Jako miłośnik staroszkolnych jRPG przy których spędziłem setki godzin, ostrzyłem sobie zęby na I Am Setsuna. Kiedy więc okazało się, że mogę zrecenzować ją w wersji na Switcha byłem przeszczęśliwy. Czy gra spełniła moje oczekiwania? Zanim padnie odpowiedź muszę dodać, że właśnie słowo „oczekiwania” jest tutaj kluczowe. Twórcy gry – Tokyo RPG Factory wprost mówiło o inspiracji takimi tytułami jak Chrono Trigger, a to zdecydowanie zaostrzyło mój apetyt. Niestety wiemy wszyscy, że nie ma nic gorszego niż rozbudzone do granic możliwości nadzieje fanów. Takiemu wyzwaniu sprostać praktycznie nie sposób.
W produkcji Japończyków wcielamy się w postać niemego bohatera (standard w czasach 16-bitów). Naszą pierwszą misją jest zabicie pewnej dziewczyny. Oczywiście okazuje się nią tytułowa Setsuna. Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, że do zabójstwa nie dojdzie. Mało tego – dziewczyna zaprasza nas (normalka – każdy przecież poprosiłby o to kogoś kto chciał nas zabić), abyśmy towarzyszyli jej w drodze do krainy o mało odkrywczej nazwie -Last Lands. Tam nasza czerwonowłosa przyjaciółka poświęci swoje życie, w celu zapewnienia równowagi na świecie. Co jakiś czas wybrana kobieta musi to zrobić, aby potwory, żyjące na planecie nie były zbyt agresywne co doprowadziłoby do upadku ludzkości. No ok – skoro mieliśmy ją zabić, a cała wyprawa ma zakończyć się i tak jej śmiercią to czemu nie? Zapewne tak pomyślał sobie nasz bohater. Ale o tym się nie dowiemy ponieważ jest on typowym „nikim”. Od czasu do czasu co prawda możemy wybrać odpowiedź jakiej udzieli (na ogół na zasadzie chamsko-miło), ale nie ma to żadnego znaczenia na zakończenie opowieści. Podczas wędrówki nasza ekipa rozrośnie się do 7 postaci. One chociaż posiadają jakąś historię. Niektóre nawet całkiem ciekawą. Jednak nie jest to nic czego nie widzielibyśmy już w innych tytułach.
No właśnie – inne tytuły. Czy cały pomysł „pielgrzymki” nie przypomina wam już czegoś? Final Fantasy X jak w mordę strzelił. Z jedną różnicą. Tam Yuna była irytująca ze swoją dobrocią i wiarą we wszystkich. Jednak przy Setsunie rysuje się ona jako wredna… baba. Dlaczego tytułowa bohaterka ufa wszystkim? Żeby nie wiem jak zła była jakaś postać, ta naiwniaczka wszystkich zaprasza do drużyny. To niestety nie koniec irytujących spraw. Cała historia jest interesująca, ale nie wybija się niczym szczególnym (a pamiętajcie, że cały czas porównujemy ją do takich HITÓW jak Chrono Trigger czy FFX). Strasznie denerwujące są także podstawowe założenia fabuły! W każdej wiosce słyszymy, że jest co raz gorzej na świecie, ponieważ ginie mnóstwo ludzi. Giną zabijani przez POTWORY. A my cały czas walczymy z tymi POTWORAMI. To dlaczego do ciężkiej cholery non stop wycinam w pień rozkoszne pingwinki, foki lub puszyste stworki z pomponami na uszach?! Dramat…
Walka oparta jest na klasycznym wskaźniku ATB. Kiedy naładuje się do końca możemy wykonać atak, skorzystać z przedmiotów lub magii. Aby nie było tak całkowicie „zwykle” autorzy pokusili się o rozbudowę tego systemu o tzw. „Momentum”. Po załadowaniu się wspomnianego wskaźnika, możemy nie wykonywać żadnej akcji. Wystawia nas to oczywiście na otrzymywanie ciosów. Jednak jednocześnie otrzymujemy dodatkowe znaczniki (maksymalnie trzy). Oczywiście im więcej tym większa szansa na np. zadanie ciosu krytycznego lub nałożenia negatywnego statusu na przeciwnika. To zależy od tego jak wyposażymy nasze postacie. Niestety, gra bardzo kiepsko tłumaczy zasady tego systemu. A ten fakt, plus to, że działa on mocno losowo, sprawił że najzwyczajniej w świecie… nie używałem go. Równie skomplikowany (a nie wytłumaczony zbyt dobrze) jest system pozyskania nowych „czarów” za pomocą kamieni Spritnite. Aby uzyskać nową umiejętność, musimy sprzedać konkretny loot uzyskany z zabitych przeciwników. Po jego sprzedaży możemy za darmo zakupić dany czar. Brzmi dziwnie? I takie jest też w rzeczywistości. A zasad działania tych wszystkich (podstawowych!) systemów będziecie szukać w internecie, bo z samej gry się tego nie dowiecie.
Sama rozgrywka także wiąże się z irytującymi sprawami. Mimo odwoływania się na potęgę do klasyki często tytuł zmienia niektóre rozwiązania. I zmienia je na gorsze. Dlaczego nie możemy nigdzie przespać się w celu odzyskania pełnego zdrowia i anulowania niekorzystanych statusów? Dlaczego w ogóle nie czuć, że nasze postacie zwiększają statystyki po kilkunastu godzinach gry? Dlaczego kiedy możemy poruszać się swobodnie po całej mapie świata nie ma miniaturki mapy? Błądziłem jak ślepy po całej mapie, aby odnaleźć wioskę do której chciałem się udać. Takich „drobnostek” jest całe zatrzęsienie.
Oj, sporo narzekam na ten tytuł. Jednak chcę was uspokoić. I Am Setsuna nie jest złą pozycją. Mimo narzekań na system walki – jest on bardzo przyjemny w swojej prostocie. Spotykane „potwory” to kpina, jednak bossowie są groźni zarówno w wyglądzie jak i umiejętnościach jakimi dysponują. Grafika – mimo prostoty – jest bardzo schludna. Zaprezentowany świat jest spowity w całości śniegiem i lodem. To oczywiście powoduje, że cały czas oglądamy podobne scenerie, jednak ma to swój nieukrywany klimat. Tym bardziej, że cała pozycja jest utrzymana w bardzo dołującej atmosferze. Problemy przedstawione są w większości przypadków smutne i nie ma z nich dobrego wyjścia. Dodajcie do tego rewelacyjną muzykę (praktycznie w całości skomponowaną i zagraną na fortepianie), a przed oczami stanie wam naprawdę klimatyczna produkcja.
Problemem z I Am Setsuna stworzyło samo studio Tokyo RPG Factory. Powołując się na tak rewelacyjne hity jak Chrono Trigger czy FF X. Ich gra nie dorasta im do pięt. Jednak to nie znaczy, że jest zła. Jest dobra, a momentami nawet bardzo dobra. Jedna cały czas odnosiłem się i porównywałem ją do największych hitów, a to bardzo krzywdzące dla niej. Jeśli podejdziecie do tej produkcji na chłodno, bez żadnych porównań to (mimo kilku irytujących spraw) dostarczy wam ona ponad 20 godzin przyjemnej rozgrywki polanej staroszkolnym sosem. Porównywanie jej do pomników jRPG będzie całkowicie chybione.
Grę do recenzji dostarczył Dystrybutor Nintendo Polska – ConQuest Entertainment a.s..
Dodaj komentarz