Wychowałem się na komiksach superbohaterskich. Każdemu, komu chce się słuchać, opowiadam, że to one nauczyły mnie odróżniać dobro od zła. Mam po prostu słabość do trykociarzy. Przeczytałem dobrą tonę komiksów o nich i obejrzałem większość ekranizacji ich przygód, czy to na wielkim, czy na małym ekranie. I powiem Wam szczerze, że doprowadziło mnie to do nieszczególnie komfortowego stanu umysłu. Bo widzicie, z jednej strony dalej ich kocham i wiem, ile dla mnie zrobili. Ale z drugiej?
Z drugiej mam trochę dość. Po prostu nie radzę sobie już z zalewem filmów i seriali superbohaterskich. Tego są w tej chwili na rynku jakieś chore ilości przecież. Kminię więc „Hej, czas zrobić sobie przerwę”. I wtedy znajomy pyta, czy mógłbym napisać dla niego recenzję drugiego sezonu netfliksowego Luke’a Cage’a.
Co ja mogę powiedzieć o Luke’u Cage’u? Okej, swego czasu przetłumaczyłem jeden komiks o nim, znam jego historię w Uniwersum Marvela, spoko. Problem polega na tym, że mimo całej mojej sympatii do Luke’a, nigdy nie potrafiłem się z nim utożsamić. Ani trochę. Jestem białaskiem z Warszawy, pracuję w korpo, a prześladowanie i niesprawiedliwość społeczna to pojęcia, które znam z internetu, bo mnie samego nigdy nie dotknęły. Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że przez to nie mogę ocenić serialu pod chyba najważniejszym kątem: Czy on szczerze, rzetelnie i sensownie przedstawia nowojorski Harlem, historię jego mieszkańców i problemy, z jakimi muszą się borykać? Nie wiem. Po prostu nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem. Muszę zaufać w tej kwestii twórcom i spróbować ocenić drugi sezon Luke’a bez tej wiedzy.
Dla przypomnienia: w netfliksowym Uniwersum Marvela Luke wystąpił już w pierwszych sezonach Jessiki Jones i swojego własnego serialu, oraz w miniserii Defenders, gdzie wraz z Jessicą, Daredevilem i Iron Fistem bił się z nindżami, by uratować Nowy Jork. Typ jest kuloodporny, wyszedł więc z bitwy o miasto bez szwanku i wrócił na swoją dzielnię, do Harlemu, by w końcu zaprowadzić tam porządek. Chyba największą siłą drugiego sezonu Luke’a jest swoboda, z jaką twórcy mogli do niego podejść. Rachunki ze swoją skomplikowaną przeszłością bohater wyrównał w pierwszym sezonie, scenarzyści nie byli więc uwiązani przez konieczność ciągnięcia jego nieszczególnie pasjonującego „origin story”. Motywem przewodnim sezonu jest walka o pozycję „króla wzgórza” w Harlemie, co buduje dość zjawiskową dynamikę między bohaterami. Obecną królową jest radna Mariah Dillard, która usiłuje zerwać z nielegalnymi źródłami dochodów, którym zawdzięcza swoją obecną pozycję; Idzie jej to jednak średnio, bo czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Zdetronizować chce ją Luke, uwielbiany przez mieszkańców bohater, ale sam nie planuje przejmować władzy, bo w końcu jest bohaterem. Dwójka pretendentów to jednak trochę za mało, z Jamajki powraca więc koleżka, który przedstawia się jako Bushmaster. Lubi wciągać magiczne kadzidła i nabijać głowy swoich wrogów na dzidy, a jego celem jest zemsta na Dillard za krzywdy, które wyrządziła mu jej rodzina. Nietrudno się domyślić, że doprowadza to do dość chaotycznej i pełnej zwrotów akcji walki o złotą patelnię.
Powyższy opis może wydawać się absurdalny, w praniu sprawdza się to jednak zaskakująco dobrze. Luke Cage 2 przede wszystkim do pewnego stopnia unika klasycznej bolączki „Marveli z Netflixa”, którym często zarzuca się do niczego nie prowadzące dłużyzny i brak treści. Jasne, nie jest to jeszcze optimum, bo niewiele wnoszące sceny nadal nawiedzają widza co jakiś czas, skok jakościowy względem pierwszego sezonu jest jednak bardzo odczuwalny. Ciągle się coś dzieje, nie brakuje akcji, a goście specjalni pojawiają się w idealnych momentach. Bohaterowie są do tego naprawdę solidnie napisani: Luke jest sfrustrowany faktem, iż mimo całej swojej siły nie potrafi nic zmienić, zaczyna więc wyładowywać swoją złość sięgając po coraz bardziej drastyczne metody radzenia sobie z przestępcami. Mariah pragnie dobra Harlemu, jej natura nie pozwala jej jednak zerwać z drogą przestępstwa. Bushmaster z kolei okazuje się jednym z najciekawszych i najbardziej ludzkich złoczyńców serialowego Marvela; Jasne, jest zaślepiony żądzą zemsty i nie cacka się z nikim, kto stanie mu na drodze, ale dzięki wyśmienitej grze Mustafy Shakira, ból jego postaci jest wręcz namacalny i koniec końców bardziej mu współczujemy, niż go nienawidzimy.
Skoro już przy Shakirze jesteśmy, cały serial broni się całkiem nieźle pod względem aktorskim. Jak na ironię, najjaśniej świecą czarne charaktery: Alfre Woodard powraca jako Mariah Dillard i tym razem znakomicie spisuje się jako antagonistka, którą zwyczajnie kocha się nienawidzić. Również jej pomagier/kochanek Shades (w tej roli znany m.in. z „Synów Anarchii” Theo Rossi), który w pierwszym sezonie był trochę jak, nomen omen, cień, odwala kawał dobrej roboty; To chyba na jego przykładzie najlepiej widać, jak bardzo podniósł się poziom scenariusza. Szkoda trochę mocno ograniczonej roli Rosario Dawson jako Claire Temple, ale brak jej postaci do pewnego stopnia wynagradzają gościnne występy Colleen Wing (Jessica Henwick), Foggy’ego Nelsona (Elden Henson), czy samego Danny’ego Randa AKA Iron Fista (Finn Jones). Szczególnie odcinek z tym ostatnim zasługuje na uwagę, gdyż pozwala odbudować kręgosłup bohaterowi, na którym Internet nie zostawił suchej nitki po dość wątpliwej jakości „Iron Fiście” i „Defenders”; Wiele dekad temu Marvel wrzucił Luke’a i Danny’ego do jednego komiksu, by uratować obie postaci i zadziałało to znakomicie, co widać również tutaj. Power Man i Iron Fist znakomicie się równoważą i aż chciałoby się obejrzeć cały serial poświęcony ich przygodom. Na pewno pomogłoby to też odtwórcy samego Luke’a, Mike’owi Colterowi, który choć wizualnie jest chyba najwierniej oddaną postacią w historii komiksowych ekranizacji, to już aktorsko radzi sobie najwyżej poprawnie. Jest za mało przekonujący, byśmy uwierzyli w jego miłość do Harlemu, a sceny, w których próbuje uzasadniać kierujące nim idee, wypadają po prostu sztucznie.
Osobny, krótki akapit zostawiłem dla muzyki. Pierwszy sezon postawił poprzeczkę niesamowicie wysoko. Drugi ją przeskakuje. Z palcem w nosie. Zupełnie serio, nawet gdyby każdy inny aspekt „Luke’a 2” był do bani, warto by było obejrzeć ten serial dla samego soundtracku. Luke Cage to dzieło o bardzo wyraźnej tożsamości kulturowej, a dobrana do niego ścieżka dźwiękowa wyśmienicie to podkreśla. Mamy tu w zasadzie pełen przekrój tzw. „czarnej muzyki”: Od bluesa, przez R&B, po hip-hop i reggae. Nietrudno się zgodzić, że odpowiednio dobrane kawałki zawsze budują klimat konkretnych scen i sprawiają, że zapadają nam one w pamięć, twórcy poszli tu jednak o krok dalej i zaprosili do współpracy twórców, którzy osobiście wystąpili w serialu na scenie klubu Harlem’s Paradise, po części ze specjalnie przygotowanymi utworami. Luke Cage to nie tylko najlepsza ścieżka dźwiękowa pośród „netfliksowych Marveli”; To jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych w serialach w ogóle.
I tym sposobem dotarliśmy do podsumowania. Bawiłem się przy drugim sezonie Luke’a naprawdę dobrze, a konkluzja była warta przetrwania pewnych dłużyzn i umiarkowanie przekonującego Coltera w roli zbawcy Harlemu. Przede wszystkim sezon wiedział, kiedy i jak się skończyć: Dosłownie na chwilę przed tym, nim miałbym go dość i wyjaśniwszy większość wątków. Sezon drugi Luke’a to solidna dawka rozrywki, która nie pozostawia widza ani z niedosytem, ani z przesytem. Jest po prostu w sam raz. Naprawdę wątpiłem w kolejne sukcesy Marvela na Netfliksie, ale po słabych „Defenders”, poziom każdego kolejnego serialu rósł. Jasne, jestem komiksowym fanatykiem, więc moją opinię warto brać z przymrużeniem oka, ale wiecie co? Dajcie temu kuloodpornemu dryblasowi szansę, nawet jeśli nie przekonał Was pierwszy sezon, a „Defenders” pozostawiło po sobie tylko niesmak. Warto.
Nie do końca wierzę w jakąkolwiek skalę ocen. Sprowadzają one często złożone odczucia recenzenta do cyferki, z którą łatwo się kłócić bez przeczytania tekstu i wysłuchania argumentacji, ale jeśli musiałbym już dawać drugiemu sezonowi Luke’a Cage’a jakąkolwiek ocenę (a zostałem o to poproszony), byłoby to solidne 8/10. Wysoko, bo serial sobie na to zapracował, ale pamiętajmy, że dwa punkty to wciąż daleka droga do ideału.
Serial do recenzji dostarczył Netflix Polska.
Dodaj komentarz