Tym razem nie mam dobrego zdania, żeby wciągnąć Was w tekst. Po prostu PlayStation Experience…
Miałem potraktować ten event tak jak w przypadku moich wrażeń z poszczególnych konferencji na E3. Zrobić krótką część, którą nazwałem sobie „akapitem wstydu”. Lądują tam wszystkie indyki, nudne gierki czy przedstawiciele gatunków przeze mnie niezrozumiałych. Kiedy PSE zostało zakończone, przejrzałem swoje notatki i na palcach jednej ręki policzyłem to, co zasługuje na wspomnienie w kilku zdaniach.
Bardzo przyjemny początek. Świetna, klimatyczna cutscenka podsumowująca, co wydarzyło się w życiu Nathana i jednoznacznie sugerująca, że to jeszcze nie koniec. Potem pierwsze słowa ze sceny: „Uncharted 4. Amazing”. Żeby podnieść trochę atmosferę, ekran pokazuje nam Final Fantasy VII, tłum szaleje… Solidny początek w wykonaniu Sony, sporo emocji. Kolejne półtorej godziny to mieszanka facepalmów i żenady przerwanych dwukrotnie przez Ratcheta i Ni no kuni II.
Naprawdę nie mam wiele do powiedzenia, bo zostanę zlinczowany za znęcanie się nad naszym ukochanym PlayStation. Nie podobało mi się nic. Shelby Cox sama bije sobie brawo, zostajemy zarzuceni toną indyków, ekskluzywną zawartością są postaci do Battlebrona i map pack do Black Opsa 3, a liczba przekleństw jaka padła przez te dwie godziny ze sceny, przekracza ludzkie pojęcie.
Cała sekcja VR to jeden wielki koszmar. Nie wiem, jak ktoś mógł dojść do wniosku, że to wywoła hype na widowni, która weszła tam w oczekiwaniu na hity. Job Simulator, gra o zombie-taksówkarzach… Do tego ta komiczna prezentacja VR, gdzie dwóch facetów podłączonych do tego całego ustrojstwa rzucało w siebie dyskami. Spodziewałem się kooperacji w stylu Portala, a oni kilka razy w siebie trafili, pytając, czy spodziewaliśmy się takich cudów. Powrót Ace Combat brzmi dobrze.
Destiny było tylko na moment, żeby zapowiedzieć event zaczynający się za trzy dni. Yakuza 5 tego samego dnia będzie miała swoją premierę. Nie znam się na bijatykach i Street Fighter miał wylądować w akapicie wstydu, ale zgaduję, że ktoś się mógł z tego ucieszyć. Don’t Starve Together też może zrobić nam trochę dobrego, ale to kolejny kotlet z PC. Na indyki patrzyłem kątem oka, wybaczcie. Nie traktuję poważnie tych gier, bo jedynie kilka procent z całości mogę rozważać jako warte kupna. Za połowę ceny…
Cieszę się na Ratcheta. Bardzo jaram się Ni no kuni II. Battleborn może okazać się trochę lepszy niż się spodziewałem, bo mówili o nim sensownie. Jeżeli zadziała ten wspominany dziś humor z Borderlads, to gra z #nikogo zmieni się w #możezagramkiedyś. Liga Call of Duty to temat na osobny artykuł. Branży to raczej nie interesuje, ale 3 miliony w puli robią wrażenie. Może jeżeli przewidują też miejsce dla „amatorskich zapaleńców”, to wyjdzie z tego coś dobrego.
Nie mieliśmy prawa spodziewać się niczego mocnego, ale nie pomyślałbym, że faktycznie nic nie dostaniemy. Bardzo słaba konferencja, która robi się tylko gorsza, kiedy co i rusz ktoś mówi niczym z kartki teksty pokroju „Nic tylko testować ta wszystkie zaskoczenia” albo „VR szykuje się genialnie, patrząc na dzisiejsze prezentacje”. Z jednej strony muszą tak robić. Z drugiej nabiera to zabawnego wydźwięku na tle takich „zaskoczeń”.
Dodaj komentarz