Shay Patrick Cormac powraca, ale wcale się nie zdziwię, jeśli go nigdy wcześniej nie poznaliście. Assassin’s Creed Rogue, początkowo wydane w 2014 roku tylko na PS3 i Xbox 360, umknęło wielu graczom, którzy uwagę skupili raczej na wydanym tego samego dnia Assassin’s Creed: Unity. Teraz czas odświeżyć sobie tą przygodę. Zapraszam was na recenzję najlepszej odsłony cyklu Assassin’s Creed, w którą nikt nie grał.
To już nie pierwsze moje spotkanie z tą częścią serii. Lata temu pisałem hybrydową recenzję Rogue i Unity. I już wtedy gra wybitnie przypadła mi do gustu. Musieliśmy czekać prawie 4 lata aby Ubisoft odświeżył ten tytuł i jestem całkowicie szczerze zdumiony, że stało się to tak późno. Od pierwszej chwili z tym tytułem na PS3 wiedziałem, że wersja na konsole nowej generacji jest oczywista. Cóż, trochę musieliśmy czekać, ale myślę, że mimo wszystko było warto.
Nigdy nie ukrywałem, że uważam Black Flag za najlepszą odsłonę cyklu o skrytobójcach. Choć wydane w zeszłym roku Origins jest bardzo dobre, to jednak przygody Edwarda Kenway’a skradły moje serce. Pływanie statkiem po karaibach jest dla mnie czymś niesamowicie kojącym i satysfakcjonującym. Dlatego też równie ciepło myślę o Rogue. W największym skrócie – Rogue można nazwać Black Flag 1.5. Gra oparta jest na tym samym silniku co Assassin’s Creed IV i zapewnia praktycznie identyczne doznania, ale jednak z pewnymi różnicami.
Największe różnice wynikają tak naprawdę z opowiadanej tutaj historii. Głównym bohaterem gry jest Shay Patrick Cormac, Asasyn, który przechodzi na stronę Templariuszy. Przygodę zaczynamy już jako dorosły, wyszkolony członek zakonu, więc w przeciwieństwie do innych odsłon serii nie śledzimy przygód Shay’a od kołyski. Widzimy natomiast jego przejście na drugą stroną, co skłoniło go do podjęcia takiej decyzji i jaką miał ku temu motywację. Akcja gry toczy się pomiędzy wydarzeniami z Assassin’s Creed IV i III, dzięki czemu spotkamy wiele znanych postaci jak chociażby Achilles czy Adéwalé.
Sporą różnicą między Rogue i Black Flag jest sam świat. Karaiby były jedną, wielką mapą, po której mogliśmy swobodnie pływać, eksplorować wyspy czy miasta. W Rogue świat podzielony jest na 3 oddzielone od siebie lokacje. Pierwszą jest Nowy Jork, znany z AC III. Poza tym popływać będziemy mogli dolinach rzek USA oraz na północnych wodach dzisiejszej Kanady. Taki zabieg sprawił, że każda lokacja z osobna jest mniejsza niż Karaiby, ale za to cechują się zupełnie innym wyglądem i atrakcjami. Najbardziej różnorodne jest poruszanie się po Morzu Północnym, gdzie musimy uważać na kry czy góry lodowe.
Większość rzeczy, które możemy tutaj wykonać jest żywcem wyjęta z Black Flag. Pływanie statkiem, walka morska, abordaże to główne danie serwowane nam przez Ubisoft. Nasz statek, Morrigan w większości działa dokładnie tak samo jak Kawka. Mamy różnego rodzaju kule, działa przednie czy moździerz. Od tyłu możemy atakować rozlewając płonący olej po tafli wody. Z wykorzystaniem tych narzędzi będziemy pływać po wodach, atakować inne statki zdobywając załogę czy ładunek. Część ładunku sprzedamy, ale zdecydowaną większość użyjemy do ulepszenia naszej łajby.
Będziemy mogli też zejść ze statku do małej łódki by upolować olbrzymie zwierzęta morskie. Od orek czy rekinów przez humbaki oraz białe wieloryby. Polować będziemy też na zwierzynę na lądzie. Zebrane materiały pozwolą nam ulepszyć nasz ekwipunek. Zbierania jest całkiem sporo, bo i rzeczy do odblokowania jest od groma. Więc jeśli lubicie takie bieganie za składnikami to będziecie tutaj mieli nie lada atrakcji.
Shay jest chodzącym terminatorem. Wyposażony jest w iście imponujący zestaw gadżetów i narzędzi mordu. Do standardowego wyposażenia dochodzi wiatrówka, która pozwoli nam strzelać usypiającymi czy rozwścieczającymi strzałkami. Można też strzelać petardami, które przyciągną uwagę przeciwników, a wystrzelona w beczkę z prochem spowoduje jej wybuch. Później do naszego arsenału dołączy też wyrzutnia granatów. Za jej pomocą uśpimy lub rozwścieczymy całe grupy przeciwników.
Takie wyposażenie przyda nam się, ponieważ pamiętać należy, że jesteśmy tutaj templariuszem, na którego polują asasyni. Trzeba być czujnym. Kiedy tylko usłyszymy szepty w grze warto włączyć wzrok orła aby odszukać czyhającego na nas skrytobójcę.
Coś, co warto podkreślić to fakt, że mamy tutaj dość sporo misji, których celem jest wyeliminowanie kogoś. Inne odsłony serii często cierpiały na to, że wiele misji za bardzo odchodziło od modelu polowania na konkretny cel. W Rogue jest takich misji całkiem sporo, gdzie w większości polować będziemy na naszych byłych kolegów.
Oczywiście nie zapominajmy o wątku współczesnym. Ten jak zwykle pełni rolę raczej niepotrzebnej zapchaj dziury. Ponownie przeniesiemy się do biur Abstergo, dokładnie tych samych co w AC IV. Co jakiś czas gra zmusi nas do opuszczenia Animusa i zajęcia się odblokowaniem serwerów w prostej minigrze logicznej. Jest to męczący przerywnik, który na szczęście nie trwa długo, jednak mimo wszystko wybija z rytmu.
Jak na remaster przystało gra doczekała się poprawionej oprawy graficznej. Nie oczekujcie tutaj jakości Origins, wszak gra działa na bardzo starym silniku, ale mimo wszystko jest na czym zawiesić oko. Gra wygląda praktycznie tak samo jak Black Flag na nowej generacji. Z tą różnicą, że posiadacze PlayStation 4 Pro oraz Xbox One X mogą bawić się w 4K. Ogólnie jest ładnie, biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z czteroletnią produkcją z zeszłej generacji.
Jeśli, podobnie jak ja, graliście już wcześniej w AC Rogue to nie bardzo widzę tutaj powód by grę kupić jeszcze raz. Sam posiadam platynę w tym tytule na poprzedniej generacji, gdzie zdobywanie jej sprawiło mi olbrzymią radość. Teraz, niestety, grając w to ponownie nie chciało mi się tego robić. Oczywiście jest to odczucie, które towarzyszyć będzie wyjadaczom. Jeśli nie mieliście wcześniej okazji zagrać w Rogue to jak najbardziej polecam. To bardzo dobra odsłona cyklu, a jeśli jeszcze w dodatku podobało się wam Black Flag to jest to tytuł wręcz obowiązkowy.
Dziękujemy Ubisoft Polska za dostarczenie gry do recenzji.
Rozgrywka:
Galeria:
Dodaj komentarz