14 lat – tyle przyszło czekać fanom Kingdom Hearts na pełnoparną kontynuację ich ukochanej serii. To szmat czasu, przez który zmieniło się w świecie gier dosłownie wszystko. Jak w konfrontacji z dzisiejszymi standardami wypada najnowsza część cyklu będącego oczkiem w głowie dla Nomury?
Kiedyś bycie fanem Kingdom Hearts nie należało do najłatwiejszych rzeczy na świecie. Twórcy wymyślili sobie, że skomplikowaną i wielowątkową opowieść rozdzielą na kilka tytułów, a każdy dostępny będzie na innej platformie. Sam z serią jestem praktycznie od jej początków. Pierwsza odsłona Kingdom Hearts kupiona została przeze mnie za pierwsze zarobione w życiu pieniądze nie będące kieszonkowym od moich rodziców. Jestem z tym cyklem związany emocjonalnie i przez lata kupowałem każdą nową odsłonę serii, tylko po to by poznać dalsze losy ulubionych bohaterów. Wiązało się to nawet z zakupem konsoli głównie pod jeden tytuł.
Dzisiaj na szczęście jest dużo łatwiej. Całą historię podaną mamy w przystępnej formie reedycji HD. Przynajmniej na PS4. Posiadacze Xboxa One niestety nie mają tego luksusu. Wspominam o tym nie bez powodu, bowiem ciężar opowieści to coś, z czym muszą zmierzyć się wszyscy, którzy dopiero teraz zdecydują się sięgnąć po Kingdom Hearts III. Recenzję piszę głównie z myślą o takich graczach, bo wiem, że fani tej gry (całe cztery osoby w Polsce 😉 ) zamówienie mieli złożone od momentu pierwszych zapowiedzi. Więc jeśli będzie to wasza pierwsza styczność z tą serią, to niestety czeka was odrobina pracy domowej.
Przed rozpoczęciem tej przygody warto zaznajomić się przynajmniej ze skrótem poprzednich wydarzeń. Nie musicie od razu przechodzić wszystkich wcześniejszych gier, wystarczy obejrzeć kilka podsumowań w internecie. Sami twórcy też byli świadomi tego ciężaru i przygotowali dość obszerną bazę wiedzy wewnątrz gry, do której można zajrzeć jeśli poczujemy się zagubieni. Prawda jest niestety taka, że 100% wyciągną z tej gry wieloletni fani. Podoba mi się to, że twórcy nie poszli tutaj na łatwiznę i przygotowali większość materiału właśnie z myślą o tych wiernych fanach. Ale nie lękajcie się – nowicjusze też znajdą tutaj sporo zabawy.
Jak w każdej odsłonie serii opowieść można podzielić na dwie części. Historię każdego odwiedzanego przez nas świata i większą całość. Każdy świat Disney’a jaki odwiedzimy ma własną historię, postaci i opowieść, ale jest też częścią większej układanki. I to ta układanka jest tym, na co fani czekają od lat. Nie będę tutaj zdradzał tego jak ta opowieść się kończy, ale w mojej ocenie jest to bardzo dobre zakończenie tego na co czekaliśmy lata. Przejście całości zajmie wam około 30-40 godzin i przez ten czas zobaczycie wiele zwrotów akcji, powrotów starych postaci i momentów w których zaczniecie analizować wszystko. Kto, z kim, jak, dlaczego? Główny wątek smakuje najlepiej gdy zna się wszelkie zawiłości fabularne poprzedniczek i twórcy pod tym względem nie biorą jeńców. Nie ma tutaj pitu pitu, ale mięsko na które czekaliśmy.
Dla takich wieloletnich fanów jak ja ważne chyba jest to, że uruchamiając grę poczułem się jakbym cofnął się w czasie do 2005 roku. I nie jest to w żaden sposób wada, ale właśnie zaleta. Twórcom udało się tutaj zatrzymać tą samą magię i klimat. Od pierwszej chwili gdy tylko usłyszałem muzykę w menu głównym poczułem się w domu, jakbym nagle dostał do zjedzenia potrawę, której nie jadłem latami, ale uwielbiałem ją jako dziecko.
Przy doborze dostępnych w grze światów kierowano się pewnie w dużej mierze względami biznesowymi. Stąd obecność marek, które nie tak dawno wiedzieliśmy w kinach. Odwiedzimy tutaj światy z Krainy Lodu, Zaplątanych, Wielkiej Szóstki, Toy Story czy Potworów i Spółki. Wszystkie te etapy pochodzą z najnowszych, komputerowo generowanych animacji Disney’a. Postaci wywodzące się z klasycznych animacji niestety stanowią tylko niewielki ułamek tego co gra ma do zaoferowania. Trochę szkoda, że zabrakło tutaj powrotów krain sprzed lat.
Każdy świat rządzi się swoimi prawami i ma własną, zamkniętą historię. Często opartą na filmie, ale czasem jest to też zupełnie nowa przygoda. Warto przy tym jednak znać oryginalny scenariusz każdego filmu, bo mimo iż w każdym ze światów spędzimy po kilka godzin, to często opowieść jest podana w taki sposób, że bez znajomości filmu ciężko się połapać co się dzieje. Na przykład wydarzenia z Krainy Lodu czy Zaplątanych mogą wydawać się zlepkiem nic niemówiących nam scen, i bez znajomości filmu nie wiadomo o co chodzi. Podoba mi się jednak to jak poszczególne historie filmów wytwórni Disney’a pasują do głównego wątku opowieści.
Na plus należy zaliczyć różnorodność z jaką przygotowano każdy ze światów. Za każdym rogiem czekają nas nowe atrakcje, zadania czy minigry. W Arendelle będziemy uciekać przed lawiną na tarczy Goofy’ego, świat Piartów z Karaibów to takie mini Assassin’s Creed IV: Black Blag, w świecie Toy Story siądziemy za sterami mechów bojowych by na samym końcu potańczyć z Roszpunką na placu w Coronie.
Warto jednak podkreślić, że mimo iż w grze znajdziemy mnóstwo rzeczy z filmów Disney’a to raczej nie jest to gra, którą moglibyśmy sprezentować dzieciom. Zawiła fabuła w połączeniu z brakiem polskiej wersji językowej stanowią dość sporą barierę dla najmłodszych. Jeśli więc myśleliście aby dać ten tytuł np. młodszemu rodzeństwu to niestety nie będzie to raczej szczęśliwy wybór.
W przeciwieństwie do najnowszych trendów większość z światów, które odwiedzimy to korytarzowe lokacje z kilkoma odnogami. Jedynie Karaiby czy San Fransokyo mogą poszczycić się większą swobodą. Poprawiono jednak ładowanie, które w poprzednich częściach zdarzało się co chwila. Teraz światy tworzą większą całość i ładowanie następuje przy przechodzeniu na jakiś inny fragment (np. z Teb do Olimpu w świecie Herkulesa).
Kingdom Hearts od zawsze było grą akcji RPG z dość charakterystycznym systemem walki. Przez lata kolejne odsłony, głównie na platformy mobilne, dodawały co nieco nowości, ale trzon pozostał taki sam. Mamy więc tutaj miks różnych rozwiązań, ale razem daje on bardzo spójne doświadczenie. Walka jest niezwykle dynamiczna i efektowna.
Starcia odbywają się w czasie rzeczywistym. W lewym dolnym rogu ekranu wyświetla się menu, z którego wybieramy pożądaną przez nas akcję czy przedmiot. Nawigujemy po nim za pomocą krzyżaka, ale w ferworze walki jest to niezwykle trudne. Dlatego też najczęściej używane ataki możemy sobie przypisać do skrótów klawiszowych, aby zawsze mieć je pod ręką.
Co chwila skorzystać możemy w różnych dodatkowych ataków, przemian broni, ataków łączonych z kompanami. Jest tego masa i no stop gra serwuje nam nowe możliwości walki z adwersarzami. Do tego stopnia, że jest możliwe stoczenie pojedynku, w którym nie powtórzy się żaden ruch. Oczywiście jak to w japońskich grach bywa animacje niektórych ataków są długie i efektowne, więc po kilku użyciach mogą stać się wręcz nieznośne. Na szczęście twórcy przewidzieli możliwość wyłączenia tych wstawek w opcjach gry.
Jedyne co mi przeszkadza w tym systemie to to, że każdy z tych ataków aktywowany jest jednym przyciskiem i załadowują się one w kolejności odblokowania. Na użycie każdego ataku mamy określony czas i nie mamy możliwości wybrania który chcemy użyć. Oznacza to, że jeśli dostaniemy do dyspozycji jakiś bardzo przydatny ruch, ale wcześniej odblokowaliśmy inny to musimy go wykorzystać najpierw. Czasem nie zdążymy wykorzystać wszystkich ataków zanim dotrzemy do tego, na którym nam zależało. Zdaję sobie sprawę że system wyboru ataku mógłby dodać niepotrzebnego skomplikowania, ale jednak warto byłoby aby taka opcja pojawiła się w przyszłości.
Po opublikowaniu recenzji odezwał się do mnie znajomy, który uświadomił mnie, że atak specjalny zmieniać można za pomocą spustu. Sam odkrył to przez przypadek. Wiedza ta zdecydowanie ułatwiłaby mi kilka potyczek, ale i tak w sumie należy się minus za brak dobrego komunikatu o takiej możliwości.
Przez całą grę w walce pomagają nam towarzysze. Tym razem jednak Donald I Goofy są z nami przez cały czas, a postaci z danego świata po prostu dołączają do naszego zespołu, tworząc momentami pięcioosobowe drużyny. To ruch w dobrą stronę, bo nie musimy wybierać między podstawowymi pomocnikami. No i poprawiono zdecydowanie AI naszych kompanów. Wydaje mi się, że tej odsłonie są oni zdecydowanie bardziej pomocni. W menu gry możemy także dostosować sobie ich zachowanie.
Nowością jest system zmiany Keyblade w czasie walki. Sora może mieć wybrane 3 różne ostrza i przełączać się miedzy nimi w locie. Każda broń ma własne moce i po naładowaniu ich pozwala użyć dedykowanych ataków specjalnych. Same ostrza możemy także teraz ulepszać, dzięki czemu nie tracą one swojej użyteczności wraz z postępem fabuły. Pojawiła się także nowa mechanika gotowania. To seria minigier które wykonujemy z szczurem Remym z filmu Ratatuj. Z zebranych w świecie składników możemy ugotować posiłki, które wpłyną na nasze statystyki.
Niestety w grze powraca system latania statkami Gummi pomiędzy światami. Nie ukrywam, że nigdy nie był to mój ulubiony aspekt serii i trzecia odsłona niewiele zmienia w tej materii. Niestety nie da się tych fragmentów pominąć. Przy pierwszym odwiedzeniu danej lokacji musimy się do niej dostać statkiem. Tym razem zamiast korytarzowego kosmicznego shootera mamy otwarty wszechświat po którym możemy dowolnie latać, zbierać fanty i walczyć z przeciwnikami.
Fabuła w grze stanowi dość ważny element, więc co chwila uraczy nas cut scenką. Są nawet takie sytuacje kiedy po jednym przerywniku otrzymujemy kontrolę nad postacią, przechodzimy 20 metrów i włącza się kolejna scenka. No i niestety momentami dialogi są dość infantylne.
Jak już wspominałem samo przejście głównego wątku da nam około 30-40 godzin zabawy. Ale to nie wszystko co tytuł ma do zaoferowania bowiem każdy świat wypełniony jest znajdźkami, skarbami do odkrycia czy rekordami do pobicia. Dopiero po zdobyciu wszystkich znajdziek jednego typu zobaczymy bonusowe zakończenie gry.
Gra korzysta z najnowszej wersji wersji silnika Unreal Engine i graficznie prezentuje się bardzo imponująco. Światy Disney’a wyglądają jak żywcem wyjęte z ekranów kin. Postaci wyglądają bardzo ładnie i szczegółowo. Niech o jakości grafiki świadczy fakt, że świat Piratów z Karaibów wygląda dokładnie tak jak w filmie, a obecność Donalda i Goofy’ego obok aktorów wcale nie kłuje po oczach. Lokacje pełne są szczegółów i nawiązań do filmowych pierwowzorów. Wrażenie robi także animacja. Ilość ruchów nie tylko głównego bohatera, ale jego kompanów jest imponująca. Warto czasem w ferworze walki stanąć gdzieś z boku i popatrzeć jak Roszpunka walczy bujając się na swoich włosach, a Buzz Astral strzela ze swojego lasera.
Pochwalić muszę muzykę. Yoko Shimomura jak zwykle dała z siebie wszystko. Charakterystyczne melodie i instrumenty wyczuje każdy fan jej twórczości. Od zawsze uwielbiałem muzykę z tej serii i cały czas żałuję, że nie jest ona dostępna w serwisach streamingowych.
Cieszy mnie przywiązanie do szczegółów. Od zawsze twórcy starali się zaangażować do współpracy jak najwięcej oryginalnych aktorów głosowych. Nie inaczej jest i w tej odsłonie cyklu. Oczywiście polscy gracze nie uświadczą tutaj polskiego dubbingu, ale i tak warto docenić, że Square zaangażowało tyle osób ile się dało. Oczywiście nie zawsze się udało i jest kilka głosów, które słychać, że są inne. Nie mogłem przekonać się do głosu Chudego, niestety aktor nie przypominał za bardzo Toma Hanksa. Najbardziej od pierwowzoru odstaje chyba aktor wcielający się w postać Willa Turnera z Piratów z Karaibów. W ogóle nie brzmi on jak Orlando Bloom. No i wielka szkoda, że w 2015 odszedł Leonard Nimoy, który podkładał głos Xehanortowi. Nowy aktor brzmi zupełnie inaczej i nie mogłem się w ogóle do niego przekonać.
Technicznie gra również nie zawodzi. Grałem na PS4 Pro i nie zauważyłem żadnych spadków płynności. Przy takiej ilości rzeczy na ekranie jest to godne podziwu. Przeciwników miejscami jest naprawdę sporo, a czasem jeszcze otoczenie reaguje na nasze ruchy. W świecie Toy Story przyjdzie nam walczyć z grupą przeciwników w basenie z plastikowymi piłkami. Nie dość, że będzie tam mnóstwo postaci to po ekranie latać będą też piłki. I całość nie zwolni nawet przez chwilę.
Jeśli miałbym się do czegoś tak naprawdę przyczepić to byłoby to kompletne odstawienie na bok postaci z Final Fantasy. Kingdom Hearts narodziło się jako połączenie Disney’a i Final Fantasy. Niestety tego drugiego jest tu jak na lekarstwo, a to niestety smutne. No i gra ma kilka swoich archaiczności. Jak chociażby konieczność zapisu gry w wyznaczonych save pointach. Owszem, gra sama zapisuje od czasu do czasu stan automatycznie, ale ręczne zapisy możemy robić tylko w dedykowanych miejscach.
Trochę się o nowym Kingdom Hearts rozpisałem. To dla mnie bardzo ważna seria i cieszę się, że w końcu doczekałem się premiery trójki. Po latach spełniła ona wszystkie moja oczekiwania i bawiłem się przy niej doskonale. Cieszę się, że lata pracy zespołu nie poszły na marne. Dostaliśmy dopracowany produkt z świetną oprawą audio i video, ciekawą historią i miodnym systemem walki. Mam nadzieję, że coraz więcej graczy przekona się do tego niecodziennego uniwersum i na kolejną odsłonę nie będziemy musieli czekać kolejnych kilkunastu lat.
Dziękujemy firmie Cenega za dostarczenie gry do recenzji.
Rozgrywka:



























Dodaj komentarz