Omega Force to niekwestionowany mistrz gier z pod znaku musou. Tym bardziej ucieszyłam się na wieść o tym, że podjęli pracę nad adaptacją znanego i cenionego komiksu jakim jest Berserk. Z uwagi na dorosły charakter tego tytułu, potyczki mocno wpisane w jego fabułę i elementy fantastyczne spodziewałam się solidnej produkcji. Czy posiadanie gotowej fabuły i projektu postaci było jednak dla studia dobrą bazą, czy może zaowocowało powstaniem średniej produkcji skierowanej do fanów?
Dla niezaznajomionych z Berserkiem powiem, że jest to japoński komiks wydawany od końcówki lat 80. Opowiada perypetie Gutsa – najemnika żyjącego chwilą i biorącego udział w różnych potyczkach w owładniętym wojną świecie. Nasz bohater mimo sporych umiejętności bojowych nie zamierza osiąść w żadnej zorganizowanej grupie i jest raczej samotnikiem. Wszystko to ma się jednak zmienić wraz ze spotkaniem Griffita – przywódcy i założyciela osławionej bandy sokoła. Od chwili, gdy miecze tych dwóch bohaterów spotykają się w pojedynku życie każdego z nich diametralnie się zmienia…
Choć gra skupia się na wydarzeniach wszystkich 3 aktów z tak zwanej złotej serii, ale więcej fabuły nie chcę Wam zdradzać. Berserk to bardzo ciekawa produkcja i nawet jeśli nie sięgniecie po grę to możecie się zapoznać z filmami kinowymi dostępnymi w internecie na legalnych portalach z wideo na żądanie.
Produkcja od Omega Studios to wierna adaptacja komiksów, w której czas między kolejnymi misjami umilają nam przerywniki filmowe. Przerywniki nie są zbudowane na silniku gry, są scenami wyjętymi właśnie z filmów kinowych – łącznie w całym wątku fabularnym przyjdzie nam ich obejrzeć aż 2 godziny. Twórcy dzięki takiemu zabiegowi postarali się, by osoby nie znające serii dobrze poznały historię ogrywając tryb fabularny. Podobny zabieg widzieliśmy już przy poprzedniej produkcji na licencji – Arslan. W tamtym przypadku nie miałam żadnej styczności ani z komiksem, ani z animacja przed zagraniem w grę i nie czułam by cokolwiek fabularnie mnie omijało.
Przejdźmy do rozgrywki. Tak jak w większości musou, każdą kolejną misję wybieramy z menu wątku fabularnego. Przed bitwą możemy też wybrać bohatera i modyfikować ekwipunek. W miarę jak kończymy misje i wykonujemy zadania poboczne zdobywamy nowe przedmioty, w które możemy uzbroić naszą postać. Dzięki temu podnosimy statystyki i nabywamy umiejętności, które mogą przydać się nam na polu bitwy. Przedmioty są szczególnie ważne, jeśli interesuje nas wykorzystanie gry w 100%. O ile wątek fabularny nie stanowi większego wyzwania to tryb Endless Eclipse to zupełnie inna historia. W trybie tym pokonujemy kolejne piętra labiryntu, a co dziesięć pięter, stawiamy czoła ciężkim bossom. Haczyk w tym trybie polega na tym, że po śmierci zaczynamy naszą przygodę od nowa. Warto jednak sprawdzić ten tryb w miarę przechodzenia wątku fabularnego by podnieść poziom postaci i odblokować przedmioty, które możemy znaleźć tylko w nim.
Ciekawą opcją w tym tytule jest dołożenie drugiej broni podręcznej. Nie jest to wprawdzie drugi mecz czy lanca, ale zadające niewielkie obrażenia przedmioty do rzucania lub strzelania. Pozwala nam to osłabić bossa w trakcie walki albo wyeliminować zastęp łuczników będących w oddali. Możliwości jest wiele i tak naprawdę tylko od gracza zależy, ile wyciągnie z tej produkcji.
Od strony wizualnej gra jest poprawna. Widać, że nie był to tytuł szykowany jedynie na konsolę obecnej generacji, ale w tym gatunku nie jest to dużą wadą. Bardziej zasmucił mnie fakt, że po serii ładnych wyciętych z filmów scenek przerywnikowych docieramy do momentu w fabule, którego filmy już nie obejmują. Wtedy narracja prowadzona jest za pomocą scenek dialogowych między bohaterami, które wyglądają jak wycięte z gry randkowej. Nieruchome modele z silnika gry bez jakiegokolwiek ruchu czy emocji wymieniają się informacjami. Jest to mocno rozczarowujące, szczególnie gdy jeszcze kilka misji wcześniej mogliśmy oglądać ciekawe animacje. Muzyka w tej grze jest, bo być powinna – mi żaden utwór nie zapadł za specjalnie w głowie. Całość chodzi płynnie w 30 klatkach. Z jednej strony dobrze, że płynnie – z drugiej studiu odpowiedzialnemu za Fate udało się osiągnąć 60 mimo wydania gry również na PS Vite.
Czy w takim razie warto jest sięgnąć po Berserk and the Band of Hawk? Dla fanów komiksu jest to pozycja obowiązkowa szczególnie, że tytuł ten nie był częstą inspiracją do stworzenia gry wideo. Fani gatunku też na pewno docenią ten tytuł, bo pozostaje wierny korzeniom musou, a przy okazji wprowadza kilka świeżych elementów i może stanowić wyzwanie nawet dla doświadczonych wyjadaczy. Jeśli jednak nie należycie do żadnej z powyższych grup to spokojnie możecie odpuścić tę pozycję i sprawdzić musou w bardziej klasycznej postaci np. spróbować świetnego Dynasty Warriors 8. Dodatkowo w wersji anglojęzycznej Berserk zaliczył bardzo trudny debiut – jego premiera odbyła się w niedługim odstępie czasowym od NieR: Automata i bardzo niedaleko Horizon Zero Dawn. Niemniej jednak mam nadzieję, że kiedyś sprawdzicie ten tytuł i zapoznacie się z przygodami Gutsa
Ocena portalu: 6.5
Dziękujemy wydawcy KoeiTecmo za dostarczenie kopii recenzenckiej
Dodaj komentarz