W życiu wielu osób przychodzi taki moment, kiedy czas zastanowić się nad sobą. Tym, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy. W różnych etapach życia przychodzi do nas pewna wątpliwość i niepewność co do dalszej przyszłości. Zastanawiamy się wtedy, co takiego możemy z sobą zrobić. Zmienić pracę? Wyprowadzić się? Obciąć włosy, pójść na siłownię? Okazuje się, że nie tylko ludzie mają takie dylematy, ale dosięgają one także postaci z gier, szczególnie w okolicach ich 30 urodzin. Sonic świętował rok temu swoją trzydziestkę. I musiał dojść do wniosku, że coś trzeba w tym ponaddźwiękowym życiu zmienić. Tym sposobem otrzymaliśmy Sonic Frontiers, pierwszą grę z jeżem w otwartym świecie.



Otwarty świat
Dodanie do gry otwartego świata było na tyle fundamentalną zmianą, że nie sposób zacząć od czegoś innego. Wcześniej wiele platformówek eksperymentowało z otwartym światem, ale dla Sonic Team było to pierwsze podejście.
W Sonic Frontiers nasz bohater wyrwany jest ze swojej wirtualnej rzeczywistości i trafia na archipelag wysp Starfall. Każda z wysp jest swoim własnym otwartym światem, pełnym zadań i znajdziek. Każda ma też inny motyw przewodni. Jedna będzie cała zielona, inna zaś przypomina wielką pustynię.
Na każdej z wysp czeka nas istny maraton zbieractwa. Zadania główne, poboczne, różnego rodzaju przedmioty do zbierania czy przeciwnicy do pokonania. Za każdą zaliczoną aktywność otrzymujemy nagrody, które odblokowują kolejne aktywności czy ulepszenia postaci.
Większość z zadań na mapie to szybkie sprawy, do ogarnięcia czasem nawet w kilka sekund. Przy tym niestety muszę przyczepić się do jasności przekazu. A tak właściwie jego braku. Część zadań wymagać będzie od nas domyślenia się, co mamy zrobić. Na mapie widzimy jedynie znacznik, ale nie mamy wyjaśnienia, czego się od nas oczekuje. Prosty przykład — podchodzę do jednego zadania i nie mam absolutnie żadnych informacji co mam zrobić. Dopiero po chwili zobaczyłem leżącą obok górę liści. Okazało się, że bo jej odgarnięciu pod spodem znajdował się przycisk, który zaliczył zadanie. Samo wykonanie zadania zajęło dosłownie 30 sekund, ale zanim doszedłem co należy zrobić minęło trochę czasu. Takich zagrywek jest niestety sporo.



Ciekawie rozwiązano kwestię odkrywania mapy. Jak na grę z otwartym światem przystało, nie mamy do niej od początku dostępu. Ale każde zaliczone zadanie odkrywa nam małe fragmenty mapy. Są one jednak rozsiane i czasami nie do końca obok siebie. Skończyć się to może sytuacją, że część mapy będzie dla nas niewidoczna, bo nie zaliczyliśmy akurat zadania, które ten mały fragment świata ujawnia.
No i jak na prawdziwą grę z otwartym światem przystało znajdziemy tutaj mini grę o łowieniu ryb.
Shadow of the Sonic?
Zbieractwo w tej grze jest spore i nieustannie przybliża nas do celu, czyli Szmaragdów Chaosu. Kiedy zbierzemy je wszystkie na danym obszarze odblokowujemy starcie ze strażnikiem wyspy. Jest to wielki przeciwnik, na którego najpierw musimy się wspiąć. Dopiero wtedy, po odkryciu jego słabego punktu możemy przystąpić do realnego zadawania obrażeń.
Walki są epickie i wypełniona akcja. Sama koncepcja oczywiście jest żywcem wyjęta, chociażby z Shadow of the Colossus. Ale jak to mówią — naśladownictwo jest najszczerszą formą pochlebstwa.
Strażnicy to nie jedyni wielcy przeciwnicy, jakich spotkamy na swojej drodze. Po wyspach przechadzają się nieco mniejsze, ale wciąż gigantyczne istoty. Walki z nimi funkcjonują na podobnej zasadzie, są jednak dużo mniej spektakularne.
Gra zawiera też elementy RPG. Naszego Sonica rozwijamy, zdobywając doświadczenie. Za zbierane w świecie przedmioty możemy rozbudowywać nasze statystyki czy też uczyć się nowych ruchów. Pomogą one nam w walce czy eksploracji świata.



Ograniczenia prędkości na terenie zabudowanym
Sonic od zawsze wyróżniał się prędkością. To gry, w których gracze musieli przejść poszczególne etapy jak najszybciej. Jak więc te mechanizmy sprawdzają się w otwartym świecie? Generalnie sam rdzeń rozgrywki nie uległ wielkim zmianom. Jeż nadal jest bardzo szybki, a w trakcie zabawy jego prędkość maksymalną będziemy rozwijać.
Musimy manewrować pomiędzy przeszkodami. Odbijamy się od specjalnych wyrzutni, korzystamy z przyspieszaczy czy też grindujemy po szynach. Dostępnych ruchów jest sporo, same etapy też są na tyle otwarte i bez większych przeszkód, żebyśmy mogli swobodnie po nich biegać.
Ale wielbiciele klasycznej rozgrywki Sonica niech jeszcze nie odchodzą! Na każdej wyspie znajdziemy specjalne miejsca, które przeniosą nas z powrotem do wirtualnego świata, z którego pochodzi Sonic. I są to jak najbardziej klasyczne etapy, po których ścigamy się z czasem. Część z nich pokazana jest nawet od boku, jak w czasach Mega Drive. Zaliczenie etapu da nam dostęp do specjalnych kluczy, którymi odblokowujemy Szmaragdy Chaosu. Dodatkowe klucze otrzymamy za zebranie odpowiedniej liczby pierścieni czy pobicie rekordu na danym torze.



Jak widać prędkość Sonicowi nie jest obca, nawet w nowych szatach. Szkoda jedynie, że tempa jeżowi nie dotrzymuje świat. Niestety przy szybkim poruszaniu widać, że silnik nie wyrabia i występuje olbrzymi pop in obiektów. Na szczęście nie jest tak, że biegnąc gdzieś nagle przed nami pojawi się jakaś przeszkoda. Obiekty wciąż są rysowane w pewnej odległości przed graczem. Niemniej jednak jest to dość widoczne i po prostu nie wygląda dobrze.
Grafika i wykorzystanie potencjału konsoli
Pozostając w kwestii technicznej, trzeba powiedzieć coś o grafice. Tytuł wygląda ok. Nie jest to oczywiście najładniejsza gra na rynku, ale są tutaj widoczki, na które można popatrzeć. Problem mam natomiast z samym projektem. Otóż te nowe, otwarte światy są dość realistyczne. I nie do końca wydaje mi się, że mocno kreskówkowa postać Sonica do tego pasuje.
Do tego, niestety, twórcy nie skorzystali z potencjału szybkiego (niczym Sonic!) dysku SSD konsoli PlayStation 5. Ekrany ładowania wciąż występują i nie mam poczucia, by twórcy ujarzmili do końca możliwości konsoli. Tytuł powstawał jednocześnie na konsole nowej generacji, ale też starej i Switcha. Wydaje się więc, że nastąpiło tutaj typowe równanie do najsłabszego. Szkoda, bo PS5 potrafi radzić sobie z niezwykłymi i pięknymi otwartymi światami.



W kwestii dźwięku warto napisać, że ścieżka dźwiękowa ma zaskakująco epickie momenty. Czuć, że Sonic to bohater z krwi i kości i walczymy ze złymi. Przy okazji gra dostępna jest w kinowej polskiej wersji. Sonic to postać szczególnie lubiana przez dzieci. Ostatnie dwa filmy z tym bohaterem ugruntowały go wśród młodzieży, więc szkoda, że nie zdecydowano się jednak na dubbing.
Podsumowanie
W ostatnich latach Sonic nie miał się najlepiej. Tytuły z jeżem raczej nie były wybitne i widać było, że coś trzeba zmienić w formule, bo inaczej nowe pokolenie graczy może całkowicie o tym bohaterze zapomnieć. Sonic Team zdecydowało się na gruntowną zmianę i trzeba oddać im, że był to odważny ruch.
Ewidentnie widać, że twórcy spojrzeli na to co teraz jest modne w świecie gier z otwartym światem i badają, które z tych elementów pasują do Sonica. Stąd też może taka dziwna niekonsekwencja w niektórych przypadkach (jak np. różnice między designem świata a Soniciem).



Ostatecznie wyszło nie najgorzej. Nie jest to zły tytuł, po prostu średni. Ale stanowi mocną podstawę, na bazie której można dalej rozwijać tę markę. Twórcy mają jakiś pomysł na to co dalej. Jeśli lubicie festiwale zbieractwa, odhaczanie kolejnych zadań z listy i czyszczenie mapy, to Sonic Forntier ma do zaoferowania sporo dobrego.
Z drugiej strony można by powiedzieć, że po postaci tak legendarnej spodziewać by się mogło trochę więcej, szczególnie w kwestii technicznej. Na tle innych gier open world Sonic wypada raczej blado, ale mimo wszystko chyba warto dać mu szansę.
Na pewno jesteśmy świadkami nowego początku dla tej postaci. Pytanie co dalej przyniesie przyszłość i czy już teraz chcecie być jej częścią!
Grę do recenzji dostarczyła Cenega.
Dodaj komentarz