Geralt w SoulCalibur VI prezentuje jeszcze lepszą formę, niż mogliśmy się tego spodziewać.
6 września, dzięki uprzejmości firmy Cenega, miałem okazję wziąć udział w pokazie SoulCalibur VI oraz Jump Force. Kartą przetargową imprezy miała być możliwość sprawdzenia, czy nasz białowłosy wiedźmin daje radę w najnowszej bijatyce od Namco. Nim jednak przejdę do rzeczy, wypada wspomnieć jak wyglądało miejsce owego eventu. Za lokum posłużył New Meta Bar, który ulokowany jest na ulicy Grzybowskiej 30 w Warszawie. Jeśli ktoś szuka miejsca, gdzie może napić się i fajnie spędzić czas z paczką znajomych przy konsoli to jest to idealna lokacja. Wszędzie znajdują się odniesienia do gier lub popkultury, a pod jednym z telewizorów dumnie stoją Nintendo 64 oraz Nintendo Entertainment System.
Na wyżej wskazane miejsce trafiłem trochę po 10, dzięki czemu mogłem już wypróbować SoulCalibur VI w akcji. Oczywiście obecność Geralta w najnowszej produkcji Bandai Namco zobowiązuje i pierwszą postacią, którą wybrałem był nasz białowłosy zabójca potworów. Jeśli chodzi o kwestie techniczne, to model wiedźmina został żywcem wyciągnięty z produkcji CDProjekt RED. To samo tyczy się udźwiękowienia, ponieważ ze strun głosowych wydobywa się ten sam charakterystyczny głos co w anglojęzycznej wersji tytułu. Wszyscy, którzy marzyli o polskim głosie Jacka Rozenka, mogą już przestać fantazjować. Tytuł nie będzie posiadał możliwości, żeby pan Rozenek użyczył swojego wokalu w produkcji. Wydaje mi się jednak, że angielski dubbing w zupełności wystarczy, a sama obecność Rzeźnika z Blaviken w SoulCaliburze jest nagrodą samą w sobie.
Od strony rozgrywki również jest dobrze, nawet bardzo dobrze. Sterowanie jest intuicyjne, dzięki czemu nawet osoby, które nigdy nie miały styczności z serią, będą mogły szybko zacząć kręcić młynki oraz robić spektakularne piruety zakończone porcją wiedźminskich czarów. Cykl SoulCalibur zawsze był znany z obecności różnego rodzaju oręża białego, przez co Geralt idealnie pasuje do tak skrojonej konwencji. Podczas pojedynków lwią część ciosów zadajemy starym dobrym stalowym mieczem. Żeby zakończyć temat naszego rodaka na gościnnych występach, jeśli ktoś myślał, że nasz wiedźmin to tylko dodatek skrojony na szybko do SoulCalibura VI to może już przestać. Białowłosy daje sobie świetnie radę na każdym ringu, kombinacje ciosów są intuicyjnie, i wydaje mi się, że w naszym kraju nad Wisłą będzie to najczęściej wybierana postać.
Skoro temat Geralta mam za sobą, czas odpowiedzieć na inne ważne pytanie. Czy warto w ogóle czekać na SoulCalibur VI? (pomijając obecność czołowego dobra narodowego) Moim zdaniem warto, ponieważ zapowiada się, że w październiku otrzymamy kawał porządnej produkcji. Areny prezentują się wyśmienicie, możliwości jakie dają nam elementy otoczenia takie jak ściany czy urwiska oddają w nasze ręce wiele opcji zakończenia pojedynku. Poza tym system walki, jak wspominałem wyżej jest bardzo intuicyjny. Wszystkie kombinacje ciosów wchodzą bez większych problemów, a ataki specjalne są szalenie widowiskowe oraz satysfakcjonujące. Tutaj warto wspomnieć o swoistej grze w papier, kamień i nożyce.
Zabawa polega na tym, że gdy podczas pojedynku naciśniemy R1 na padzie, to następuje chwilowe spowolnienie tempa. W czasie trwania tego slow-motion możemy nacisnąć jeden z ośmiu przycisków na padzie. Kiedy dwójka oponentów dokona wyboru, to mechanika „kamień, papier i nożyce” decyduje kto wygrywa dane starcie i przyspiesza sromotną porażkę przeciwnika. Jedyne co rzuca się w oczy to fakt, że niektóre postaci są odrobinę za mocne (Nightmare wita wszystkich), co może się czasami skończyć frustracją jednego z uczestników zabawy. Oczywiście jest to element, który na pewno zostanie poprawiony kiedy już autorzy wypuszczą tytuł i zajmą się balansem postaci. Na ten moment jednak, każdy fan bijatyk powinien rezerwować sobie październikowe wieczory na SoulCalibur VI.
Wspomniałem również o innej grze na którą w Polsce czeka pewnie tajny komitet, którego liczba może stawać w szranki z posiadaczami PlayStation Vita. Mowa tutaj o Jump Force. Jako człowiek należący do wspomnianej organizacji, byłem ciekaw czy cross-over ze wszystkim postaciami z magazynu Weekly Shounen Jump ma sens. I na tą chwilę muszę powiedzieć, że nie jest źle chociaż przesadnych fajerwerków również nie uświadczyłem. Od strony negatywów mogę wyróżnić fakt, że mimika postaci pamięta jeszcze czasy PlayStation 2, co sprawia, że człowiek czuje się jak w nieplanowej podróży do przeszłości. W niektórych momentach, kiedy intensywność walk przekracza poziom 9000 można zobaczyć chrupnięcia animacji. Wydaje mi się jednak, że data premiery celująca w 2019 rok daje nadzieję na załatanie błędów i doszlifowanie produkcji.
Po stronie pozytywów mamy natomiast system walki. Jest on prosty, tak prosty, że chociażby na imprezie tytuł będzie grywalny nawet dla ludzi, którzy pada będą trzymać pierwszy raz w życiu. Widać, że produkcja czerpie garściami z takich gier jak „Naruto Shippuden Ultimate Ninja Storm” czy starsze tytuły związane z uniwersum Dragon Balla. Tym co wyróżnia jednak Jump Force na tle tych tytułów jest roster postaci. Gra powstaje jako uczczenie 50 rocznicy powstania magazynu Weekly Shounen Jump. Dla niewtajemniczonych, jest to magazyn w którym debiutowały takie serie jak: „Naruto”, „Bleach”, „Dragon Ball” czy „One Piece”. Dlatego w tytule autorzy obiecują nam, że lista wojowników będzie ogromna i każdy fan japońskiej sztuki komiksu znajdzie swojego ulubionego bohatera. Mój entuzjazm cały czas jest obecny i na pewno będę oczekiwał kolejnych informacji związanych z produkcją.
Na sam koniec zostawiłem natomiast atrakcję, którą Cenega przygotowała jako dodatek do eventu. Otóż czy obok wiedźmina może być lepszy pomysł na promocję nadchodzącej bijatyki? Tak i nazywa się turniej w daną bijatykę. Marchewką dla wszystkich w tym konkursie na śmierć i życie była edycja kolekcjonerska SoulCalibur VI oraz komiksy o naszym zabójcy potworów. Oczywiście nagrody dla drugiego i trzeciego miejsca również były, ale i tak każdy marzył o tym by to właśnie w jego ręce trafiła kolektorka. Po prezentacji tabeli oraz przekazaniu kilku zasad rozpoczęła się walka. Przyglądając się kolejnym pojedynkom można było zdać sobie sprawę, że nikt nie sprzeda tanio skóry i walka będzie zacięta. W tym wszystkim również byłem ja, który czuł, że moja przygoda nie będzie jak opasły tom powieści. I bez żadnego zaskoczenia zamiast powieści, opis mojej walki można było zanotować na kartce z notesu. Rzeczony wpis brzmiałby: wszedł na ring, a znosili go na noszach. Pomimo tej porażki, bardzo przyjemnie obserwowało się zmagania innych, a przy tym dało mi to chęć na większą ilość nauki kiedy już najnowszy SoulCalibur będzie ogólnodostępny.
A na deser zostawiłem coś ekstra. Oto zapis walki, w której możecie podziwiać jak Biały Wilk radzi sobie z Maxim:
Dodaj komentarz