Po ponad 4 latach nieobecności w świecie konsol Nathan Drake wraca na urządzenia Sony, czyniąc zakup PlayStation 4 niemal obowiązkiem każdego gracza. Tak, nie ma co owijać w bawełnę – Nate powraca w szczytowej formie i jego przygody, dostępne ekskluzywnie na konsolach japońskiego giganta, stanowią należyte zwieńczenie i ukoronowanie serii.
Pierwszy akapit niniejszej recenzji może zawierać delikatne, malutkie spoilery dotyczące samego zarysu fabuły w Uncharted 4: Kres Złodzieja. Jeśli Wam to nie przeszkadza, nie przerywajcie lektury. Natomiast Ci z Was, którzy każdy fragment historii chcą poznawać samemu lepiej zrobią, przechodząc do kolejnego ustępu. Tak więc czujcie się uprzedzeni i pozwólcie, że nieco zarysuję teraz tło. Nate w najnowszej produkcji Naughty Dog jest inny. Nie jest już zabijaką, szukającym niebezpieczeństw i ładujących się (przynajmniej początkowo) w tarapaty. Zamiast tego wiedzie spokojne i ustatkowane życie u boku żony, Eleny, pracując w firmie zajmującej się wydobywaniem podwodnych dóbr. Oczywiście wiadomo, że stanie się coś co, zaprowadzi Nate’a na dawne tory – ponownie nawiążę kontakt z Sullym i przebierze się w swój roboczy strój. Nie zmienia to jednak faktu, że fabuła w „czwórce” ma zdecydowanie najbardziej osobisty wymiar spośród dotychczas wydanych części. W żadnej wcześniejszej aż tak bardzo nie poznawaliśmy emocji męskiego odpowiednika Lary Croft i muszę przyznać, że wyszło to serii na dobre.
To, co czują bohaterowie jest rewelacyjnie dopełniane przez mimikę twarzy wirtualnych postaci. Do tej pory myślałem, że L.A. Noire najlepiej oddaje emocje aktorów. Jednak myliłem się. To, co osiągnęli Kalifornijczycy to istny majstersztyk. Podobno twarze bohaterów mają kilkadziesiąt manualnie aktywowanych przez programistów punktów nacisku. Jestem w stanie uwierzyć w tę informację, bo to, jak odkształca się skóra postaci całkowicie zaciera granicę między filmami, a grami. Nie tylko to zresztą zachwyca. Grafika jest fenomenalna! Efekty świetlne i tereny, po których porusza się Drake i jego wesoła kompania zachwycają. Światło prześwituje przez włosy bohaterów, siedzenia ugniatają się odpowiednio pod naciskiem dłoni, kurtki i inne ciuchy poruszają się wiarygodnie na wietrze – nawet samo oglądanie Uncharted sprawia ogromną przyjemność. Tym bardziej, że miejsca, w które zaprowadzi ich poszukiwanie skarbu są tak klimatyczne i wykonane z taką pieczołowitością, że nierzadko można się zatrzymać tylko po to, aby napawać się widokiem. A jest na czym zawiesić oko – madagaskarski targ, szkockie pola i cmentarze, Panama – nasi globtroterzy zwiedzą kawał świata i nigdy nie można być pewnym, gdzie dalej zostaną rzuceni.
Rozgrywka w Uncharted 4: Kres Złodzieja jest wierna poprzednim odsłonom serii. Nadal budują ją głównie wspinaczka, rozwiązywanie zagadek przestrzennych, strzelanie i skradanie. Nie oznacza to jednak, że nie doczekała się ona pewnych poprawek względem pierwszych trzech (czy też czterech, wliczając „Złotą Otchłań”, wydaną na PlayStation Vitę) części. Podczas skradania mamy więcej możliwości na pozbycie się oponentów (których często jest na tyle spora liczba, że zdecydowanie lepiej pozbyć się ilu tylko zdołamy po cichu). Tu i ówdzie występują gęste krzaki, w których można się przekradać, unikając wzroku przeciwników. Zdjęcie ich spośród takiej gęstwiny automatycznie ukrywa ciało, co warto mieć na uwadze, bowiem „ci źli” skorzy są do wszczynania poszukiwań po odnalezieniu martwego kompana. W dalszym ciągu możemy także ściągać przeciwników z krawędzi (choć tym razem potrafią się oni opierać temu manewrowi – bywa tak, że musimy jeszcze wziąć udział w prostej sekwencji QTE, by pozbyć się delikwenta), ale Nate jest także w stanie spaść na oponenta, zabijając go i jednocześnie przechwytując jego broń. Wygląda to bardzo filmowo i sprawia, że aż szuka się okazji do takiego zneutralizowania celu. Za skradaniem się przemawia także możliwość zaznaczania nieświadomych naszej obecności przeciwników, co ułatwia późniejsze ich śledzenie.
Sporo miejsca poświęciłem cichemu rozwiązywaniu problemów, ale Uncharted to także trzecioosobowa strzelanka. Bardzo często spory trzeba będzie załatwiać w bardziej bezpośredni sposób. Z pomocą przychodzą wtedy bronie palne. Nie wychodzą one raczej poza to, co znamy z serii – jest kilka rodzajów pistoletów (zwykłych i maszynowych), karabinów (snajperskich i automatycznych), strzelb, wyrzutni rakiet i broni miotanej (granatów). Jest to w pełni wystarczający asortyment do sprawnego rozprawiania się z oponentami, tym bardziej, że twórcy poprawili wytrzymałość „tych złych”. Jest łatwiej o zabójstwo przez strzał w głowę, a i strzałów korpus nie trzeba za wiele. Nie oznacza to jednak, że gra jest łatwa. Nawet na umiarkowanym poziomie trudności niektóre fragmenty wymagają uwagi i ciągłego zmieniania osłon – przeciwnicy potrafią flankować, zmieniać pozycje i szukać jak najlepszej okazji do wpakowania nam kulki między oczy.
Najmłodszy spośród Drake’ów dorobił się także liny, dzięki której może dostawać się na niżej i wyżej położone półki skalne (co robi też w trybie wieloosobowym, o którym więcej później), a w późniejszej fazie gry jeep, którym porusza się znany z trylogii duet także korzysta z liny, by podciągać się po grząskich terenach, na który nie da się wjechać w konwencjonalny sposób. Już w zapowiedziach twórców widziałem wykorzystywanie tego elementu i miałem małe obawy, czy aby rozgrywka nie będzie za bardzo na nim skoncentrowana (jak miało to miejsce w Batman: Arkham Knight). Z ulgą odetchnąłem; wyciągarka jest używana odpowiednio często i nie czuje się znużenia etapami, wymagającymi jej pomocy.
Jeśli natomiast chodzi o sprawę dźwięku, tu również jest on na najwyższym poziomie. Postaci podkładające głos bohaterom (Nolan North/Jarosław Boberek jako Nathan Drake), Troy Baker (Joker z Batman: Arkham Origins) jako Sam, czy Richard McGonagle jako Sully sprawdzają się rewelacyjnie w swoich rolach, co w połączeniu z fenomenalną warstwą wizualną sprawia wrażenie obcowania z idealnym filmem. I to filmem, który to my kreujemy. Coś niesamowitego. Całości dopełniają bardzo dobre odgłosy wybuchów i wystrzałów, a także świetna muzyka – Uncharted już od pierwszych chwil oczarowuje. Wszystko jest dopracowane do perfekcji, począwszy od rozpoczęcia gry i przygrywających podniosłych, dynamicznych dźwięków, aż po spokojniejszą, gasnącą i po chwili zanikającą muzykę, sprawiającą, że doceniamy zwykłe dźwięki takie jak śpiew ptaków, szelest liści na wietrze, czy przeładowywanie broni. Nie ma się do czego przyczepić jeśli chodzi także o stronę dźwiękową.
A tu pozostaje jeszcze (poza masą skarbów i notatek do odnalezienia) tryb rozgrywki wieloosobowej. Najogólniej ujmując: jeśli mieliście z nim do czynienia w Uncharted 2: Among Thieves lub Uncharted 3: Oszustwie Drake’a, poczujecie się niemal jak w domu. Niemal, bo i tu są delikatne poprawki. Pomijając oczywistą opcję, jaką jest dostosowywanie wyglądu postaci, mamy do dyspozycji spore ułatwienia w postaci przedmiotów mistycznych. Są to swojego rodzaju doładowania, które wykupujemy za zdobytą w danym meczu gotówkę. Moim ulubionym jest relikt rażący i namierzający oponentów. Następnie wystarczy podbiec i dobić przeciwnika, zgarniając nagrodę za pozbycie się go. Nie oznacza to jednak, że „multi” jest łatwe – zawsze należy mieć oczy dookoła głowy i mieć na uwadze, że również przeciwnicy mogą korzystać z tych ułatwień. Samo szukanie sesji gry jest bardzo dobre i rozgrywka jest płynna – na tyle, że z moim marnym 4 Mb/s łączem nie miałem żadnych problemów z toczeniem bojów z żywymi przeciwnikami. A jest to tryb na tyle wciągający, że bez wątpienia będę do niego wracał nawet po zakończeniu przygody z Natem.
Uncharted 4: Kres Złodzieja to gra wybitna i jedna z najlepszych, w jakie przyszło mi grać. Nie tylko na PlayStation 4, ale na jakiejkolwiek platformie. Czas leci z nią niesamowicie szybko i bardzo trudno jest rozstać się ze stworzonymi przez Naughty Dog bohaterami. Co prawa wyjdzie jeszcze dodatek fabularny, ale mimo wszystko czuć w sercu pustkę po ujrzeniu końca losów Drake’a i jego kompanów. Bardzo się zżyłem przez te wszystkie lata z postaciami i czuję zazdrość. Zazdroszczę tym z Was, którzy jeszcze nie grali w ostatnią przygodę Nate’a. Czeka Was bowiem niezapomniane przeżycie, do którego z pewnością będziecie powracali. Uncharted 4 to wisienka na torcie, jakim jest seria Uncharted. I to niezwykle soczysta wisienka.
Dodaj komentarz