Final fantasy XV to gra dla mnie szczególna. Od pierwszej zapowiedzi jej pierwowzoru – Final Fantasy Versus XIII minęło już 10 lat. Tak długi okres oczekiwania sprawił, że wśród fanów serii uwidocznił się podział na tych, którzy w tytuł bardzo wierzyli, oraz tych sceptycznych. Długo nie mogłam się zdecydować, po której stronie barykady stoję, stąd też z tak wielkim opóźnieniem pojawia się ten tekst. Gdy go obecnie tworzę jestem już w 100% pewna co chcę Wam o tej grze opowiedzieć, oraz którymi spostrzeżeniami się podzielić.
Gra zaczyna się jak u Hitchcocka – od przysłowiowego trzęsienia ziemi. W pierwszych scenach widzimy głównego bohatera oraz jego kompanów tuż przed walką z potężnym bóstwem. Zaraz po tej scenie przyjdzie nam poznać wydarzenia, które doprowadziły do tej sytuacji.
O ile sławny reżyser zakładał by po trzęsieniu ziemi napięcie miało stale wzrastać, to tutaj możemy spodziewać się raczej spokojnego rozwoju zdarzeń. Prawdziwą rozgrywkę zaczynamy od zepsutego samochodu, który z pomocą kompanów musimy przepchać na najbliższa stację benzynową. Tak oto poznajemy głównego bohatera – Noctisa, księcia Lucis i jego nieodłącznych towarzyszy – Prompto, Ignisa i Gladiousa. Chłopaki wyruszyli w podróż do innego miasta, gdzie mają się odbyć zaślubiny Noctisa z Lady Lunafreją. Sytuacja jest dość poważna, gdyż ślub jest przypieczętowaniem rozejmu między imperium, które podbiło większość przedstawionego w grze świata, a ostatnim suwerennym królestwem. Jak na FInal Fantasy przystało jest jeszcze dodatkowy aspekt. Nasz bohater został ogłoszony wybrańcem, Lady Lunafreya za to jest wyrocznią. Wedle legend dzięki połączonym siłom i błogosławieństwie kryształu uda im się przywrócić ład na świecie. Czy chodzi o pokonanie imperium? Czy może groźniejsze, wręcz boskie siły zagrażają mieszkańcom Eos? Tego dowiecie się grając.
Final Fantasy XV to ze względu na kraj pochodzenia japońska gra RPG. Pochodzenie zaznaczyłam specjalnie bo z gatunkiem, który niegdyś ta seria spopularyzowała ma już niewiele wspólnego. Nowa odsłona odchodzi od schematu turowej walki i daje nam możliwość sprawdzenia swojej zręczności. Przynajmniej w początkowych etapach, bo im dalej w las tym łatwiej rozprawiamy się z napotkanymi po drodze wrogami. Z elementów RPG mamy drzewko umiejętności i oczywiście punkty doświadczenia. Inaczej niż w innych grach tego typu punkty nie zamieniają się w kolejne poziomy zaraz po osiągnięciu pewnego pułapu. Gromadzimy je i zamieniamy podbijamy postać dopiero w trakcie odpoczynku – rozkładając obozowisko, wynajmując przyczepę lub fundując sobie luksusowy nocleg w hotelu. Dodam również, że im droższy nocleg tym lepszy jest mnożnik punktów, dlatego warto uzbierać ich pokaźną ilość i wymienić z zyskiem.
Spanie pod gołym niebem ma za to jeden mocny plus – przy każdym postoju Ignis gotuje coś drużynie. Dzięki jego potrawom zyskujemy udogodnienia w walce na cały kolejny dzień.
Jeśli zastanawiacie się, czy większą część gry można przejść nie korzystając z postoju ani razu to wyprowadzę Was z błędu i powiem, że nie. Noc w FFXV to nie tylko część cyklu dobowego, ale też spore zagrożenie dla bohaterów. Z ziemi wychodzą potężne demony, których poziom i siła ataku mogą Wam nieźle popsuć zabawę.
Początkowe rozdziały to w zależności od Waszego stylu grania może być lwia część czasu, jaki z nią spędzicie lub tylko kilka godzin. Od 3 rozdziału dostajemy dostęp do prawie całego Eos, w którym zawsze jest coś do roboty. W przydrożnych barach możemy podjąć się polowania na pobliskie stwory. Wielu mieszkańców boryka się z różnymi problemami, które możemy pomóc im rozwiązać. Możliwości jest dużo, a świat do zwiedzenia jest jeszcze większy.
Niestety po wielu wykonanych zadaniach i polowaniach może wdać się rutyna. Większość z nich to proste „idź, zabij i wróć”, co mimo ciekawych przeciwników ma prawo w końcu się znudzić. Brakuje mi w zadaniach dodatkowych finezji, które znam z innych przedstawicieli gatunku. Niemniej jednak są dobrą motywacją by zwiedzić świat i rozwijać naszą drużynę. Sama po ukończeniu zaledwie 1/5 gry i nacieszeniu się wszystkim, co świat miał mi wtedy do zaoferowania byłam już na 45 poziomie doświadczenia – rekomendowany do wykonania ostatniej misji w grze.
To co z technicznej strony zaskoczyło mnie pozytywnie w dodatkowych aktywnościach to fakt, że dużo rzeczy zostało zaimplementowane w świecie od razu i świat, który eksplorujemy jest skończony. Mam tutaj na myśli sytuacje, gdzie trafiamy przypadkiem do lochu i w trakcie eksploracji zbieramy w nim przedmioty. Zdarza się w grach, że dopiero po zaakceptowaniu zadania to co mamy przynieść pojawia się w miejscu docelowym. Tutaj po zaakceptowaniu zadania od razu mogłam je już zakończyć, okazało się, że przy pierwszym zwiedzaniu lochu już zdobyłam potrzebny przedmiot. Po tym spostrzeżeniu z dużo większą ochotą decydowałam się na odważną eksplorację terenu, wiedziałam, że przy uważnym zwiedzaniu lokacji nic mi nie umknie i nie będę musiała się wracać po coś, co nagle się zmaterializuje na potrzeby zadania.
Jeśli chodzi o podróżowanie po świecie to mamy 3 środki transportu. Po pierwsze możemy swobodnie biegać, co wiąże się jednak z niewielką prędkością przemieszczania się. Po drugie mamy samochód, którym możemy jeździć jedynie po drogach. W praktyce jest szybszy niż bieganie, ale niestety w trakcie jazdy niewiele możemy zrobić poza podziwianiem widoków i uzupełnienia ekwipunku o mikstury pierwszej potrzeby. Dodatkowo samochodem nie pojedziemy nocą, Ignis zdając sobie sprawę z buszujących demonów nie bierze na siebie odpowiedzialności za zdrowie kompanów. Oczywiście możemy przejąć kierownicę i prowadzić samemu, ale prędzej czy później drogę zablokuje nam jakiś potwór i tyle będzie z jazdy. Ostatnim do odblokowania środkiem transportu są Chocobo. Te urocze stworki znane wszystkim fanom serii łączą szybsze przemieszczanie samochodu ze swobodnym poruszaniem się w biegu. Możemy na nich jeździć także nocą, dlatego polecam wszystkim jak najszybciej odblokować sobie możliwość ich wypożyczania.
W momencie, w którym postanowimy zakończyć nasze sielskie życie myśliwego i wrócimy na ziemię do spraw ważnych, takich jak ratowanie świata i podróż na spotkanie z Luną zamykamy sobie na jakiś czas dostęp do otwartego świata. Mniej więcej od tego momentu poczułam, że gram właśnie z Final Fantasy. Przez taki zabieg miałam jednak wrażenie, że właściwa fabuła jest prowadzona w zbyt szybkim tempie i trochę po macoszemu. To co zawsze ekscytowało mnie najbardziej w grach z tej serii nagle spadło na drugi plan. Przyznam, że nie spodziewałam się takiego obrotu spraw i długo nie mogłam się zdecydować czy mi to przeszkadza czy nie. Po skończeniu głównej linii fabularnej również potrzebowałam odpocząć od gry i zastanowić się, co właściwie się wydarzyło.
Dla mnie FFXV jest dobrze odrobioną przez Square-Enix lekcją. Po XIII długo słychać było krytykę fanów serii nad korytarzowym schematem świata. Nad faktem, że pełnia opcji, jeśli chodzi o drużynę i umiejętności odblokowuje się po ponad połowie gry. Nic z tych rzeczy nie znajdziecie w FFXV. Miło widzieć, że twórcy słuchają swoich odbiorców i mają na uwadze ich krytykę.
To co nie do końca jednak pasuje mi w tej grze to stylizacja na zachodnią produkcję. Dużo ilość zadań, otwarty świat czy nawet opcje dialogowe to coś, co Japonii nie zdarza się często i co nadaje ich produkcjom niepowtarzalny styl. Boli mnie, gdy widzę, jak do jRPGów twórcy próbują implementować zachodnie rozwiązania, szczególnie gdy efekt tych prób nie jest zadowalający. Opcje dialogowe w FFXV są miałkie, tak naprawdę nie wnoszą nic nowego i są słabo napisane. Zadania poboczne są niezłym zapychaczem i fajną odskocznią od standardowego grindu, czyli znanego wszystkim fanom gatunku powtarzania walk tylko dla punktów doświadczenia. Szanuję, że twórcy podeszli inaczej do tematu, jednak do bólu wtórne polowania czy zadania sprawiają, że chyba wolałabym klasycznie bić te same stwory. Możliwe, że wolałabym klasyczny grind też dlatego, że jest mi znany, kojarzy mi się z tą serią i gatunkiem.
Wizualnie produkcja stoi na bardzo wysokim poziomie. Miałam przyjemność grać na podwyższonych detalach dzięki PS4Pro i nie żałuję wymiany konsoli. Jedynie kamera potrafi mieć problem z kolizją, lub ustawić się tak, że przeciwnika czasem bijemy „na ślepo”.
Brakuje mi w tej grze muzyki. Final Fantasy, cała seria, jawi mi się jako seria o świetnych ścieżkach dźwiękowych. W tej części wręcz brakuje mi muzyki. Jadąc samochodem możemy włączyć melodie z poprzednich części, ale gdzie napisana specjalnie pod FFXV muzyka? Poza melodią, która towarzyszy nam od pierwszych zwiastunów FF Versus XIII i utworem, który przygrywa podczas walki nie pamiętam ani jednego utworu.
Bardzo długo zbierałam się do tego tekstu, bo niestety dużo czasu zajęło mi, by pogodzić się z faktem, że FInal Fantasy jak każda seria gier potrzebuje zmian. Potrzebuje ewoluować i kształtować się wraz z oczekiwaniami rynku. Ja na to nie byłam do końca gotowa, wiele nowości przyjęłam bardzo zimno i potrzebowałam czasu by poukładać to sobie w głowie. Nie wszystkie zmiany mi się podobają, ale w ogólnym rozrachunku uważam, że S-E swoim ostatnim Finalem objęło dobry kierunek. Nie bez kozery początkowy ekran gry mówi nam, że jest to Final Fantasy dla fanów, jak i zupełnie zielonych i nieobeznanych z serią. Dla tych nowoprzybyłych to właśnie XV będzie wyznacznikiem jakości, bazą, do której będą porównywane następne odsłony.
Szczerze polecam sprawdzić ten tytuł. Nie jest on przygotowany tylko dla fanów serii, czy nawet dla fanów gatunku. Jest bardzo zachodni i zbalansowany pod nowego gracza, jest dla wszystkich i to chyba najbardziej boli hardcorowych wyznawców flagowej produkcji od Square Enix.
Dodaj komentarz