Kiedy gruchnęła informacja o tym, że powstanie sequel kultowego Blade Runnera z 1982 roku fani byli zmieszani. Z jednej strony na horyzoncie pojawiła się nadzieja, że niektóre pytania z pierwowzoru, na czele z kultowym: „Czy Deckard był replikantem” otrzymają odpowiedź. Z drugiej strony jednak była to próba zrobienia kontynuacji filmu sprzed ponad 35 lat, co jak wiadomo nigdy nie kończy się dobrze (zwłaszcza z tak wierną rzeszą fanów).
https://www.youtube.com/watch?v=JFS_7lV10jY
Pomimo tych przeciwności, kiedy 3 października 2017 roku nadeszła kinowa premiera wszyscy fani odetchnęli z ulgą i zgodnie okrzyknęli sequel filmem bardzo dobrym. Po pięciu miesiącach na sklepowe półki trafiło fizyczne wydanie filmu i dziś właśnie skupimy się na jednym z tych wydań.
„Ci, którzy ich ścigają, nazywają się Łowcami Androidów”- tym zdaniem kończy się wprowadzenie do nowego filmu Denis Villeneuve. Jest to puenta do krótkiej historii replikantów, czyli ludzi zmodyfikowanych przy pomocy bioinżynierii, wykorzystanych jako niewolników idealnych. Oczywiście jak to bywa w takich sytuacjach doszło do buntów oraz powstania ulepszonych wersji, które zostały zaprogramowane na śmierć po kilku latach. Niedobitki starych modeli, które nie miały wyznaczonej daty zgonu, ścigano i zabijano przez tytułowych Łowców.
Akcja Blade Runner 2049, toczy się 30 lat po wydarzeniach z pierwszego filmu. Agent K (w tej roli Ryan Gosling) w czasie rutynowej misji likwidacji replikanta, natrafia na echa dawnej sprawy sprzed trzech dekad, która może zaburzyć całą kruchą harmonię otaczającego świata. Podczas zgłębiania się w szczegóły, główny bohater poznaje Ricka Deckarda (tutaj błyszczący jak zawsze Harrison Ford), który jest jedyną osobą mogącą pomóc w wytłumaczeniu całego bałaganu. To powinno każdemu wystarczyć przed seansem, ponieważ fabuła jest mocnym punktem omawianej produkcji i większa ilość informacji mogłaby popsuć radość z filmu.
Największym atutem nowego Blade Runnera poza fabułą, jest cała oprawa audiowizualna. Zaczynając od początku-zdjęcia w filmie stoją na najwyższym poziomie. Każdy kadr ocieka stylistyką kina neo-noir. Gra światła i cienia, idealne wyczucie kolorów to wszystko nadaje filmowi takiego specyficznego brudnego klimatu, a przez znikome używanie green screenu na rzecz praktycznych efektów, całość wypada niezwykle naturalnie. Praca kamery również pozwala nam się zanurzyć w cyberpunkowej dystopii, a dzięki takim majstersztykom operatorskim jak scena w opustoszałym Las Vegas, czy ujęcie futurystycznej Kalifornii to uczucie jest tylko potęgowane. W parze z obrazem idzie również muzyka, skomponowana przez Hansa Zimmera, który jak zawsze stanął na wysokości zadania dostarczając ścieżkę dźwiękową, która buduje napięcie oraz idealnie współgra ze światem przedstawionym. Osobiście polecam seans na dużym telewizorze wraz z dobrym systemem nagłośnia, co pozwoli docenić opisane zalety.
Ale jak każdy wie, wraz z obrazem powinna podążać gra aktorska, która będzie podtrzymywała iluzje dziesiątej Muzy, na szczęście w tej materii film również nie zawodzi. Zaczynając od duetu, który obserwujemy przez większość filmu, czyli Gosling i Ford. Pierwszy gra stonowaną, wręcz stoicką postać, która ma wykonać swoje zadanie, jednak na przestrzeni filmu obserwujemy emocje, które targają bohaterem oraz pojawiające się wątpliwości. Z drugiej strony mamy natomiast Forda, ukrywającego się przed przeszłością w zrujnowanym Las Vegas. Dzięki temu widz otrzymuje Deckarda zupełnie innego niż w pierwowzorze, a jednocześnie czuć nadal, że nie jest to zupełnie inna postać. Ostatnią dużą męską rolą jest Niander Wallace grany przez Jareda Leto. Po roli Jokera w Legionie Samobójców, przyjemnie ogląda się Leto, który ma do zagrania więcej niż 3 sceny na krzyż i daje w nich z siebie wszystko, dzięki czemu jego postać jest tajemnicza i przerażająca jednocześnie. Na zakończenie zostawiłem dwie rolę kobiece, które moim zdaniem kradną sceny z ich udziałem-mowa tu o Joi i Luv. Pierwsza grana jest przez Ane de Armas. Jest ona zaprogramowanym hologramem, który służy głównemu bohaterowi za substytut kobiet. Na pierwszy rzut oka nie brzmi to jak postać pozwalająca na wybitne granie, jednak Armas daje z siebie wszystko i zamienia prosty hologram w kobietę z krwi i kości, a dzięki chemii pomiędzy nią i Goslingiem każda scena z ich udziałem kipi od uczuć. Po drugiej stronie barykady mamy za to Sylvie Hoeks, która gra prawą rękę Wallace’a. Przez cały film obserwujemy jej pościg za głównymi bohaterami w celu powstrzymania ich od poznania prawdy. Luv jest zimna, zabójczo skuteczna i zrobi wszystko by w oczach swojego zwierzchnika wypaść jak najlepiej. Wszystkie te cechy Hoeks odgrywa wręcz mistrzowsko, przez co widz za każdym razem widząc ją na ekranie wie, że jest to kobieta z którą lepiej nie zadzierać.
Po zachwytach nad samym filmem nadszedł czas na krótka opinie, co do zawartości Steelbook Edition i w krótkich żołnierskich słowach jest dobrze. W cenie 99 zł otrzymujemy bowiem bardzo ładny steelbook oddającym klimat filmu oraz sam film wraz z dodatkami. Przez fakt, że jest to wersja Blu-ray otrzymujemy wysoką jakość obrazu oraz krystalicznie czysty dźwięk. Wisienką na torcie są dodatki, które łącznie trwają prawie półtorej godziny. Przed samym seansem polecam obejrzeć wszystkie trzy krótkometrażowe filmy, które wprowadzają w świat przedstawiony. Natomiast po seansie zapoznać się z materiałami z okresu produkcji, żeby zobaczyć jak powstał cały film.
Reasumując, jeśli tak jak ja jesteś fanem pierwszego Blade Runnera to zakup sequela jest obowiązkowy. Przez małą różnice w stosunku do wersji podstawowej, steelbook edition jest wyborem oczywistym, ponieważ za relatywnie niską cenę otrzymujemy genialny film, dodatki rozwijające seans oraz gustownie prezentujące się opakowanie.
Dodaj komentarz