Kolejna gra – Dino Frontier – została wydana na PSVR. Tym razem padło na mariaż dinozaurów i… kowbojów. Czy to może się udać?
Krótka odpowiedź brzmi: tak. Dino Frontier mimo swojego, zdawałoby się, absurdalnego pomysłu potrafi bawić. Spora w tym zasługa bardzo dobrego sterowania, ale o tym za moment. Najpierw skupmy się na wyjaśnieniu, czym tak naprawdę jest dzieło studia Uber Entertainment.
Akcja Dino Frontier dzieje się w alternatywnej rzeczywistości, na Dzikim Zachodzie. W czasach, kiedy na porządku dziennym występowali bandyci, zbieranie plonów, ujeżdżanie rumaków, łapanie dinozaurów… Tak, to nie błąd. Recenzowana gra łączy dwa światy – kowbojów i właśnie dinozaurów. I muszę przyznać, że robi to na tyle dobrze, że można zapomnieć, że przecież tak naprawdę tych stworzeń nie było w XIX wieku.
Tytuł należy do gatunku gier strategicznych. Głównym zadaniem jest dbanie o rozwój miasteczka i zaspokajanie potrzeb mieszkańców. Nieodzowne przy tym jest tworzenie nowych budowli. Dokonujemy tego, oczywiście po zebraniu odpowiedniej liczby surowców, przeciągając stosowny budynek z nieco futurystycznego menu i upuszczając go w upatrzone przez nas miejsce. Następnie chwytamy młotek w dłoń i uderzamy nim, by projekt budowy został ukończony. Podobnie robimy, chcąc podlać rośliny. Chwytamy konewkę, po czym podlewamy z niej roślinność. Nieodzowne przy tym są dwa kontrolery PS Move. Sterowanie w Dino Frontier jest zrealizowane fantastycznie. Robiąc cokolwiek, czujemy się jak główny bohater filmu Raport Mniejszości.
Czujemy naszą, niemal boską, władzę. Samo przydzielanie robotników do stanowisk również jest wykonane bardzo dobrze. Po prostu chwytamy danego osadnika za ciuchy i przesuwamy na upatrzoną pozycję. Nasz mieszkaniec został ranny podczas próby schwytania dinozaura (na którego zresztą sami zrzucamy klatkę)? Nic trudnego, chwytamy go i upuszczamy przy szpitalu. Samo poruszanie się po świecie Dino Frontier sprawia niekłamaną przyjemność i nie pozwala się oderwać od gry.
Nasze główne zadania wyświetlane są na podręcznym zegarku elektronicznym, co stanowi kolejne przymrużenie oka dla ortodoksyjnych fanów historii. Na wyświetlaczu widzimy stan magazynowy surowców i bieżące zadania. Zegarek znajduje się oczywiście na lewej ręce, co sprawia, że sprawdzanie parametrów jest dla tak naturalne, jak sprawdzanie godziny w prawdziwym życiu. Tak powinno się robić gry – dzięki tak prostym, acz sensownym zabiegom twórcom, Uber Entertainment, udaje się zacierać granicę między tym, co wirtualne, a prawdziwe. Wyrazy uznania.
W zanurzaniu się w świecie gry nie przeszkadza nawet specyficzna strona wizualna. Widać, że wszystko, co widzimy jest sztuczne, wręcz plastikowe. Nie przeszkadza to jednak, bynajmniej. Pokuszę się o stwierdzenie, że pozwala to oderwać się od naszego świata i zanurzyć w innym, wirtualnym, jednocześnie przenosząc się do niego bez reszty. Udźwiękowienie również jest na wysokim poziomie. Podczas rozgrywki słychać dźwięki banjo, pasujące do scenerii westernowej, a w menu głównym słyszymy bardzo przyjemne nagranie country. Nie mam niczego poważnego do zarzucenia warstwie audio.
Dino Frontier to szalenie udana produkcja i jedna z lepszych, w jakie grałem na PlayStation VR. Śmiało może konkurować z takimi hitami jak Resident Evil VII, Until Dawn: Rush of Blood, czy Farpoint. Oczywiste jest to, że to inny poziom budżetu, ale immersja, poczucie przynależności do wykreowanego uniwersum, zatopienie się w akcji jest tak realistyczne, że śmiało można stawić Dino Frontier na równi z wymienionymi wyżej tytułami. Szczerze polecam zapoznanie się z tą grą. Cena jest co prawda nieco wygórowana – wynosi 149 zł – ale poczekajcie tylko aż spadnie do około 100 zł i śmiało możecie zainteresować się tą produkcją. Naprawdę warto.
Dziękujemy studiu Uber Entertainment za dostarczenie kodu recenzenckiego
Dodaj komentarz