W ostatnich latach jednym z planów Disney’a na siebie jest wydawanie aktorskich remake’ów swoich klasycznych animacji. Dostaliśmy w ten sposób już Kopciuszka, Księgę Dżungli, Piękną i Bestię czy Dumbo. Na horyzoncie czai się Król Lew, a teraz przyszedł czas na Aladyna. Jednak słowo remake w przypadku tych produkcji wydaje mi się nieodpowiednie. Dla mnie to są bardziej remixy. Ale dlaczego tak uważam dowiecie się za chwilę.
Zacznijmy może trochę prywatnie – Aladyn, animacja z 1992 roku, to jedna z moich absolutnie ulubionych bajek dzieciństwa. W swojej kolekcji mam ten film nie tylko na Blu-Rayu, ale także DVD, a u rodziców znajdę także oryginalną wersję na VHS. To właśnie kaseta towarzyszyła mi wielokrotnie w czasach młodości. Jak większość mojej kolekcji bajek kaseta pochodziła z USA, więc przygody w Agrabah znam głównie w oryginalnej wersji językowej. Dlatego jak mało kto u nas w kraju to wersja Dżina w wykonaniu Robina Williamsa jest tą moją wersją. Uwielbiałem jego rolę, a piosenki do dziś towarzyszą mi na Spotify w drodze do pracy.
Wspominam o tym, ponieważ przed premierą filmu pojawiło się wiele głosów, że tak ikonicznej roli jak właśnie śp. Robina Williamsa nie da się zastąpić. Sam tak może parę razy pomyślałem, dlatego tym bardziej podziwiam Willa Smitha, że zgodził się na wystąpienie w tym filmie. I cóż, jego wersja Dżina jest po prostu inna, nie gorsza, nie lepsza, ale zwyczajnie inna. Dlatego też uważam, że te nowe wersje są właśnie remixami.
To dość dobre porównanie z rynku muzycznego, wszak Smith ma z sobą karierę rapera. I widać, że twórcy chcieli to wykorzystać bo w piosenkach śpiewanych przez Dżina wkrada się lekki beatbox. Nowa wersja tej postaci ma w sobie sporo uroku i według mnie wyszła bardzo dobrze. Will Smith bawi się na ekranie i wygląda świetnie, nawet w wersji niebieskiej.
Rdzeń filmu w dużej mierze pozostał ten sam. Młody Aladyn jest złodziejem na ulicach Agrabah. Pewnego dnia poznaje księżniczkę Dżasminę i później z pomocą Dżina z lampy chce wpaść w oko pięknej dziewczynie. To co jednak Disney robi w tych nowych wersjach jest dodawanie do nich nowych wątków, piosenek i elementów. Z jednej strony daje to poczucie lekkiej świeżości dla wyjadaczy znających oryginały w każdym calu. Z drugiej strony jest to też okazja dla twórców by poprawić pewne mankamenty czy nieścisłości oryginalnych scenariuszy, jednocześnie dostosowując je do dzisiejszych realiów.
To o tyle ciekawe, że pewne kontrowersje pojawiły się już w 1992 roku. W początkowym tekście piosenki Arabian Nights pojawił się wers: „they’ll cut out your ears if they don’t like your face”, co oznacza odetną ci uczy, jeśli nie spodoba im się twoja twarz. Słowa te były na tyle obraźliwe, że twórcy usunęli je z animacji przy okazji wydań na nośnikach domowych. Pozostało jednak słowo niewolnicy w piosence Prince Ali. I to śmieszne, bo w nowej, angielskiej wersji piosenka ta pozbawiona jest słowa slaves, a mimo to w polskich napisach słowo niewolnicy się pojawia.
No dobra, ale dość tych dygresji – w przypadku nowego Aladyna twórcy dużo bardziej rozwinęli postać księżniczki. Przestała ona być tylko tym trofeum, o której względy walczy bohater. To teraz pełnoprawna postać, która również ma szansę stać się dobrym wzorcem dla niejednej dziewczynki. Wcielająca się w Dżasminę Naomi Scott radzi sobie naprawdę dobrze.
Z trójki głównych bohaterów najsłabiej wypada Mena Massoud jako Aladyn. Nie zrozumcie mnie źle – nie gra źle i ma naprawdę świetne sceny (np. ta w sali tronowej jest genialna). Po prostu w konfrontacji z Scott czy Smithem wypada odrobinę gorzej.
Bardzo też spodobał mi się Marwan Kenzari, czyli filmowy Dżafar. Aktor ten nie ma takiego głosu jakim posługiwała się ta postać w animacji, ale dzięki temu nie wygląda od razu jak przerysowany złoczyńca. W animowanej wersji zło tryskało z postaci Dżafara z tak daleka, że aż ciężko uwierzyć, że ktoś mógł pomyśleć, że można mu zaufać. Tutaj jest on bardziej ludzki i przez to wiarygodny.
Piękna jest w filmie scenografia. Nowy Agrabah wygląda niesamowicie. Zamiast pałacu otoczonego murem na środku pustyni mamy tutaj więcej zieleni, a od jednej strony miasto otoczone jest morzem. Efekty wyglądają moim zdaniem dobrze i to bez znaczenia czy mówimy o Dżinie, postaciach zwierzęcych czy latającym dywanie.
Na wielki plus zaliczyć oczywiście trzeba muzykę. Nowe wersje klasycznych utworów, jak i te zupełnie nowe od razu wpadły mi w ucho i z miejsca lądują na mojej playliście. Za ścieżkę dźwiękową znów odpowiada utalentowany Alan Menken.
Właściwie jedyne do czego mogę się przyczepić to mieszanie się klimatów. Mamy tutaj bowiem opowieść o arabskim królestwie a całość przedstawiona jest w formie filmu rodem z Bollywood. Z punktu widzenia mieszkańców zachodniego świata może to i wyglądać jak jedno i to samo, bo i tak wszystko pochodzi z daleka. W rzeczywistości jest to mało elegancka mieszanka krzywdząca dla kultury obu regionów.
Ja nową wersję Aladyna jak najbardziej kupuję. To świetny film, pełen magii i humoru. Kapitalne widowisko, które stoi na własnych nogach. Jeśli mimo wszystko ktoś twierdzi, że ten film to obraza dla oryginału to mam mu do powiedzenia tylko jedno – nikt oryginału nie zabiera. W każdej chwili można sięgnąć po niego czy to na nośniku czy wkrótce w serwisie VOD Disney’a. Nikt wam oryginalnego Aladyna nie próbuje wygumkować. Zamiast tego mamy teraz dwie wersje, które można oglądać dowoli. To trochę tak jak posiadanie dwóch kanapek – jednej z dżemem z malin, drugą z dżemem z brzoskwiń. Można zjeść tę na którą mamy akurat ochotę i cieszyć się, że mamy wybór.
Dodaj komentarz