Gdy w zeszłym roku pisałem recenzję WWE 2k17 byłem absolutnie zafascynowany. W końcu, po latach starań i dzięki sile nowego wydawcy, udało się tchnąć nową energię w jedną z moich ulubionych serii gier. Zmiany było czuć na każdym kroku. To nie była idealna gra, ale wszystkie znaki na niebie wskazywały, że jesteśmy o krok od tytułu, o którym będziemy mówić latami. Przez cały rok, swoje nadzieje pokładałem w edycji 2k18.
Teraz, po kilkudziesięciu godzinach spędzonych z tegoroczną edycją zaczynam wątpić w swoje przekonania. Czy wydawca nie wywiera zbyt dużej presji na developerach? Czy coroczny cykl gry nie ma negatywnego wpływu na efekt końcowy? Może lepiej byłoby wrócić do nazewnictwa serii WWE i wypuszczanie gier gdy mają coś ciekawego i innego do zaoferowania?
Zacznijmy jednak od początku. WWE 2k18, w tym roku miało przejść prawdziwą rewolucję. Zaczęło się od ogłoszenia nowego silnika graficznego. Dzięki niemu gra zyskała nowe efekty świetlne, animacje postaci oraz całkowite przemodelowanie graficzne gry. Efektem miała być niespotykana dotychczas jakość.
Tymczasem sami zawodnicy wyglądają… dziwnie. Z jednej strony są pełni detali, mają o niebo lepiej animowane włosy – co było zmorą poprzednich części – a elementy ich strojów czy pasy mistrzowskie w końcu nie wyglądają jak przyczepione na wielkie magnesy. Z drugiej strony seria ewidentnie odchodzi od pogoni za realizmem. Mam wrażenie, że modele są troszkę bardziej „animowane”, jak bohaterowie animacji Pixara. Gra nie jest oczywiście kreskówką, ale same twarze przeszły zdecydowaną metamorfozę.
W tym miejscu pojawia się pierwsza zagwozdka. Co dla Ciebie, fana amerykańskich zapasów – zakładając, że nim jesteś – jest ważniejsze. Perfekcyjne odwzorowanie Twoich ulubionych wrestlerek i wrestlerów czy jak najładniejsza otoczka, światła, animacje i ogólny efekt „wow”. Jeśli to drugie, to masz szczęście i możesz odhaczyć mój pierwszy poważny problem z grą.
Niektórych udało odwzorować się świetnie – Daniel Bryan, AJ Styles, The Rock – cała śmietanka wygląda zacnie. Niestety im dalej w las, tym gorzej, szczególnie jeśli dojdziemy do modeli żeńskich. Przyznaję się bez bicia, że niektórych fighterek nie udało mi się rozpoznać do momentu gdy nie wyświetliło się ich imię. Nie pomaga też, że poza ringiem wszystkie mają takie same, przejaskrawione i za bardzo „dziewczęce” animacje ruchów – absolutnie niezależnie od ich charakteru, gabarytów czy państwa z którego pochodzą.
Pewnie się zastanawiacie – „jak to poza ringiem?” WWE 2k18 w tym roku oferuje również całkowicie przebudowany tryb kariery, który w końcu miał oferować rozwinięty system interakcji z otoczeniem, zaplecze z możliwością eksploracji, poprawiony system promo oraz wciągającą fabułę.
Zanim jednak dostaniemy się do trybu MyCareer, musimy stworzyć własnego zapaśnika, tzw. CAW (Create-A-Wrestler). To crème de la crème całej serii WWE. To tutaj zawsze się tworzy najbardziej szalonych bohaterów, jakie kiedykolwiek stanęły na macie ringu. Jedynym ogranicznikiem była nasza wyobraźnia. Chcemy stworzyć kogoś na swoje podobieństwo? Nie ma problemu, możemy nawet zeskanować swoją twarz i wrzucić ją bezpośrednio do gry. Przestawiając każdy mięsień, brew, oko, nos czy wargę – można stworzyć imponujące podobizny.
Ta gra i ten tryb, to też coroczna forma spełniania swojego marzenia z dzieciństwa, by móc wykreować swoją wymarzoną postać, która stanie ramię w ramię z największymi weteranami ringu.
W tym roku jest odrobinkę inaczej. Oczywiście nadal możemy stworzyć swoją podobiznę, dodając jej zaskakujące detale jak kolor zębów, głębokości blizn czy rodzaj mięśni. Możemy nawet wybiórczo farbować sobie włosy i ubrania. Opcji są tysiące i jeśli lubicie poświęcać czas na tworzenie bohaterów, to w tym kreatorze spędzicie godziny. Przynajmniej do momentu w którym nie przyjdzie wam wybrać ubrań i ciosów. Nagle się okazuje, że 90% opcji jest zablokowanych.
Kolejny dylemat, który zależy od waszego podejścia do gry i tematu. Jeśli lubicie od razu stworzyć swoją idealną postać, i w głowie ułożyć sobie jej gimmick, ustalić każdy najmniejszy cios i z całą ideologią rozpocząć swoją karierą w WWE – to w tym roku nie będziecie mieć takiej możliwości.
Z początku postanowiłem jednak podejść do takiego rozwiązania optymistycznie. Założyłem, że być może to sposób na sprytne przedłużenie żywotności gry oraz by bardzie wymusić na graczu pełną karierę „od zera do bohatera”. Przywdziałem więc swojego sobowtóra w pierwsze lepsze dostępne gatki, narzuciłem białą koszulkę i ruszyłem do „Performance Center”.
To pierwszy i stały punkt każdej kariery w grach WWE. Jak zawsze wita nas Matt Bloom, który ma za zadanie sprawdzić najnowszy nabytek federacji. Dostajemy dwie walki. Jedną do wygrania, a drugą która ma nas nauczyć pokory i pokazać jak daleka droga przed nami. Brzmi sensownie. Między walkami dostajemy też przedsmak nowości – czyli „otwartego świata”. Przed każdą z rozpoczynanych walk, możemy sobie pochodzić po terenie naszej szkółki i pogadać z innymi zawodnikami. Oczywiście nie liczcie na mówione dialogi – wszystkie kwestie w grze są pisane. To jestem w stanie zaakceptować – nagranie wielu kwestii przez kilkudziesięciu zawodników byłoby nierealne… i zbyt kosztowne. Szczerze mówiąc, wolę by pieniądze szły na możliwości i rozwój samej gry, zamiast na czytane dialogi.
Moje rozmyślania zostały przerwane jednak przez zaskakującą informację. Szefostwo oznajmiło mi, że moja pierwsza walka była tak dobra (nie była), że natychmiast przenoszą mnie do rozwojówki WWE, czyli NXT – która w rzeczywistości, według wielu fanów jest o wiele lepiej prowadzona od głównej „ligi”. To tutaj rodziły się jedne z największych nowożytnych gwiazd jak chociażby Samoa Joe, Shinsuke Nakamura, Baron Corbin czy w zasadzie całe The Shield.
Tymczasem ja, absolutny żółtodziób, z siłą ocenianą na mniej niż 59 w skali do 100, bez odbytej ani jednej walki na profesjonalnym ringu, otrzymuję wiadomość, że mój debiut będzie… o pas NXT. Przyznam szczerze – ręce mi opadły. Nagle czar prysł. To na czym (podobno) tak bardzo zależało developerom, legło w gruzach. Cała rozwojówka została absolutnie poniżona. Dalej było niestety już tylko gorzej.
Mam wrażenie, że fabuła gry została pozostawiona osobom, które nie mają absolutnie nic wspólnego z wrestlingiem. Założyli, że gracz będzie się szalenie cieszył jeśli jak najszybciej pozna wszystkich najważniejszych i najistotniejszych w branży. Nie chcę psuć nikomu zabawy, więc dodam tylko, że zanim odbyłem swoją piątą walkę, miałem już spotkanie twarzą w twarz z HHH, a moim menadżerem był nie kto inny jak The Rock. Może gdybym miał 9 lat to bym piszczał do ekranu, ale jeśli ktoś chce mi pokazać jak wygląda kariera prawdziwego zapaśnika i jego ciężką robotę, to się grubo pomylił.
Próba zmierzenia się z otwartym światem, również nie wyszła za dobrze. Co prawda możemy sobie chodzić swobodnie po zapleczu, ale nie wnosi ono kompletnie nic do rozgrywki. W szatni stoją przyrządy do ćwiczeń, na parkingu jest kilka samochodów, a kafeteria ma masę jedzenia. Tylko, że nic z tymi elementami nie można robić. Na zapleczu losowo pojawiają również inni zawodnicy, którzy nawet czasami są w stanie dać nam małe zadania, ale nawet one są dość… dziwne. Bo ciężko inaczej określić prośbę od jakiegoś kolosa, który prosi nas byśmy pobili jakiegoś zawodnika o pięć klas wagowych niżej bo… boli go noga. Jedyne fajne mini questy jakie spotkałem, były związane z Bray Wyattem, o ile quest tekstowy można uznać za fajny.
Doceniam jednak fakt, że developer stara się zrobić coś innego i wprowadzać urozmaicenia. To krok w dobrą stronę, choć zdecydowanie nie może być tak pusto. Cieszę się też, że usprawniono trochę system PROMO, który jest zdecydowanie mniej skomplikowany niż w zeszłym roku. Nadal jednak nie rozumiem, czemu są to czynności ograniczone czasowo. Nawet jeśli znacie perfekcyjnie język angielski to przeczytanie 5 pełnych zdań, zastanowienie się nad odpowiedzią (która musi być tematycznie powiązana z poprzednią), nie jest łatwa. Na dodatek podczas wyborów, przeszkadzają nam komentatorzy, rzucając tekstami kompletnie nie związanymi z tym co się dzieje na ringu.
Najgorsze są jednak ekrany ładowania. To zdecydowanie największa bolączka tej gry. Swoją kopię testowałem na konsoli PS4 Pro, ale nawet w tym przypadku jest to prawdziwa udręka. Często dochodzi do sytuacji kuriozalnych, gdzie musimy przebić się przez 3 – 4 ekrany ładowania trwające nawet po 40 sekund, by odbyć sekwencję, która zajmuje 15 sekund. Po godzinie takiego „grania”, można się najzwyczajniej zmęczyć.
Zaczęło się więc robić irytująco. Gwoździem do trumny był jednak sposób na odblokowywanie strojów, ciosów, dodatkowych postaci i wszystkiego co występuje w grze. Panie i Panowie – przedstawiam najbardziej modny ostatnimi czasy system przyznawania czegokolwiek – skrzynki. Tak jest, skrzyneczki trafiły nawet do tak odległych zakamarków świata gier. I może nie byłoby w tym nic aż tak strasznego gdyby nie ewidentne przygotowanie tego systemu pod system mikropłatności. Nawet za bardzo udaną walkę dostajemy maksymalnie 600 punktów.
Tymczasem ceny skrzynek oscylują w granicach 2,500 do 10,000 punktów. Jeśli więc chcemy odblokować wszystko co gra ma do zaoferowania, a w dodatku stworzyć swoją postać marzeń, to musielibyśmy grać non-stop przez kilka następnych lat. Mi to absolutnie odebrało przyjemność z trybu kariery, który od lat był dla mnie najistotniejszym w grach WWE. Szczególnie gdy musimy decydować czy lepiej rozwijać swoją postać za te same punkty, czy może lepiej ryzykować kupując skrzynkę, która ma wielkie szanse kompletnie nie trafić w upragnione rzeczy.
Nadal też nie jestem zadowolony z systemu oceniania walk. Jeśli znany wam jest choć trochę świat wrestlingu to dobrze wiecie, że do stworzenia perfekcyjnego show, potrzebnych jest dwóch (lub więcej) świetnie współgrających ze sobą zawodników, którzy wspólnymi siłami tworzą widowisko, o którym mówi się przez kolejne lata. Tutaj wszystko zależy absolutnie od Ciebie. Liczą się tylko Twoje ciosy, Twoje decyzje i Twoje poczynania. Nasz przeciwnik, może stworzyć najbardziej epicką walkę, ale jeśli nie wykażemy się różnorodnością ciosów to nie ma szans na dobrą ocenę. Nie tak to powinno działać. Jest to najbardziej frustrujące podczas walk, gdzie mamy więcej niż 2 zawodników i dużo rzeczy, które dzieją się na ringu jest kompletnie niezależne od nas.
Sama walka jest bardziej ewolucją niż rewolucją systemu znanego sprzed lat. Jeśli graliście w kilka poprzednich odsłon to poczujecie się jak w domu. Gra się przyjemnie, a gra nie wymaga od nas szalonych umiejętności spotykanych w większości bijatyk. Szkoda jedynie, że animacje czasami potrafią mocno przyciąć. Jest to wyjątkowo irytujące, szczególnie w elementach zręcznościowych, gdzie najbardziej liczy się wyczucie czasu. Nie raz przegrałem walkę tylko dlatego, że podczas krycia, niepłynna animacja nie pozwalała na wyczucie momentu odpowiedzialnego za wybicie się i powrót do walki.
Jeśli nie interesuje Was tryb kariery, to gra oferuje oczywiście o wiele więcej. Trybów rozgrywki, rodzajów walk są dziesiątki i nie można się tutaj nudzić. Pytanie, czy w tym przypadku nie sięgnąć do poprzedniej edycji, która oferuje równie rozbudowaną różnorodność.
Na koniec, muszę zwrócić uwagę na pewien element, o którym nigdy nie sądziłem, że będę wspominał w tego typu grze. Soundtrack. Podobno utwory do gry wybierał sam Dwayne Johnson – co szczerze mówiąc traktowałem bardziej jako chwyt marketingowy niż atut. Bardzo się myliłem. Muzyka w grze jest tak zróżnicowana i tak bogata, że absolutnie każdy znajdzie tu coś dla siebie. Dzięki WWE 2k18 moja playlista na Spotify wzbogaciła się o kilkadziesiąt nowych kawałków. Nie pamiętam kiedy ostatni raz miałem do czynienia z tak dobrą ścieżką dźwiękową zrobioną na bazie licencjonowanych utworów. Warto sprawdzić.
Podsumowując, WWE 2k18 niestety rozczarowuje. Bardzo liczyłem na grę, która spełni moje oczekiwania i poprawi choć część elementów o które tak bardzo proszą gracze. Gdybym miał oceniać ją jako zwykłą bijatykę to ocenę mógłbym swobodnie podnieść o kilka oczek do góry, ale WWE 2k to nie jest zwykła bijatyka. To coś znacznie więcej, to coś co zrozumieją (nie)stety tylko fani tego sportu i widowiska.
Jeśli świat profesjonalnego wrestlingu jest wam absolutnie obcy, to zdecydowanie gra ma szansę was oczarować mnogością i rodzajami walk, świetną oprawą graficzną i ogromem dostępnych zawodników. Weteranom jednak radzę trochę poczekać na rozwój sytuacji i o ile nie potrzebujecie mieć absolutnie najświeższego zestawu zawodników, to mimo wszystko pozostałbym przy zeszłorocznej edycji.
Ocena portalu: 6.8
Dziękujemy wydawcy, firmie Cenega, za dostarczenie wersji recenzenckiej gry.
Dodaj komentarz