Bitwa pod Verdun była jedną z bitew podczas I wojny światowej. Przeszła do historii ze względu na olbrzymie męstwo walczących oraz – w większym stopniu – za olbrzymie straty w ludziach. Łącznie po stronie niemieckiej oraz francuskiej zginęło prawie 700 tysięcy żołnierzy. Stąd jej przydomek „piekło Verdun”. Musicie więc przyznać, że jeśli chodzi o pomysł umiejscowienia sieciowej strzelaniny FPP, programiści z Blackmill Games spisali się na medal. A jak wyszło w praktyce?
Verdun ukazał się na PC już w kwietniu 2015 roku. Gracze ze stajni Sony musieli czekać, aż do teraz, a posiadacze Xbox One jeszcze nawet nie wiedzą kiedy zagrają. Tak jak wspomniałem mamy tutaj do czynienia z sieciowym FPP. Niestety nie jest on w formule free-to-play. Trzeba wydać na niego 84 zł (63 dla posiadaczy PS Plus). Niestety od razu jest to widoczne poprzez… małą ilość graczy na serwerach. O ile główny tryb gry „Frontlines” zawsze ma komplet graczy, tak pozostałe trzy świecą pustkami. A skoro o trybach mowa, to już na pewno zauważyliście, że 4 tryby rozgrywki to dość ubogi wynik. A warto zaznaczyć, że dwa z nich są praktycznie identyczne. Są to zwykłe pojedynki deatchmatch, różniące się posiadanym arsenałem. Ostatni tryb to obrona punktu przed falami wroga (można go zagrać samemu lub w kooperacji). Jednym słowem – nuda, potęgowana brakiem chętnych do gry.
Tryb „Frontlines” jest zdecydowanie najjaśniejszym punktem produkcji. Walka toczy się pomiędzy dwoma armiami, które zostały podzielona na 4 osobowe drużyny. W każdej z nich postacie posiadają różnie umiejętności i bronie. Jest jeszcze jeden fajny patent. Otóż pierwsza faza pojedynku to obrona bazy. Jeśli nie powstrzymamy przeciwnika to otrzymujemy szansę na przeprowadzenie kontrataku. Jeśli nam się to nie uda to nasz armia wycofuje się do obrony kolejnego miejsca na mapie. Jest to ciekawe podejście do rozgrywki i sprawdza się bardzo dobrze. Mnogość taktyki, wykorzystywanie różnych specjalności, krycie kolegów poprzez ogień zaporowy powoduje, że gra nabiera rumieńców.
Pod warunkiem, że uda się trafić na rozgarniętych współtowarzyszy… Jeśli tak się nie stanie to tytuł robi się chaotyczną strzelaniną, a wtedy wypada bardzo blado. Broń nie ma należytego „kopa”. A co jest absolutnie karygodne, niezależnie jaką broń posiadam, strzela się praktycznie tak samo! Jest to o tyle dziwne, że producent położył duży nacisk na stronę historyczną i jak najdokładniejsze odzwierciedlenie broni, mundurów oraz samych bitew. Mało tego, każda broń posiada własne statystyki, ale to kompletnie nie ma żadnego wpływu na korzystanie z niej.
Przejdźmy teraz do największej wady pozycji czyli strony technicznej. Dźwięk nie wyróżnia się niczym szczególnym. Powiedziałbym nawet, iż nie dość, że każdą bronią strzela się tak samo to na dodatek brzmią identycznie. Jest przeciętnie, czego nie można powiedzieć o samej grafice. Ta jest kiepska. Rozumiem, że okopy są mało atrakcyjne, ale w Verdun mamy cały czas wrażenie, że gramy na tych samych mapach. Jest aż tak monotonnie. O jakości tekstur lepiej nie pisać nic. Zabijający mnie nieustannie drut kolczasty, którego za cholerę nie widać doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Na domiar złego kod gry jest bardzo słabo zoptymalizowany. Verdun potrafi bardzo brzydko chrupnąć. Jeśli myślicie, że to wszystko jest efektem tego, że bierzemy udział w wielkiej bitwie, wśród eksplodujących pocisków artylerii czy nalotów bombowców to się mylicie. Jeden wybuch na kilka minut – to jest ta wielka bitwa!?
Tak więc mamy do czynienia z pozycją przeciętną, która potrafi przyjemnie zaskoczyć, jednak strona techniczna niszczy większość przyjemności z obcowania z tym tytułem. Czy warto więc zagrać? Jeśli lubisz klimaty wojenne i strzelaniny sieciowe to jak najbardziej. Ale nie w tej cenie.
Dziękujemy za dostarczenie gry do recenzji firmą Blackmill Games oraz M2H.











Dodaj komentarz