Nie wiem jak wielu jest tu fanów klikanek-przygodówek, ale wiem, że to dokładnie taki tytuł, jakiego tym ludziom potrzeba. Nine Witches: Family Disruption to złoto. Po prostu.
Czego potrzeba przygodówce, żeby była dobra? Fabuła, mechanizmy, grafika, skomplikowanie łamigłówek? A może ważny jest dźwięk i lektorzy czytający wszystkie kwestie? Nine Witches: Family Disruption nie rozczarowuje, choć nie zaznacza wszystkich powyższych opcji.
Fabuła
Wcielając się w postać asystenta Akiro oraz profesora Krakovitza, wyruszamy w podróż do Norwegii by zinfiltrować najnowsze działania nazistów. Według informacji ministerstwa, znajduje się tam okultystyczny oddział żołnierzy — Okkulte-SS, a nasz duet ma największą szansę na powodzenie.
Podszywając się za znanego reżysera i jego asystenta, wybieramy się na Eklipse Fest.

Rozgrywka
Po mapie poruszamy się naszymi postaciami, które poza pierwszą sceną i później pojedynczymi momentami, chodzą praktycznie ramię w ramię. Chociaż „chodzą” to może za dużo powiedziane, bo profesor Krakovitz porusza się na wózku. Fabularnie ma to o tyle znaczenie, że wszelkie interakcje z otoczeniem wykonywać będziemy jako Akiro, a moc profesora potrzebna nam będzie wtedy, gdy trzeba będzie porozmawiać z duchami. Bo tak, Krakovitz potrafi oddzielić duszę od ciała i rozmawiać ze zmarłymi.

Jak w każdej grze tego typu, wykonujemy zadania, od banalnie prostych (jak odebrać telefon, czy zadzwonić dzwonkiem), po te trudniejsze, do których będzie zaliczało się łapanie kur, pochówek czy chodzenie po polu minowym. Choć Nine Witches: Family Disruption jest grą liniową, jak każda klikanka, nie odczuwa się tego aż tak bardzo i sporo zadań można „popchnąć” trochę wcześniej, choć oczywiście przez moment możemy się zastanawiać „a po co mi ten przedmiot?!”.
Pierwsze dwa rozdziały są bardzo króciutkie, ale nie dajcie się zwieść. Kolejne już nie będą tak krótkie! Jeśli przejdzie Wam przez myśl, że to gra na jeden wieczór… cóż, może przy wielkiej determinacji!
Czekać nas tu będą rozmowy z wieloma ludźmi, poszukiwanie obiektów na mapie i łamigłówki, nie zawsze najprostsze. Pojawi się też element walki, kiedy Akiro będzie wyjmował spod płaszcza swój nie(stety) zawodny pistolet.
Sterowanie
W pierwszej chwili lekko wprowadza w błąd, a może tylko zakłopotanie i zdecydowanie tylko na Xboksie. Ikonka ekwipunku łudząco podobna jest do ikonki Menu na kontrolerze, więc w pierwszej chwili ją klikałam, zamiast Y, zastanawiając się, co jest nie tak.

Zastanawiam się też, co na planszy z klawiszami oznacza „Switch plane” i czy to przypadkiem nie jest jakieś koślawe tłumaczenie. Twórcy są z Argentyny, więc może jakiś psikus? Do wybaczenia, normalni ludzie tego przecież nawet nie zauważą!
Samo sterowanie jest okej. Nie wiem czy mogłoby być lepsze, wiem, że zawsze się gubię, gdy przychodzi do strzelania. Poza tymi sporadycznymi momentami, nic nie wymaga od nas zręczności ani zwinności i działa, po prostu działa.
Oprawa wizualna
Dobra, ja się zakochałam w Thimbleweed Park i tamtejszej grafice. W Nine Witches: Family Disruption jest dokładnie taka sama grafika. Ba, nawet zbieramy rozsypane na planszach ***. HA HA! (Przepraszam, zrozumiecie, jak zagracie.)
Postacie w grze świadome są otaczającego pikselkowatego świata i to wybicie czwartej ściany jest naprawdę fajne. Możemy spojrzeć w dal i podziwiać piksele! Cudownie.
Mimo wszystko, postacie są łatwe do odróżnienia i wszystko jest bardzo czytelne. Ten typ grafiki dodaje też historii groteskowatości. Nie wyobrażam sobie tego w niczym innym. Jako ciekawy zabieg, w opcjach gry możemy przełączyć na czarno-białą paletę, nazwaną od reżysera, pod którego się podszywamy.
Oprawa audio
W grze jest trochę dźwięków, choć nie ma pełnego dubbingu. Postacie nie są na szczęście totalnie nieme i wydają z siebie jakieś dźwięki, nie słowa. Nie przeszkadza to o dziwo. Nie ma kilometrowych wypowiedzi, więc to nie razi, nie są też totalnie ciche, co wyraźnie smuci w niektórych tytułach.
W Nine Witches: Family Disruption można również grać po cichu, co jest intrygujące i wzmacnia dostępność gry dla osób niedosłyszących. Wszystkie dźwięki w tle wypisane będą z lewej strony ekranu. Dowiemy się więc, że dzwoni telefon, przelatuje samolot, czy gdakają kury. Super!
Podsumowanie
Nine Witches: Family Disruption to solidny tytuł, w który aż chce się grać. Łamigłówki są wymagające, a w internecie wciąż brakuje solucji, choć pewnie niedługo się to zmieni. Czasem może nam się zdarzyć utknąć gdzieś na moment, ale rozwiązania są dalekie od nielogicznych. W moim przypadku były to niedopatrzenia. I czasem zwinność, gdy podczas pojedynków potrafiłam zginąć kilkanaście razy pod rząd. Na szczęście, gdy to nas znudzi, można zmienić poziom trudności na łatwiejszy w opcjach gry. Dobrze, że jest taka opcja!
Bez wątpienia, twórcy, małe studio Indiesruption z Argentyny, odrobili pracę domową. Inspirowali się Thimbleweed Park, historiami z Monkey Island i innymi klasykami gatunku, ale to nie zrzynka. To inspiracja. Wciąż w grze dodane jest wiele od autorów, by to było świeże i ciekawe, nawet dla tych, którzy ograli wszystkie stare klikanki.
I wiecie co? Nawet nie brakowało systemu podpowiedzi. Były momenty, gdy można utknąć, ale głównie przez niedopatrzenia.
Po sesjach z tą grą mam ochotę pisać, jaka jest cudowna, więc wiecie! To tytuł, którego bardzo mi się chciało, po miesiącach szukania czegoś godnego. Idealnie.
Z istotnych rzeczy jeszcze: choć gra wygląda dość uroczo, jest w niej sporo trupów w różnym stanie rozkładu, trochę strzelania i całkiem sporo krwi. Nie zalecałabym grania w nią przy młodszej widowni.
Grę do recenzji dostarczył Stride PR.







Dodaj komentarz