Pamiętacie jeszcze cały hate po pierwszej zapowiedzi Infinite Warfare? Pamiętacie wszystkie reakcje graczy i te okropne memy porównujące nowego CoDa i fantastycznie przyjętego Battlefielda 1? No jasne. Sprawdźmy jak jest naprawdę.
Call of Duty: Infinite Warfare to kolejna odsłona jednej z bardzo cenionych serii shooterów. Tym razem za stery CoDa odpowiada studio Infinity Ward, a wydawcą pozostaje nieskazitelne Activision. Muszę przyznać, że odkąd posiadam PlayStation 4, jestem wierną fanką każdej osłony Call of Duty wydanej na tę konsolę. Nie ukrywam też, że głównym celem mojej chęci posiadania tej produkcji jest – jak ja to nazywam – „główne danie”, czyli tryb multiplayer. Niestety tutaj muszę rozczarować wszystkich miłośników rozgrywki wieloosobowej. W Infnite Warfare to kampania pełni rolę pierwszoplanową, a multi jest tylko dodatkiem. Szkoda…
Przejdźmy zatem do kampanii. Wcielamy się tutaj w rolę kapitana Nicka Reyesa i przejmujemy dowodzenie na statku wojennym Retribution. Naszym zadaniem jest obrona Ziemian przed Frontem Obrony Kolonii (FOK). I tak rozpoczynamy szaleńczą walkę z wrogiem na kolejnych planetach Układu Słonecznego. Każda misja fabularna, ale też i poboczne zaczynają się zazwyczaj z pokładu statku wykorzystując międzygalaktyczny skok trwający sekundy. W ten oto sposób przenosimy się z miejsca na miejsce i wykonujemy powierzone nam zadania. I choć cała fabuła zajmuje raptem kilka godzin, to są one dość intensywne.
Oprócz tradycyjnej rozwałki z wykorzystaniem różnych karabinów, do dyspozycji mamy szereg broni pomocniczych. Są to nie tylko zwykłe granaty odłamkowe, ale też grawitacyjne. O co w tym chodzi? Rzucamy go w okolice wroga, a w polu wybuchu tworzy się pole grawitacyjne unoszące nieprzyjaciela. Możemy dzięki temu bardzo szybko się z nimi rozprawić. Można też wykorzystać tzw. tropiciele – mechaniczne pająki. Wyrzucamy takiego pająka w stronę kolonistów, a ten łapie jednego z nich po czym wybucha. Kolejna rzecz, to możliwość przejęcia kontroli nad oponentem – robotem. Daje to nam możliwość szybkiego unicestwienia przeciwników, którzy nie są świadomi tego, że w ich szeregach znalazł się nieprzyjaciel. Nawet jeśli szybko zorientują się, że robot kierowany jest przez nas, możemy szybko dokonać autodestrukcji, co wiąże się oczywiście z dużym wybuchem i ponownie rychła śmiercią pozostałych. Bardzo fajna sprawa. Wielokrotnie podczas walki mamy też okazję wskazywać cele, które mają rozwalić nasi powietrzni sojusznicy, możemy też wysłać zrzut rakiet w określone miejsce. Przydatna rzecz, gdy szeregi nieprzyjaciela mają liczebną przewagę. Pomiędzy kolejnymi falami wrogów pojawiają się potężne bossy. Tych możemy rozwalić za pomocą rakietnic, które zawsze rozmieszczone są gdzieś w zasięgu naszego wzroku.
Infinite Warfare to nie tylko walka na stałym gruncie. To także walka w przestrzeni kosmicznej. Są chwile, gdzie musimy walczyć z grawitacją i dryfować wysoko, wysoko, ściągając kolejnych wrogów. Tutaj z kolei mamy możliwość szybszego przemieszczania się dzięki zahaczaniu liną o różne elementy. Ale nie tylko. Rzuconą liną możemy też przyciągnąć do siebie nieprzyjaciela i wykonać na nim widowiskową egzekucję. To także nie wszystko. Niektóre misje wymagają od nas przejęcia sterów w statku kosmicznym i niszczeniu wyznaczonych celów z jego pokładu.
Fabuła choć nie jest nadzwyczajna, to ciężko o niej powiedzieć, że nie jest interesująca. Na pewno jest to najlepsza historia opowiedziana w Call of Duty od kilku już odsłon. Moją szczególna uwagę przykuli dwaj bohaterowie, a właściwie jeden, bo pierwszy to oczywiście główna postać, czyli Nick Reyes. Z kolei drugi bohater to wierny kompan kapitana statku Retribution, czyli Ethan – humanoid. Niejednokrotnie ratuje on życie swojego przełożonego, a relacja jaka się między nimi tworzy może być wzruszająca. Do tego należy dołożyć jego delikatne, ale śmieszne teksty, co w efekcie sprawia, że nie da się go nie lubić.
Po ukończeniu kampanii odblokowujemy nowy poziom trudności: Specjalista, czyli coś dla bardziej wymagających graczy. Nic chyba nie cieszy fanów zręcznościowych wyzwań, jak gra z dość realistycznym odwzorowaniem życia. Co to oznacza? A no tyle, że duże znaczenie ma teraz to, gdzie trafi nas przeciwnik. Jeśli w nogę, to będziemy kulawi i powolni. Wszystkie rany możemy wyleczyć po zaczerpnięciu specjalnego przedmiotu leczącego.
Czas na tryb zombie, czyli coś co zajmuje drugie miejsce, tuż po kampanii. Wraz z pozostałą trójką bohaterów zostajemy przeniesieni do lat `80 XX wieku do parku rozrywki Spaceland w Stanach Zjednoczonych. Jest tutaj kolorowo i zabawnie, ale walka z zombiakami już taka wesoła nie jest. Są agresywni i nacierają ze wszystkich stron. Zmiana miejsca wyszła serii Call of Duty na dobre. Jednak mechanika pozostała niezmienna. Zabijamy kolejne fale nieumarłych, odkrywamy kolejne zakamarki mapy, zdobywamy kasę, aby kupować nowe bronie i amunicje. Jedyna nowa rzecz, to karty umiejętności. Możemy na przykład uruchomić kartę, która wyzwala wokół naszego bohatera protekcyjną otoczkę. Oznacza to, że każdy zombiak, który nas dotknie, po chwili spłonie. Ciekawym urozmaiceniem rozgrywki jest też salon gier. O co chodzi? Jeśli niestety okaże się, że umarlaki były od nas silniejsze i nas powaliły, a jednocześnie żaden z naszych sojuszników nie zdążył na czas nas podnieść, zostajemy umiejscowieni właśnie w salonie gier. Tam mamy możliwość zapoznania się ze starymi, klasycznymi produkcjami Activision. Po uzyskaniu określonej ilości punktów na jednym z automatów możemy wrócić na arenę i kontynuować rozwałkę.
Na deser zostawiłam sobie multiplayer, czyli ostatnie miejsce na moim prywatnym podium. No cóż, bieda. Mamy wszystkie znane z wcześniejszych odsłon tryby, zdobywamy klucze, dzięki którym możemy otworzyć skrzynki ze specjalnym zaopatrzeniem. Są rigsy, kombinezony, super zdolności i tyle. Sama rozgrywka jest bardzo dynamiczna, co nie powinno dziwić. Jednak po kilku meczach odniosłam wrażenie, że nie liczy się tutaj refleks i umiejętności, a miejsce respawnu i szczęście. Punkty odrodzenia umieszczone są tam gdzie ma miejsce największa strzelanina. Na oko mogę stwierdzić, że ponad połowa moich śmierci była spowodowana przez kiepski spawn. Ile to razy dostawałam w plecy zaraz po odrodzeniu? Była tego niezliczona ilość.
Od strony audiowizualnej jest rewelacyjnie. Grafika jest fantastyczna, wielokrotnie podczas kampanii spowalniałam rozgrywkę tylko po to, aby zrobić kilka fotek pięknym widoczkom. Odgłosy wybuchów i strzałów, dym, ogień, animacje bohaterów, wszystko idealnie dopracowane. Widać, że twórcy zrobili wszystko, co w ich mocy i z należytą starannością.
Zatem czy warto zainwestować w Call of Duty: Infinite Warfare? Dla kampanii, dla świetnej grafiki i całkiem przyjemnej rozgrywki zarówno w kampanii jak i trybie z zombiakami jak najbardziej tak. Jeśli natomiast liczycie na długie godziny spędzone w trybie dla wielu graczy, to lepiej zastanowić się nad Advanced Warfare lub Black Ops III. Tam znajdziecie ten sam futurystyczny świat, a doznania z gry na pewno będą dużo lepsze.
Ocena Portalu: 7
Grę do recenzji dostarczył wydawca: Activision.
Dodaj komentarz