Shadow Warrior 2 to istna jazda bez trzymanki, dziesiątki różnorodnych broni, zastępy demonów i głębia jakiej próżno szukać w większości FPSów. Wszystko to wysmażyła nam ekipa z warszawskiego studia Flying Wild Hog, znana wcześniej z odświeżenia pierwszej części przygód Lo Wanga, futurystycznej strzelaniny Hard Reset czy uroczego Juju. Na Shadow Warrior 2 w wersji na konsole aktualnej generacji musieliśmy trochę poczekać, użytkownicy komputerów osobistych mogli zatopić swoje katany w demonach już pół roku temu. Czy było warto czekać? Odpowiem na pytanie, retorycznym zapytaniem. A czy Wang jest twardy?
Od remaku pierwszej części gra przeszła metamorfozę we wszystkich istotnych elementach. Można powiedzieć, że do Wanga nie podobne, jak zmieniła się rozgrywka. Nadal walczymy z hordami przebrzydłych demonów, członków Yakuzy, ninjami czy robotami. Oczywiście nie zabrakło też piekielnych królików, ale wszystko zostało podkręcone teraz do maksimum. Lo Wang jest fantastycznie napisany, potrafi rzucać sucharami i trafnymi ripostami lepiej niż większość standuperów. Nie każdemu jego humor będzie pasował, i aż mnie zdziwiło, że pomimo 30 lat na karku jak głupi wczytywałem się w każdy dialog, co kilka minut parskając śmiechem. Może i często opiera się on na prymitywnych żartach i soczystych wymianach zdań, ale dokładnie tego potrzebowałem. Zero patosu i sztucznej zadętej powagi powoduje, że przygody Lo Wanga są nam bardzo bliskie i takie… swojskie. Objawia się to wszędzie, w małych klimatycznych smaczkach, nawiązaniach do filmów czy muzyki, nazewnictwie broni i przedmiotów. Wszędzie widać ogromny kreatywny wkład ekipy tworzącej.
Gdzie, co…
Jeśli chodzi o mechanikę samej rozgrywki została ona tak rozbudowana, że nie wiem za co się zabrać. Gra została podzielona na misje z głównego wątku fabularnego, misje poboczne, które dostajemy od postaci jak i swoistej „tablicy” ogłoszeń, wyzwania i masę innych aktywności jak zbieranie różnych pierdół. Wszystko to możemy zaliczać w dowolnej kolejności i powtarzać ile tylko razy chcemy w pół otwartym świecie. Naszym domem jest Smocza Góra. Pełni ona rolę hubu, w którym możemy kupować i sprzedawać sprzęt i różne ulepszacze, brać kolejne misje i dostępować prób. Lokacje są klimatyczne i wielopoziomowe, po jakimś czasie zaczynamy dostrzegać wspólne elementy i niektóre wycinki map zaczynają się powtarzać, ale tempo gry koncentruje naszą uwagę na rozróbie, a nie na widokach, choć te momentami zapierają dech i mogą konkurować z najładniejszymi grami.
Kolejnym ważnym systemem jest ten związany z postępem naszej postaci i całego ekwipunku. Lo Wang może być ulepszany w wielu różnych kategoriach, jest tu wszystko, od energii, znajdowania amunicji, przez ulepszanie naszych mocy, zasięgu podnoszenia przedmiotów, prędkości poruszania po odporności i dziesiątki innych możliwości. Punkty na to wszystko zdobywamy wykonując wszystkie misje i lewelując naszego protagonistę. Dodatkowe ulepszenia, które znajdujemy po pokonanych wrogach możemy umieszczać w samym bohaterze jak i w broniach. Tu zabawa zmienia się jakbyśmy nagle zmienili gatunki. Każda broń ma szereg różnych statystyk, a my możemy je modyfikować wkładając w każdą trzy różne modyfikatory. Ich działanie jest opisane procentowo, dają odporności, moc ataku, szybkostrzelność, więcej pieniędzy, mocy Chi czy dziesiątki innych premii, ujemnych jak i dodatnich. Wszytko jest podane w bardzo przystępnej formie, złożony system jednocześnie bardzo łatwy do opanowania.
Gangwang – czyli multiplayer
Grę możemy przechodzić samotnie albo z trójką innych graczy online. Nie miałem wiele czasu na przetestowanie jak działa to w praniu, ale rzutem na taśmę w dniu premiery pograłem z jednym znajomym kilka misji. Zabawa jak można się było spodziewać jest jeszcze bardziej krwawa i przyjemniejsza kiedy możemy pokonywać całe plugastwo razem. Różnice w poziomie postaci i dostępnym wyposażeniu nie sprawiają żadnych problemów i walka jest tak samo absorbująca jak w trybie solo. Tu też sprawdziliśmy czy nazwy w języku niemieckim, są tak klimatyczne jak w polskim. Po pierwszych przykładach wyszło, że są trochę inne, ale dają radę i prawdopodobnie gracze na całym świecie doświadczą tego szalonego klimatu.
Jeśli chodzi o grafikę jest zaskakująco dobrze, gra zajmuje mało miejsca i obawiałem się, że odbije się to na oprawie. Nic bardziej mylnego. Gra prezentuje się świetnie, masa detali efektów cząsteczkowych i gry światłem. Do tego różne warunki pogodowe i pory dnia, gra podczas burzy wygląda zjawiskowo. Granie różnymi, często kontrastującymi odcieniami otoczenia tworzy prawdziwie demoniczny, nieziemski klimat. Niestety momentami bywa też bardzo nierówno, niektóre tekstury wyraźnie odstają od reszty, a i gra potrafi chrupnąć przy większych zadymach. Destrukcja otoczenia też wydaje się nierówna. Dźwiękowo jest solidnie, aktorzy podkładający głosy nie zawsze dają radę, ale nadrabia to bohater i sama treść dialogów. Jeśli chodzi o muzykę nie można powiedzieć złego słowa, jest mocno i doskonale wpisuje się to w ogół produkcji.Wang z wami, idę dalej grać
Zaskakująco złożona gra, z masą różnych poukrywanych smaczków i rzeczy do odkrycia, jeśli tylko poświęcimy jej więcej czasu. Twórcy zaszyli tu masę smaczków odniesień do popkultury i sekretów, które dają satysfakcję z odhaczenia, ale też bardzo często same w sobie są wartościowe, jak cytaty z ciasteczek z wróżbami. Same misje też potrafią zaciekawić opisami i pomysłami, raz musimy odnaleźć kolekcję kaset dla jednego z demonów, z kolei dla innego odzyskujemy seks taśmę jego szefowej. Zabawy jest cała masa, mi pierwsze przejście zajęło 19 godzin, a już widzę na horyzoncie drugie tyle żeby wyczyścić mapę i dostosować swój komplet broni do doskonałości. Nie mówiąc już o żyłowaniu wszystkiego na wyższych poziomach trudności czy graniu ze znajomymi. Prawdziwie dojrzała gra w szalonym klimacie z nieprzyzwoicie dobrymi pomysłami na rozgrywkę. Miks jakiego nie spotkałem od dawna, jeśli szukacie czegoś, co daje czystą rozrywkę, właśnie to znaleźliście.
Dodaj komentarz