Użytkownicy PlayStation 4 wreszcie doczekali się premiery bardzo sympatycznej i kolorowej platformówki, ale czy było na co czekać? Zapraszam do recenzji Max: The Curse of Brotherhood!
Max: The Curse of Brotherhood pojawił się na PlayStation 4 blisko cztery lata po premierze gry na konsolach od Microsoft. Produkcja studia Press Play zbierała naprawdę pozytywne oceny, przez co lata czekania na wersję na PS4 dłużyły się niemiłosiernie. Ale wreszcie nadszedł ten dzień, Max i jego przygody są dostępne na konsolę od Sony. Nie było na co czekać, z wielkim entuzjazmem zasiadłam do ogrywania tego tytułu.
Moja przygoda zaczęła się kiedy tytułowy Max wrócił ze szkoły i w swoim pokoju zastał młodszego brata. Kilkuletni Felix jak zwykle siedział na dywanie i głośno bawił się zabawkami. Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że nic złego nie robi, ale…. Rudowłosy starszy brat miał już dość porozrzucanych po pokoju zabawek i wrzasków smarkatego braciszka. Tego dnia postanowił, że czas coś z tym zrobić. Nie zwlekając wziął do rąk laptopa i zaczął szukać rozwiązania w internecie. Już po chwili jego oczom ukazało się zaklęcie, które niezwłocznie wypowiedział. Rzucona formuła sprawiła, że Felix został wciągnięty do przerażającego portalu. Max niewiele myśląc rzucił się na pomoc.
Max: The Curse of Brotherhood – rozgrywka
Lądujemy po drugiej stronie portalu i widzimy, jak olbrzym ucieka z naszym młodszym bratem. Rzucamy się w ekscytujący i niebezpieczny pościg. Wkrótce dowiadujemy się, że za sprawą porwania braciszka stoi tyran – Mustacho, który ustanowił sobie za cel utarcie Maxowi nosa. Żeby uratować Felixa nasz bohater musi zmierzyć się z nieprzyjaznymi posłańcami i pułapkami. Na szczęście ma magicznego pisaka, który umożliwia tworzenie lian, kolumn, gałęzi, a także małych gejzerów. To wszystko umożliwia nam omijanie przeciwników, przeskakiwanie przez przepaście czy przemieszczanie się niczym Tarzan. Jednak najciekawszym elementem związanym z naszym magicznym pisakiem jest możliwość tworzenia interakcji między narysowanymi przez nas obiektami. Liany możemy zaczepiać o gałęzie, a gałęzie można odciąć i przemieścić tak, żeby dostać się w niedostępne miejsca. Warto to robić, ponieważ umożliwia to zebranie wszelkich znajdziek, które często ukryte są bardzo wysoko i na pierwszy rzut oka mogą zostać niezauważone. Jednak rysowanie naszym pisakiem nie jest takie proste i wymaga cierpliwości. Zdarzało się, że ponosiłam porażkę przez to, że osunął mi się palec z analoga, ale po dłuższej rozgrywce nabrałam wprawy.
Walka z przeciwnikami
Kiedy Max spotyka na swojej drodze przeciwników nie może z nimi walczyć, ponieważ nie ma czym wykonywać ataków. W swojej kieszonce ma tylko magiczny pisak i to właśnie z jego pomocą pozbywa się nieprzyjaciół. Można ich przechytrzyć i za pomocą kolumn zagrodzić im drogę, użyć lian by zakryć rażące prądem świetliki czy odbić granat tak, by wylądował pod nogami napastnika. I wyszło to naprawdę dobrze, ponieważ w pewnych momentach trzeba poświęcić chwilę na to, żeby znaleźć wyjście z zasadzki.
Grafika i ścieżka dźwiękowa
Grafika nie jest najistotniejszym elementem gry, jednak o wiele przyjemniej spędza się czas przy ładnej produkcji. Tak jest właśnie z grą od Press Play, której strona wizualna urzekła mnie od pierwszych chwil. Tytułowy Max, kilkuletni bohater jest naprawdę uroczy i przypomina mi postacie z filmu animowanego, a dokładniej “Odlotu”. Na pozytywną ocenę zasłużyły również kolorowe tła, które dobrze komponują się z pierwszym planem. Nic złego nie można powiedzieć o ścieżce dźwiękowej, która jest odpowiednia do tego typu gier.
Podsumowanie
Max: The Curse of Brotherhood to świetna i bardzo ładna produkcja. Zapewni mnóstwo frajdy zarówno dla młodszych jak i starszych graczy. I choć przyszło nam, użytkownikom konsol od Sony czekać na tę grę prawie 4 lata to uważam, że warto dać jej szansę i zakupić swoją kopię. Nie pożałujecie.
Ocena portalu: 9
Grę do recenzji dostarczył Wired Productions



























Dołącz do dyskusji
Zaloguj się lub załóż konto, by skomentować ten wpis.