Przyznaję, że to właśnie łuk był moją podstawową i ulubioną bronią i z wielką przyjemnością przemierzałem z nim tajemniczą wyspę. Co prawda odblokujemy też broń palną – strzelbę, pistolet oraz karabin (nawet z granatnikiem). Odznaczają się one naturalnie większą siłą rażenia niż łuk, ale ja mimo wszystko upodobałem sobie korzystanie właśnie z broni rozsławionej przez Robin Hooda. Nawet po ulepszaniu broni palnej nie mogłem sobie odmówić faworyzowania kawałka drewna i cięciwy (choć ostatecznie możemy stworzyć nawet profesjonalny wariant tej broni). Lara korzysta również z czekanów = za ich pomocą wespnie się po wielu półkach skalnych, ale też otworzy zamknięte skrzynie i szafki.
Tomb Raider: Definitive Edition nie zmusza nikogo do zwiedzania świata i bez problemu można skupić się wyłącznie na głównym wątku. Studiu Square Enix udało się jednak stworzyć tak bardzo wypełniony znajdźkami archipelag, że nie mogłem często oprzeć się pokusie zaglądania w odległe zakamarki. Na szczęście nie musicie zbierać ich wszystkich od razu. Po przejściu fabuły można swobodnie zwiedzać wyspę i kompletować znajdźki oraz odblokowywać ulepszenia – zarówno dla broni, jak i Lary.
Grafika i kwestie techniczne




Nie ukrywam, że początkowo byłem oczarowany tym, jak wygląda Tomb Raider: Definitive Edition na konsoli Nintendo Switch 2. Bardzo ładne przerywniki filmowe płynnie przechodzące w rozgrywkę oraz świetne efekty świetlne wprowadzały mnie w osłupienie. Zarówno w mobilnym trybie konsoli, jak i po podłączeniu jej do stacji dokującej i przenoszeniu obrazu na mój monitor OLED grafika cieszyła oko. Niestety dość szybko okazało się, że po wejściu na bardziej otwarte obszary wiele elementów nie trzyma takiego poziomu, jak początek gry. Nie zrozumcie mnie źle, to absolutnie nie jest tragicznie wyglądająca produkcja – co to, to nie.
Nie mogę jednak przejść obojętnie obok (sporadycznych, ale zauważalnych) problemów z wczytywaniem tekstur oraz dość niską odległością rysowania detali. Na szczęście nie występują sytuacje, w których obiekty pojawiają się tuż przed nami, ale nie sposób nie dostrzec ginących i pojawiających się w oddali obiektów. Plusem jest za to fakt, że gra działa w stabilnych 60 klatkach na sekundę. Zdaję sobie sprawę, że jest to tytuł, który debiutował jeszcze na konsolach PS3 i X360, ale i tak doceniam fakt, że Aspyr postanowił postawić na rozgrywkę właśnie w 60 FPS.
Nie wszystko złoto…




Niezaprzeczalną zaletą Tomb Raider: Definitive Edition jest bardzo niska cena jak na dzisiejsze standardy. Wyjściowo kosztuje zaledwie około 70 złotych, a kwotę tę można jeszcze dodatkowo obniżyć (o czym wspominałem na początku niniejszego artykułu). Muszę jednak dołożyć łyżkę dziegciu, żeby nie było za słodko. Gra obsługuje sterowanie trybem myszki kontrolera Joy-Con – bardzo fajnie. Pomijając fakt, że wybierając tę opcję w menu ustawień, musimy wyłączyć też wibracje HD Rumble oraz żyroskop, mam pewne zastrzeżenia co do takiego sterowania. Mianowicie jest ono po prostu niewygodne i nieprzemyślane. Naturalnie ruchy „myszką” zapewniają nam dużo większą precyzję niż sam analog. Co jednak z tego, skoro sterowanie jest absolutnie nieprzemyślane?
Prawy spust odpowiada za strzelanie, co ma sens. Myślicie, że lewy spust jest skojarzony z celowaniem? Nic z tych rzeczy – celowanie przypisano do… prawego bumpera. Dodajmy jeszcze do tego skakanie przypisane do B i uniki zmapowane jako A, a dostaniemy niesamowicie kuriozalny, nieprzemyślany i zniechęcający układ sterowania. Nie byłem w stanie długo korzystać z niego w trybie rozgrywki jednoosobowej, o rywalizacyjnym trybie wieloosobowym (w którym znalezienie kompanów graniczy z trudem) nie wspominając. Na dobrą sprawę najlepiej jest zapomnieć, że tryb myszki jest obsługiwany przez Tomb Raider: Definitive Edition. No dobra, jest, ale co z tego, skoro i tak chyba tylko masochiści będą go używali.




Dużo lepiej wypada za to docelowanie żyroskopem oraz wykorzystywanie go do… oglądania relikwii w poszukiwaniu ukrytych informacji. Podobało mi się wyginanie kontrolerów Joy-Con 2, aby obrócić znajdźkę i jest to fajne urozmaicenie. Jeśli jednak nie chcecie z niego korzystać, to nie ma problemu – obracanie działa również po operowaniu prawą gałką analogową. Możemy też skorzystać z ekranu dotykowego do przeglądania mapy, a tryb myszki jest przydatny przy poruszaniu się po menu. Nie zapomniano absolutnie o polskich graczach. Gra jest dostępna w pełnej polskiej wersji językowej. Ja preferowałem angielskie głosy, a więc bardzo spodobała mi się możliwość wybrania osobno języka głosów postaci, a osobno języka napisów.
Szkoda jednocześnie, że nie można dostosować wyglądu napisów. Wolałbym mniejszą czcionkę i brak kolorowania linii dialogowych zależnie od rozmówcy. Niestety nie znalazłem takiej opcji w menu gry. Mam też zastrzeżenia do jakości spolszczenia. Z jednej strony doceniam możliwość wybrania naszej rodzimej wersji, z drugiej jednak cały tekst często nie mieści się na ekranie i jest po prostu ucinany. Jest to szczególnie widoczne w menu ulepszeń. No i nie mogę nie wspomnieć o prawdziwym kwiatku, wręcz o niezapominajce, jakim jest komunikat po cichym zabójstwie – Zabójcze zabójstwo po cichu. Poważnie?
Czy Tomb Raider: Definitive Edition to udany port?




Jak widzicie, Tomb Raider: Definitive Edition zdecydowanie nie jest perfekcyjne – nieco brakuje mu do ideału. Niemniej jednak to nadal bardzo przyjemna, a ponadto niezwykle wciągająca gra. Moim zdaniem bez wątpienia warto po nią sięgnąć. Zwłaszcza, że cena jest bardzo przystępna. Miejcie jednocześnie świadomość występujących w niej wad. Warto jeszcze wspomnieć, że przeciwnicy sekwencji QTE raczej nie będą zadowoleni z tego tytułu. Jeśli jednak jesteście w stanie przymknąć na nie oko i szukacie przyjemnej gry zarówno do samodzielnego zwiedzania świata, jak i grania z innymi chętnymi w trybie sieciowym, to dajcie szansę temu tytułowi. Jest porządnie wykonany i na pewno co jakiś czas będę do niego wracał.
Mam też nadzieję, że swoje porty dostaną również dwie następne części przygód Lary. Jeśli Aspyr poprawi elementy, o których wspomniałem dziś w artykule, tamte odsłony będą miały szanse na stanie się czymś pokroju damskiego Uncharted na konsoli Nintendo. Kto wie, a może doczekamy się także portu przygód Drake’a na Nintendo Switch 2? Jeśli tak będzie, dam Wam oczywiście znać. Póki co jako substytut musi posłużyć Tomb Raider: Definitive Edition. A jest to zamiennik bardzo dobry.
Kod recenzencki zapewnił Aspyr.
Dołącz do dyskusji
Zaloguj się lub załóż konto, by skomentować ten wpis.